Joanna Szczepkowska: W rocznicę wyborów październikowych

W 1989 r. prowadziłam wiele kampanii przyszłych parlamentarzystów. Ich odpowiedź na pytanie „Co nam możecie obiecać?” była zawsze taka sama: „Nic”. Trudne do uwierzenia w dzisiejszej walce politycznej.

Publikacja: 18.10.2024 14:08

Joanna Szczepkowska: W rocznicę wyborów październikowych

Foto: AdobeStock

Wybory są trochę jak ślub. Przedtem liczne randki, uwodzenie, plany i oczywiście słowa. Liczy się nie tylko to, co znaczą, ale też głos, ton, budowanie zaufania, obietnice pięknego życia i opieki. Taniec godowy wobec wyborców, gruchanie, tupanie, gulgoty. Właściwie my, ludzie, jesteśmy wtedy podobni do małych ptaszków żyjących w brazylijskich lasach atlantyckiego wybrzeża. Tysiące godzin spędzają na wyćwiczeniu tańca, który spodoba się samiczce, ale ćwiczenia muszą odbywać się grupowo przy pomocy asystentów lidera. Potem odbywają się zawody i do samego końca nie wiadomo, który lider którego układu zostanie wybrany. Bardzo przepraszam za to ornitologiczne skojarzenie, ale ono się narzuca siłą rzeczy, bo nie jest wiadome, co tak naprawdę zdecyduje o wyborze. Samiczka sfruwa na gałąź, patrzy na ewolucje wypracowane przez cały rok i kiedy już wydaje się, że nic piękniejszego nie zobaczy, odlatuje do kolejnej grupki, zostawiając przegranych do następnej okazji. Czasem mija dziesięć lat, zanim skrzydlaty tancerz doczeka się sukcesu.

Czytaj więcej

Joanna Szczepkowska: Wobec wspólnego zagrożenia stajemy się jednością

Takie mam skojarzenia z okazji rocznicy tych naszych wyborów, kiedy sfrunęliśmy do komisji wyborczych nagle, po zachodzie słońca, ostatnim rzutem na taśmę, jakbyśmy się przebudzili na pięć minut przed zamknięciem bram. Jak to się stało, co zadziałało, jaki komunikat poruszył młodych ludzi, kobiety, co sprawiło, że nagle ci bierni wyszli z domów? Dla mnie, która ciągle pamięta wybory z 1989 r., istnieje pewne zasadnicze podobieństwo między tymi i tamtymi wyborami. W obu przypadkach wyborcy dokładnie wiedzieli, czego nie chcą. Głosowali po to, żeby nie pozwolić na rzeczywistość, którą już znali zbyt dobrze i z którą nie chcieli się pogodzić. I oba zwycięstwa poprzedzały demonstracje na rzecz demokracji, często brutalnie tłumione. Nigdy nie zapomnę pierwszej widzianej w życiu demonstracji w 1968 r., kiedy jako nastolatka znalazłam się na ulicy pełnej ludzi skandujących hasła o wolności. Prawdę mówiąc, nie wiedziałam, że coś takiego w ogóle jest możliwe. Potem te pałki milicyjne, gaz łzawiący, okratowane samochody, do których upychano demonstrantów… A po wielu latach pracy nad państwem demokratycznym, po latach wolności słowa i zgromadzeń do władzy dochodzi PiS – i znowu ta sama wrogość policji, te same frazy o zdrajcach i chorym Zachodzie.

Tak więc 15 października większość z nas wiedziała, że tego nie chce. W odróżnieniu jednak od PRL-u, kiedy nasze pojęcie o wolnym świecie było raczej mgliste, tym razem znaliśmy realia i komplikacje, jakie niesie za sobą demokracja.

Tak więc 15 października większość z nas wiedziała, że tego nie chce. W odróżnieniu jednak od PRL-u, kiedy nasze pojęcie o wolnym świecie było raczej mgliste, tym razem znaliśmy realia i komplikacje, jakie niesie za sobą demokracja. I jeszcze jedna zasadnicza różnica. W 1989 r. prowadziłam wiele wyborczych kampanii przyszłych posłów i senatorów, jak Jacek Kuroń, Bronisław Geremek, Zofia Kuratowska. Otóż odpowiedź na pytanie, co nam możecie obiecać, była zawsze taka sama: „Nic wam obiecać nie możemy”. Trudne do uwierzenia w dzisiejszej walce politycznej. A jednak właśnie ci, którzy z całą szczerością mówili, że sztuki rządzenia muszą się dopiero uczyć, zyskali zaufanie wyborców.

