Lekkoatleci jak gwiazdy rocka. Noah Lyles i Sha’Carri Richardson

Noah Lyles i Sha’Carri Richardson mogą odmienić lekkoatletyczny świat. Mają charyzmę oraz historię, a królowa sportu zdejmuje maskę konserwatyzmu, żeby kokietować młodzież.

Publikacja: 01.09.2023 17:00

Lekkoatleci jak gwiazdy rocka. Noah Lyles i Sha’Carri Richardson

Foto: Getty Images

Lyles uniósł ręce w górę, złożył je na piersiach i wreszcie rozpostarł szeroko, prosząc o doping. Szedł w kierunku bloków startowych wolno, choć rywale czekali. Jako obrońca tytułu opuścił szatnię ostatni – to była jego scena, moment, przedstawienie. Minęła chwila. Wystrzelił z bloków, zostawił przeciwników z tyłu, 200 metrów dalej minął metę jako pierwszy. Wziął złoto jak swoje, zarzucił na plecy amerykańską flagę i złączył dłonie, udając, że wypuszcza z nich energetyczną kulę.

Richardson, choć panie pokonują 100 metrów w niespełna 11 sekund, na finiszu biegu eliminacyjnego znalazła jeszcze czas, żeby demonstracyjnie otrzeć pot z czoła. Amerykanie kandydatkę na gwiazdę widzieli w niej od lat, ale przed mistrzostwami świata w Dausze oraz Eugene przegrywała krajowe kwalifikacje. Teraz podporządkowała wszystko sportowi i w finale zwyciężyła z potężną koalicją Jamajek, które przed rokiem zajęły całe podium.

– Czas skończyć z narzekaniami i wymówkami, że biegi „potrzebują więcej osobowości”. Dwie z najbardziej dynamicznych osób w naszym sporcie są dziś najszybszymi ludźmi globu – zachwyca się czterokrotny mistrz olimpijski, były rekordzista świata w biegach na 200 oraz 400 metrów Michael Johnson, który pięć lat temu doznał udaru, ale dziś znów jest w pełni sił i żyje wydarzeniami lekkoatletycznego świata, szukając dróg jego ekspansji oraz rozwoju.

Lyles ma 26 lat, Richardson – 23. Oboje pod kilogramami mięśni oraz pewności siebie kryją czułą duszę. Otwarcie opowiadali o kłopotach ze zdrowiem psychicznym: czarnymi myślami, smutkiem, depresją. – Chcę, aby ludzie wiedzieli, że sportowcy także muszą sobie radzić z problemami. Jesteśmy ludźmi, jak wszyscy. Może tylko czasem biegamy odrobinę szybciej – mówiła Amerykanka. Mistrzostwa świata w Budapeszcie pokazały, że zdecydowanie szybciej.

Czytaj więcej

Piłkarzom wciąż trudno wyjść z szafy

Twardziel kryje miękkie serce

Lyles wygrał wszystko: został mistrzem świata w biegach na 100 i 200 metrów oraz sztafecie. Jego zawodowa kariera dopiero zbliża się do półmetka, a ma już w dorobku siedem medali najważniejszej imprezy – w tym sześć złotych. Więcej zdobywali jedynie Jamajczyk Usain Bolt (czternaście), Amerykanie LaShawn Merritt (jedenaście), Carl Lewis (dziesięć) i Michael Johnson (osiem) oraz Brytyjczyk Mo Farah (osiem). Za dwa lata w Tokio Lylesa może wyprzedzać już tylko pierwszych dwóch.

Ma wyniki oraz nietuzinkową osobowość, a więc teoretycznie wszystko, czego trzeba, żeby porwać tłumy. Nową gwiazdą mianował go Bolt. – Takiego charakteru potrzebujemy – mówił cztery lata temu, kiedy Lyles leciał na swoje pierwsze mistrzostwa świata do Dauhy. Dziś sam sprinter podnosi głowę i zapowiada z charakterystycznym zwłaszcza dla amerykańskich atletów przekonaniem o własnej wartości: – Chcę odmienić nasz sport. To ja jestem tym gościem, który wyniesie swoją sławę poza tor.

Lyles i Bolt spotkali się kilka miesięcy temu podczas zawodów w Kingston. Jamajczyk zszedł wówczas z trybun, pogratulował Amerykaninowi zwycięstwa, wyściskał, rzucił kilka słów zachęty. To Bolt. On nie jest przecież zachłanny ani zazdrosny. – Powiedział, żebym pozostał sobą i nie dał się zatrzymać – opowiada Lyles w rozmowie z „Le Monde”. – Osiągnął wszystko, czego chcę ja. Wie lepiej, że same tytuły to nie wszystko. Liczy się także osobowość. Zapewnił mnie, że jestem na dobrej drodze.

