W pierwotnym tekście wszyscy udają, że król ma szaty, dopiero nieskażone niczym dziecko objawia prawdę. W bajce współczesnej nie byłoby takiej pointy, bo tłum wiwatuje każdemu królowi, krzycząc: „Wiwat nagi król!", i dziecko nie ma nic do roboty. Jedyny wymóg wobec króla to jego silne przekonanie o tym, że jest ubrany.
Tłum współczesny nie patrzy na wymyślone szaty paradującego króla, a raczej na to, jak w nich paraduje. Tłum patrzy w oczy i odgaduje, ile w nich uczciwości. W bajce współczesnej bardziej liczy się siła tłumu niż siła władzy. W tłumie są wierzący i niewierzący, biskupi i ludzie, których zdanie biskupów nie interesuje, są rodziny, single, młodzi i starzy. Jedni krzyczą: „Uważaj! Idziesz po ruinie, skręć w prawo!". Inni krzyczą: „Wiwat! Idziesz po złocie, idź w lewo!!!!". Król dzisiejszy zatem próbuje kompromisu, odbierając wiwaty z prawej strony tłumu, udaje, że potyka się o zgliszcza i grzęźnie w błocie, a kłaniając się lewej stronie, mruży oczy oślepiony bogactwem.
Nagle z tłumu wychodzi jakiś młody człowiek. Mówi – ta droga ma dziury, więc trzeba z niej zejść. Wszyscy z drogi. I król, i poddani. Trzeba najpierw naprawić drogę, a potem się zastanawiać, w którą stronę iść. I cała zabawa na nic. Bo co to za bajka, w której nie ma walki, tylko jakiś mozół. Poza tym chłopak jest zupełnie niebajkowy. Nikt go nie zauważa, nikt się nim nie zachwyci, nikt nie oburzy. Tak właśnie widzę jedną z nowych postaci, które pojawiają się w okresie przedwyborczym. Nazywa się Patryk Hałaczkiewicz.
Nie mam zdania na temat JOW, słucham z przejęciem zwolenników, a zaraz potem przemawiają do mnie argumenty tych, którzy uważają, że to narusza demokrację. Potem znowu zachwyca mnie entuzjazm działaczy. Zamiast słuchać argumentów, raczej przyglądam się ludziom, którzy je wypowiadają. Myślę, że nie jestem w tym odosobniona.
Dzięki telewizji i internetowi dokonała się rewolucja w naszym postrzeganiu polityki. Raczej patrzymy, niż słuchamy. Na pytanie, dlaczego uważamy kogoś za osobę niewiarygodną, często słyszymy argument: „to przecież widać". Politycy i ich zaplecze chyba częściej niż do swoich urzędów udają się do salonów urody. Ale choć pięknieją na naszych oczach, nie da się zmienić tego, co sami w oczach mają.