Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi

Klasa średnia już w samej swojej nazwie zawiera przeciętność. A jednak niemal każdemu z jej członków wydaje się, że jest wyjątkowy.

Publikacja: 13.09.2024 17:00

Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi

Foto: AdobeStock

W zasadzie każda rozmowa na temat niedawnych protestów pod hasłem „Tourists go home” wygląda tak samo. Wszyscy, którzy zwiedzali Barcelonę czy Wenecję albo odpoczywali na Majorce, zgadzają się, że nie da się tam wytrzymać. Ba, uważają, że ograniczenie turystyki w takich miejscach jest absolutnie niezbędne. Tyle że nikt nie uważa, że to dotyczy właśnie jego. Oczywiście, inni łażą jeden za drugim jak barany po najbardziej oklepanych miejscach. Dają się naciągać. Utrudniają życie miejscowym. Jedzą w kiepskich turystycznych knajpach. W przeciwieństwie do moich rozmówców. Oni bywają tam, gdzie stołują się miejscowi, i są z nimi za pan brat. Nie przepłacają. Nie snują się po placach św. Marka czy innych Ramblach. A jeśli już, to tylko wtedy, kiedy nie ma tam prawie nikogo.

Czytaj więcej

Mariusz Cieślik: Szkoła walczy z wysiłkiem. Uczeń ma być zadowolony, a nie nauczony

Chyba każdy z nas zna to uczucie osaczenia, kiedy na krakowskim Rynku Głównym, rzymskich Schodach Hiszpańskich albo w paryskim Luwrze próbuje przedrzeć się przez tłum turystów i nie jest w stanie. Po latach jeżdżenia w popularne miejsca doprowadziło mnie to do decyzji, aby z nich na dobre zrezygnować. Teraz podróżuję po krajach czy miastach nieco zapomnianych, gdzie jest znacznie mniej ludzi niż w polskich kurortach, nie wspominając o Barcelonach czy Paryżach. Może dzieje się tak dlatego, że warunki na tych wyjazdach nie są szczególnie luksusowe. Nie mogę jednak powiedzieć, że udało mi się zupełnie uciec od tłumów. Nawet w tym sezonie wakacyjnym zdarzyło mi się odwiedzić Taorminę, jedno z najładniejszych miast Sycylii. To kurort znany od XIX wieku, który dziś jest straszliwie zadeptany (m.in. za sprawą popularnego serialu „Biały Lotos”). Tyle że ja przyjmuję do wiadomości, że uczestniczę w masowej turystyce. I bynajmniej nie twierdzę, że chadzam jakimiś nieprzetartymi ścieżkami. Cóż, w dobie tanich linii lotniczych, social mediów i aplikacji oferujących noclegi nie ma już takich ścieżek. Wszystkie zostały dawno przetarte przez tysiące ludzi.

Wszystko to prowadzi do ciekawych paradoksów, zwłaszcza w obrębie klasy średniej. Jednym z nich jest przekonanie uczestnika masowej turystyki, że akurat on jako jedyny chadza swoimi własnymi ścieżkami. 

Prawie 100 lat temu José Ortega y Gasset opisał w swoim „Buncie mas” narodziny społeczeństwa masowego. Czyli takiego, jakie znamy dziś. Ortega y Gasset dowodził, że dzięki liberalnej demokracji zbuntowane masy odrzuciły przywództwo elit i zaczęły obnosić się ze swoją przeciętnością. Zapewne diagnoza hiszpańskiego intelektualisty była prawdziwa na początku XX wieku, ale dziś jest już nieaktualna. A decydującą rolę odegrała w tym procesie kultura masowa. Zwłaszcza amerykańska, która skolonizowała świat i sprawiła, że częściej oglądamy filmy rozgrywające się w Nowym Jorku niż w naszym własnym kraju. Magnaci medialni już dawno doszli do wniosku, że aby jak najwięcej zarobić na masowym odbiorcy, należy przekonać go o jego wyjątkowości. Polecam przyjrzeć się pod tym kątem kinu, internetowi czy telewizji. Pełno tam poświęconych tej kwestii dialogów czy obrazów. Jesteście wyjątkowi, bo masowo wspieracie jakąś inicjatywę. Jesteście wyjątkowi, bo słuchacie popularnego zespołu. Ba, z byle powodu stajecie się bohaterami. Podczas gdy kiedyś to pojęcie było zarezerwowane wyłącznie dla niezwykłych aktów odwagi, dziś herosem można zostać, wykonując swoje obowiązki (np. może nim zostać strażak, który gasi pożar).

Czytaj więcej

Mariusz Cieślik: Vance spotyka Balcerowicza

Wszystko to prowadzi do ciekawych paradoksów, zwłaszcza w obrębie klasy średniej. Jednym z nich jest przekonanie uczestnika masowej turystyki, że akurat on jako jedyny chadza swoimi własnymi ścieżkami. Jeszcze bardziej pouczający jest przypadek osób korzystających z chirurgii plastycznej, które dziś liczą się w setkach milionów. Wszyscy oni chcą, żeby ich usta, policzki czy nosy wyglądały tak samo jak u gwiazd popkultury. Ale upodobniając się do innych, wciąż uważają, że robią to w imię własnej wyjątkowości. Zresztą czegokolwiek się tknąć, jest podobnie. Masowa wyjątkowość to znak naszych czasów.

W zasadzie każda rozmowa na temat niedawnych protestów pod hasłem „Tourists go home” wygląda tak samo. Wszyscy, którzy zwiedzali Barcelonę czy Wenecję albo odpoczywali na Majorce, zgadzają się, że nie da się tam wytrzymać. Ba, uważają, że ograniczenie turystyki w takich miejscach jest absolutnie niezbędne. Tyle że nikt nie uważa, że to dotyczy właśnie jego. Oczywiście, inni łażą jeden za drugim jak barany po najbardziej oklepanych miejscach. Dają się naciągać. Utrudniają życie miejscowym. Jedzą w kiepskich turystycznych knajpach. W przeciwieństwie do moich rozmówców. Oni bywają tam, gdzie stołują się miejscowi, i są z nimi za pan brat. Nie przepłacają. Nie snują się po placach św. Marka czy innych Ramblach. A jeśli już, to tylko wtedy, kiedy nie ma tam prawie nikogo.

Pozostało 83% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Plus Minus
Przydałaby się czystka
Plus Minus
Wielka wyprawa do wielkiego świata