Amerykanin ma jednocześnie duszę artysty oraz showmana. Robi podczas prezentacji przed biegami salta, tańczy, a po godzinach rysuje i nagrywa hip-hopowe utwory. Ma własne studio. Wielokrotnie podczas zawodów – zarówno przed, jak i po startach – stylizował się na postacie z kreskówek. Trener Lance Brauman przed pierwszym finałem w Budapeszcie przesłał mu wiadomość zawierającą animację z jego ulubionego serialu „Dragon Ball Z” i cytatem: „Nie polubiłbyś mnie, kiedy jestem zły”.

To anime, które powstało w połowie lat 90., a w polskiej telewizji uwodziło młodzież na początku XXI wieku. Wielu dzisiejszych milenialsów doskonale wie, dlaczego Lyles farbuje włosy – wszak bohater „Dragon Balla” Son Gokū zmienia ich kolor, kiedy ewoluuje, nabierając muskulatury i mocy – albo po finale biegu na 200 metrów składa dłonie, udając, że wystrzeliwuje z nich falę energii, co ma przypominać najpopularniejszą technikę ataku ze wspomnianej kreskówki.

Lyles ma w sobie coś z dziecka. Kiedy tańczy układ z gry „Fortnite”, milenialsi mogą go już nie rozumieć, tu wspólne fale wyczuje raczej pokolenie Z albo alfa. Co innego kolorowe skarpetki – zdarzało mu się biegać w takich z bohaterami „Gwiezdnych wojen” i „Power Rangers” – bo kolorowe skarpetki kochają przecież wszyscy. Ma też kolekcję klocków Lego. Buty biegowe ozdabia często sam, bo „kocha tworzyć”. Stąd prawdopodobnie także jego zainteresowanie światem mody.

Miłość tłumu jest dla Lylesa jak tlen albo chleb. – Występuję przed publicznością od momentu, kiedy skończyłem 13 lat, bo już wtedy wystartowałem w swojej pierwszej międzynarodowej imprezie – mówi na łamach francuskiej „L’Équipe”. – Igrzyska olimpijskie, mistrzostwa świata, mityng Diamentowej Ligi w Londynie z 50-tys. widownią… To wszystko mnie ekscytuje, a nie stresuje. Krzyk dodaje energii, zamiast budzić obawy. Karmię się klimatem wielkiego widowiska.

Wiadomo oczywiście, że pod rzeźbą niezbędnych w swojej profesji mięśni ten twardziel z szelmowskim uśmiechem kryje pewną delikatność, bo kiedy w Budapeszcie odbierał pierwsze złoto, załamał mu się głos i poleciały łzy. Przekonywał wprawdzie, że start na 100 metrów był dla niego zabawą, a dopiero rywalizację na 200 – gdzie bronił tytułu – „potraktował osobiście”. To zdanie, które mógłby przecież jako swój znak towarowy zastrzec zapewne Michael Jordan.

Lylesa oraz Bolta łączy miłość do tłumu, ale dzieli styl na samym tartanie. Szybkie bieganie w erze Jamajczyka wydawało się bardzo łatwe – natura obdarzyła go takim talentem, że wręcz unosił się nad torem. Amerykanin ma inne atuty: jest 15 cm niższy oraz znacznie lżejszy. Jego rekordom życiowym – 9.83 i 19.31 – wciąż daleko do rekordów świata (9.58 i 19.19). Nie wiadomo, czy będzie w stanie je pobić, choć wyścig zbrojeń producentów butów ułatwia pościg za legendami.

Amerykanin podkreśla, że ma wiele talentów. To nie tylko zdolność do osiągnięcia zawrotnej prędkości oraz utrzymania jej przez dłuższy czas. Sam mówi, że potrafi doskonale kopiować. Wystarczy, aby ktoś mu powiedział, co powinien zrobić, a on nauczy się tego w jeden albo dwa dni. Swoją rolę na dworze królowej sportu traktuje ewangelicko. Otwarcie opowiada, że lekkoatleci mogliby lepiej sprzedawać siebie oraz swoje historie, bo sport to biznes, a nie organizacja non profit.

Chce też, aby ludzie wiedzieli, że jest po prostu fajnym gościem. Niebawem poznają go bliżej dzięki dokumentom Netfliksa oraz NBC. Zna swoją wartość i pozycję, więc nie boi się odważnych słów. Wyśmiał w Budapeszcie amerykańską pychę, którą reprezentują koszykarze NBA, którzy po wygraniu ligi tytułują się mistrzami świata. – Kocham mój kraj, ale Ameryka to nie cały świat. Musimy do tego świata wyjść, robić więcej – mówi oraz podkreśla, że medale to dopiero pierwszy krok do sławy.