Bez względu na to, jak ocenia się pierwsze dekady po 1989 r., zmiany widoczne były na każdym kroku. Nastąpiło coś, co dotąd znaliśmy tylko z bajki „Stoliczku, nakryj się”, gdzie stół zapełniał się jedzeniem za pomocą cudownego zaklęcia. Puste dotąd półki sklepowe właściwie z dnia na dzień zapełniły się towarem. Inną kwestią jest, czy umieliśmy to wtedy docenić. Tak czy inaczej, wszystko wokół zmieniało się na naszych oczach. Miasta, miasteczka, wsie. Dzisiejsza powyborcza rzeczywistość jest inna i nie dlatego, że wszystkich obietnic nie da się spełnić. Jest inna, bo zmiany nie są tak spektakularnie widoczne jak kilkadziesiąt lat temu. Półki są pełne towarów, liczymy, na ile nas stać, przywykliśmy do jaskrawych kolorów i sztucznych uśmiechów w reklamach. I tak jak wtedy zmiany miały charakter bezkrwawej, ale jednak rewolucji, jakaś epoka runęła raz na zawsze, tak teraz zarządzanie naszą przyszłością przypomina raczej grę w szachy czy aptekarskie odmierzanie na wadze.

Czytaj więcej

Joanna Szczepkowska: Syn pani Wali

Wobec gmatwaniny prawnej, jaką pozostawił PiS, trzeba rozważać każdy krok, żeby nie wpaść w ślepą ulicę. Wobec różnorodności koalicjantów trzeba zachować zdolność do kompromisów, a wobec sytuacji międzynarodowej – wzmożoną czujność. Tak, wiele z przedślubnych obietnic rozpłynęło się we mgle. Oczywiście można i trzeba się spierać, czy wstrzymanie prawa do azylu jest usprawiedliwione sytuacją, czy nie, czy kobiety zyskały tyle, ile im obiecywano. Mam jednak wrażenie, że wśród zwolenników zmiany, jaka zaszła 15 października, nie dominuje rozczarowanie. Wybory wprawdzie są jak ślub, ale jesteśmy już w ślubach wprawieni. Nie pierwszy raz ktoś nas uwodził, nie pierwszy raz zagraliśmy weselnego marsza. Dobrze wiemy, że po tańcu godowym i trelach trzeba przejść do trudu codziennej pracy przy gniazdach, a wtedy liczy się pogoda. Zmienna, kapryśna i nieprzewidywalna.

Wybory są trochę jak ślub. Przedtem liczne randki, uwodzenie, plany i oczywiście słowa. Liczy się nie tylko to, co znaczą, ale też głos, ton, budowanie zaufania, obietnice pięknego życia i opieki. Taniec godowy wobec wyborców, gruchanie, tupanie, gulgoty. Właściwie my, ludzie, jesteśmy wtedy podobni do małych ptaszków żyjących w brazylijskich lasach atlantyckiego wybrzeża. Tysiące godzin spędzają na wyćwiczeniu tańca, który spodoba się samiczce, ale ćwiczenia muszą odbywać się grupowo przy pomocy asystentów lidera. Potem odbywają się zawody i do samego końca nie wiadomo, który lider którego układu zostanie wybrany. Bardzo przepraszam za to ornitologiczne skojarzenie, ale ono się narzuca siłą rzeczy, bo nie jest wiadome, co tak naprawdę zdecyduje o wyborze. Samiczka sfruwa na gałąź, patrzy na ewolucje wypracowane przez cały rok i kiedy już wydaje się, że nic piękniejszego nie zobaczy, odlatuje do kolejnej grupki, zostawiając przegranych do następnej okazji. Czasem mija dziesięć lat, zanim skrzydlaty tancerz doczeka się sukcesu.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Piotr Zaremba: Wielki partyjny weekend
Materiał Promocyjny
Stabilność systemu e-commerce – Twój klucz do sukcesu
Plus Minus
„Wybawienie”: Egzorcysta na miarę Netfliksa
Plus Minus
Kataryna: Głupota etapu
Plus Minus
Tomasz Terlikowski: Wszyscy jesteśmy populistami
Plus Minus
Jan Maciejewski: Z ofiary w kata
Plus Minus
Jakub Ekier: Tłusta i niezbyt ładna Włoszka