Kiedy telewizje podały pierwsze sondażowe wyniki wyborów do sejmików wojewódzkich, poseł Roman Giertych rozpoczął gorączkowy kontratak. Wrzucał na platformę X po pięć postów na godzinę z jedną tezą: wszystko się jeszcze zmieni. PiS miał przez długie godziny niecałe 2 pkt proc. przewagi nad KO (33,7 proc. do 31,9 proc.). Giertych ogłaszał w kolejnych „wojennych” komunikatach, że w miarę realnych obliczeń ten wynik zmieni się na korzyść KO, podawał nawet konkretne liczby.
Ostateczna różnica jest wszakże jeszcze większa niż ta z exit poll: 34,27 proc. do 30,59 proc. A to Giertych na jednym z wieców mówił o tych wyborach jako o referendum. Koalicja miała wreszcie zająć należne sobie pierwsze miejsce. Dodajmy od razu: miejsce symboliczne, ale jeśli ten symbol miał być istotny… Harcownikom nowej władzy coraz częściej zdarza się w kolejnych przypływach euforii trafiać kulą w płot. Dwa miesiące temu Tomasz Lis zapowiadał, że PiS spadnie do 20 proc., ba, zachęcał internautów, aby go wyśmiewali, jeśli tak się nie stanie. Giertych pisał w niedzielny późny wieczór, że komentatorzy piszący o „zwycięstwie PiS” będą się wstydzić swoich tekstów.
Czytaj więcej
W rozproszonych sporach o IPN, muzea, o Wyklętych czy wymowę filmów i przedstawień teatralnych uciera się polityka historyczna nowej władzy. Mam sporo obaw co do jej kształtu i celów.
Niepełna wygrana KO i oddech ulgi PiS
Teraz Giertych pisze już coś innego: że przecież partie nowej koalicji rządowej wciąż dominują nad PiS. To jest zresztą także refren samego Donalda Tuska, który ogłosił na konferencji prasowej, dwa dni po wyborach, że skoro wyniki partyjne są zbiorczo mniej więcej takie same jak 15 października, to nic złego się nie stało. Choć przyznał też, że ludzie spodziewali się czegoś więcej. Wieczoru wyborczego Tusk nie zaczął od tematu sejmików, a od triumfu Rafała Trzaskowskiego w Warszawie i Aleksandry Dulkiewicz w Gdańsku – oboje wygrali w pierwszej turze. Zadeklarował, że to „klęska PiS”. A przecież te dwie metropolie to nie cała Polska.
Oczywiście drugą stroną zjawiska euforii na pokaz w głównej partii rządzącej jest wrażenie mijania się z rzeczywistością w centrum dowodzenia głównej partii opozycyjnej. Mogę zrozumieć, dlaczego Jarosław Kaczyński ogłosił „dziewiąte z kolei zwycięstwo” PiS. Formalnie nie minął się z prawdą, a chciał tchnąć w działaczy optymizm. Ale kiedy usłyszałem od niego, że z takim rezultatem jego obóz miałby szansę objąć władzę w państwie, poczułem się zaniepokojony. Wyniki są słabsze niż 15 października 2023 roku, i procentowo (wtedy było 35,38 proc.), i w liczbach wyborców – mieliśmy teraz drastycznie niższą frekwencję. Czy Kaczyński uważa, że takie mijanie się z faktami to cena „dobrej atmosfery”? A może naprawdę tak mu się zdawało?