Kilka lat temu pytaliśmy Lylesa, czy może zostać nowym Boltem. – To normalne, że kiedy tron jest pusty, ludzie chcą go przejąć. Ciągle pytają: „Kto będzie kolejnym Boltem, kto wypełni dziurę?”. Kolejnego Bolta na pewno nie będzie, ale ja zrobię wszystko, aby zająć jego miejsce – mówił „Rzeczpospolitej” Amerykanin podczas zawodów w Ostrawie. Minęły cztery lata i choć wciąż nie dogonił legendy Jamajczyka, bo to może niemożliwe, to na pewno zaczął pisać swoją.

Dają rozrywkę i podsuwają lustro

Lyles kupuje kibiców nie tylko jako bohater przemysłu rozrywkowego – jego konta na Instagramie, Facebooku i Twitterze śledzi ponad 600 tys. osób – ale także bohater sportowych aren, który też chodzi po ziemi. Jako dzieciak spędzał tygodnie w szpitalu: dokuczały mu migdałki oraz astma. Dysleksja i syndrom rozproszenia uwagi sprawiły, że nie umiał dostroić się do tempa szkolnych kolegów. Już w wieku dziesięciu lat zaczął regularnie pracować nad tym z psychologiem.

Rodzice Lylesa rozstali się trzy lata później. Zamieszkał z mamą, która urabiała się jako przedstawiciel handlowy, żeby utrzymać rodzinę. Amerykanin pytany, kto go w życiu inspiruje, zawsze wskazuje właśnie na nią. Ma jednocześnie tatuaż z hasłem „Icon”. – Pragnę być ikoną, symbolem, wzorem we wszystkim, co robię. Marzę, żeby dzieci patrzyły na mnie i mówiły: „Tak! Chcę być jak on” – zdradza „Plusowi Minusowi” najszybszy dziś człowiek świata.

Trzy lata temu przyznał publicznie, że przyjmuje leki na depresję, a „sztorm ciemnych myśli” przekonał go do terapii. Udział w zawodach długo traktował jako oazę; dystraktor, który pomaga odsunąć problemy. Wszystko zmieniła pandemia, kiedy zatrzymał się świat. Zauważył, że nie radzi sobie z presją. Dotknęły go też protesty ciemnoskórej społeczności po zabójstwie George’a Floyda. – Poczułem się tak, jakby ktoś zdjął zakrętkę z butelki – mówił. Zrozumiał, że to w porządku czuć się źle.

Ścieżką szczerości, którą wyznaczył wybitny pływak Michael Phelps, a później podążali także gimnastyczka Simone Biles czy tenisistka Naomi Ōsaka, kroczy także Richardson. Jeśli jednak Lyles daje młodym w pierwszej kolejności rozrywkę i jest na tym polu jednoosobową machiną oblężniczą, impresario na miarę P.T. Barnuma, to jego koleżanka z reprezentacji raczej podsuwa kibicom lustro. Nic dziwnego, że tylko na Instagramie śledzą ją 3 mln ludzi.

Chce być nie tylko głosem ludzi zmagających się z własnymi demonami, ale także kobiet oraz ciemnoskórej społeczności. Szefujący World Athletics Sebastian Coe jest przekonany, że lekka atletyka właśnie tego dziś potrzebuje. – Będę zachęcał wszystkich naszych zawodników, aby otwarcie wyrażali swoje opinie i mówili o przekonaniach. Chcemy, żeby nasz sport był odbiciem świata, w którym żyją dziś ludzie. Potrzebujemy atletów mówiących o ważnych sprawach – nie kryje Brytyjczyk.

Czytaj więcej

Witalij Kliczko. Są sprawy ważniejsze niż boks

Świat się od niej odwrócił

Richardson, żeby osiągać sukcesy, najpierw musiała się pogodzić ze światem. Amerykanie od lat wieszali jej na szyi medale wielkich imprez, ale debiutu doczekała się dopiero teraz. Sprinterka przed mistrzostwami świata w Dausze (2019) i Eugene (2022) przegrywała krajowe kwalifikacje, a na igrzyska do Tokio nie poleciała, bo Amerykańska Agencja Antydopingowa (USADA) zawiesiła ją na miesiąc za to, że w jej organizmie wykryto przy okazji zawodów ślady THC, czyli kannabinoidu.

Przyznała, że zapaliła jointa, bo chciała złagodzić ból po śmierci matki. Marihuana jest legalna w większości stanów, a Światowy Kodeks Antydopingowy nie klasyfikuje kannabinoidów THC jako zabronionych – to jedynie „substancja nadużywana”. Richardson bronił wówczas nawet prezydent Joe Biden, a USADA wymierzyła najłagodniejszą z możliwych kar – także dlatego, że biegaczka w rozmowie z „Today” wyraziła skruchę i napisała na Twitterze: „Też jestem człowiekiem”.

