Moim zdaniem kluczowe przy rozważaniu tego, czy wprowadzić jakieś afirmatywne rozwiązanie, czy nie, powinno być postrzeganie jednostek uwzględniające horyzont wspólnoty. W patrzeniu na rzeczywistość społeczną trzeba odrzucić sztywny podział jednostka–wspólnota. To bowiem, jaka jest nasza codzienna praktyka życiowa, wpisane jest w sieć zależności, w których my jesteśmy częścią innych, tak jak i inni są częścią nas. Warto sięgać do myśli amerykańskiego filozofa Johna Deweya, by poszerzać swoje zrozumienie w tej materii. Być może, gdy staramy się o pracę, ktoś inny otrzyma zatrudnienie. Jednak jako młodzi biali mężczyźni nie powinniśmy na tę osobę patrzeć jak na rywala, lecz jako na jednego z nas, członka tej samej wspólnoty ludzkiej. Jego czy jej rozwój jest tak samo ważny jak nasz. W dłuższej perspektywie jego lub jej rozwój to także nasz rozwój.
Odnoszę wrażenie, że dzisiaj myślenie wspólnotowe przychodzi z trudnością. Indywidualistyczny liberalizm, edukacja i rynek pracy promujący wyścig szczurów, rozpad więzi rodzinnych, sąsiedzkich, osłabienie poczucia przynależności do Kościołów i narodów, globalizacja, konsumpcjonizm sprawiają, że nie mamy wyczucia dobra wspólnego.
Można oczywiście powiedzieć, że obecne warunki zniszczyły nasze poczucie wspólnoty i zepchnęły nas na pozycje, w których jako jednostki próbujemy sobie radzić, a inni, dzięki rozstrzygnięciom systemowym, wykorzystują nas i rozgrywają jednego po drugim. Nie uważam jednak, że kiedyś nasze poczucie wspólnoty było większe. Być może bardziej utożsamialiśmy się z pewnymi wspólnotami lokalnymi czy nawet narodowymi, lecz nigdy nie cechowało nas poczucie wspólnoty na poziomie globalnym. W dzisiejszych czasach tak niewiele jednak trzeba, by człowieka takiego jak my dostrzec w innych ludziach, czasami znacząco od nas oddalonych. Kiedyś Ryszard Kapuściński mi powiedział, że gdziekolwiek był, „matki tak samo płakały po utracie dziecka”. Dziś, dzięki masowym środkom komunikacji, nie musimy daleko podróżować, by się o tym przekonać.
Nie da się jednak nikogo zmusić do tego, by dostrzegł, że rozwój innych ludzi i innych krajów to także w ostatecznym rozrachunku jego rozwój.
Ostateczna ocena wartości dyskryminacji pozytywnej zależy od konkretnego kontekstu i podejścia do niej w danej społeczności czy w kraju. Innymi słowy, pomimo wartościowych założeń warto zawsze wziąć pod uwagę, czy w danych okolicznościach jesteśmy jako jednostki i społeczeństwo gotowi na akcje afirmatywną. Czy żyje się nam tak dobrze, że nie musimy już stać w kolejce, pędzić w wyścigu o zapewnienie sobie indywidualnego, rodzinnego czy wspólnotowego dobrobytu? Być może nie jesteśmy gotowi, by cieszyć się tym, co mamy, i zaprzestać gromadzenia dóbr, a tym samym nie jesteśmy gotowi, by przepuścić w kolejce, ustąpić miejsca w dążeniu do stanowisk czy zachęcać, by to inni mieli możliwość zapewniania sobie lepszej przyszłości.
Warto zadać sobie pytanie, czy chcemy wziąć na siebie odpowiedzialność za historyczną i obecną pozycję społeczną innych, w sytuacji gdy to nie my ją stworzyliśmy? Być może jesteśmy już na tyle etycznie dojrzali, że nie chcemy sami z pewnych nierówności korzystać, z tego, że my mamy uprzywilejowaną pozycję względem innych, lecz czy jesteśmy gotowi, by wziąć na siebie ciężar zrekompensowania przeszłych i istniejących niesprawiedliwości? Odpowiedź jest negatywna. Nie jesteśmy gotowi, bo w zderegulowanym gospodarczo świecie należymy do tych, którzy muszą walczyć o przetrwanie, gdy najbogatszy 1 proc., najczęściej za pomocą korporacji, kontroluje połowę światowego majątku, negocjuje regulacje prawne, które będą sprzyjały ich dalszemu bogaceniu się, i unika płacenia podatków, wykorzystując istniejące regulacje na poziomie międzynarodowym. Akcja afirmatywna w takich okolicznościach to znów przerzucanie kosztów niezbędnych reform na większość obywateli, których na to nie stać. Reformy te są niezbędne, ale trzeba je przeprowadzić w inny sposób.
W jakim kierunku powinny iść te reformy?
Można powiedzieć, nie ma wolności i równości bez solidarności, która powinna być podstawą funkcjonowania naszych demokracji i porządku międzynarodowego. Uważam, że nasze demokracje powinny się dalej rozwinąć. Liberalne demokracje były już reformowane, dzięki czemu powstały w wielu częściach świata socjaldemokracje. Teraz, w zglobalizowanym świecie, gdzie liczne problemy mają wymiar globalny – zmiany klimatu, pogłębiające się nierówności, migracje czy rozwój nowoczesnych technologii – niezbędne jest, by rozwinęły się demokracje solidarnościowe. Bez nich wartości liberalno-demokratyczne – wolność słowa i zrzeszania się, uczestnictwo w życiu politycznym – nie mogą być w pełni chronione ani nie można z nich w pełni korzystać. Nie ma również możliwości, aby każdy mógł cieszyć się prawami ekonomicznymi, socjalnymi i kulturalnymi, w tym równym dostępem do opieki zdrowotnej, pracy, edukacji i własnego mieszkania, które były i są zasadnicze dla socjaldemokracji.
Istotne jest zbudowanie ram prawnych i instytucjonalnych dla stosunków społecznych, politycznych i gospodarczych opartych na wartościach solidarności i odpowiedzialności przy jednoczesnym zachowaniu kluczowej roli, jaką odgrywają wartości wolności i równości. Na tych wartościach i prawach je chroniących powinno opierać się prawo krajowe i międzynarodowe, a także stosunki krajowe i międzynarodowe. Możemy poradzić sobie z globalnymi problemami, ale potrzebujemy Liberté, Égalité i Fraternité – wolności, równości i braterstwa – dla wszystkich.
Marcin Kilanowski
Profesor prawa Uniwesytetu Mikołaja Kopernika, były tutor prawa w Harvard College i docent w Institute of Global Law and Policy na Harvard Law School. Zaangażowany w prace nad wdrażaniem wytycznych ONZ dotyczących biznesu i praw człowieka.