Nie wiadomo, ile było w tym pokory, a ile kalkulacji obliczonej na minimalizację szkód, skoro niedawno wypaliła, że do tamtego wywiadu ją zmuszono. – Kiedyś przyjdzie czas, że opiszę całą prawdę – zapowiada i w tej hardości już mniej przypomina ofiarę skrzywdzoną przez system. Wygrała wówczas krajowe kwalifikacje (USA Trials), więc byłaby zapewne w Tokio liderką sztafety, która przegrała tylko z Jamajkami i zdobyła srebro.

Dopiero w Budapeszcie zgarnęła pierwsze międzynarodowe laury. Dwa złote medale (za bieg na 100 metrów i sztafetę) oraz brąz (bieg na 200 metrów) – bogatszy do kraju wrócił jedynie Lyles. Richardson kilka tygodni temu na kwalifikacje USA Trials założyła pomarańczową perukę. Ostentacyjnie odrzuciła ją tuż przed finałem. – Ostatni raz, kiedy byłam na wielkim stadionie, miałam pomarańczowe włosy. Teraz chciałam pokazać, że jestem tą samą dziewczyną, ale lepszą, silniejszą, mądrzejszą – wyjaśniała.

Peruki towarzyszyły jej przez lata. Tłumaczyła, że kolor odzwierciedla samopoczucie. Czerwone włosy wyrażają dominację, a czarne – że musi się wyciszyć. Jako blondynkę mogliśmy ją oglądać jedynie podczas zawodów w Teksasie, albo kiedy chce poczuć się jak w domu. Nakrycia głowy uzupełnia kilkucentymetrowymi tipsami oraz bogatą kolekcją tatuaży, wśród których na pierwszy plan wybija się owijający ramię smok mający zapewniać siłę oraz szczęście.

Amerykanka już w Budapeszcie opowiadała, że przeżyła chwile, kiedy świat był jej najlepszym przyjacielem, ale też takie, gdy się od niej odwrócił. Porzuciła ją przecież w dzieciństwie matka – wychowanie wzięła na swoje barki przede wszystkim prababcia – a jako przygnieciona depresją licealistka przeżyła próbę samobójczą. Miała być ponadto ofiarą w „toksycznym” i przemocowym związku z jamajską sprinterką Janeek Brown, co relacjonowały amerykańskie tabloidy.

– Dziś już w ogóle nie martwię się światem, bo zawsze pod koniec dnia byłam po prostu sobą i miałam przy sobie Boga. Nadszedł czas, żebym zrobiła coś dla siebie oraz dla ludzi, którzy czują się lub wyglądają tak jak ja i znają prawdę o sobie. To ich reprezentuję – wyjaśnia, pokazując, że ma wszelkie kwalifikacje, aby stać się idolką młodych. Jest ich głosem i choć ma podobne problemy, to swoją historią pokazuje, jak można je przezwyciężyć, aby odnieść sukces.

– Chcę pokazać kobietom, że nie muszą być ciche i zawstydzone, jak poprzednie pokolenia. Chodzi o to, aby były takie, jak chcą. Bycie czarnym w Ameryce to jednocześnie przekleństwo oraz błogosławieństwo, bo choć od stuleci jesteśmy tłumieni, to wciąż umiemy to przezwyciężać i się rozwijać. Ja sama jestem dumną, czarnoskórą kobietą. I to mnie inspiruje do bycia wielką – deklarowała już kilka lat temu, wpisując się w niesłabnącą falę Black Lives Matter oraz #MeToo.

Bywa kapryśna. Kiedyś po kłótni ze stewardesą American Airlines kapitan wyrzucił ją z samolotu, bo upierała się, żeby jednak korzystać z telefonu podczas lotu. Dziennikarzy traktuje chłodno, niemal opryskliwie. – Jestem dziś osobą, która twardo stąpa po ziemi. Zachowałam wiarę i miałam wokół siebie ludzi, którym na mnie zależy. Zablokowałam media takie jak ty – wypaliła do jednego z dziennikarzy podczas konferencji prasowej w Budapeszcie.

Dystans mogło powiększyć to, że niektórzy przyglądają się przeszłości jej współpracowników. Partner treningowy Richardson, Justin Gatlin, to dopingowicz recydywista. Trener Dennis Mitchell wpadł z kolei na stosowaniu testosteronu i wyjaśniał, że po prostu wypił pięć butelek piwa oraz co najmniej cztery razy uprawiał seks z żoną. Przyznał się także do przyjmowania hormonu wzrostu, a niedawno zapewniał działającego pod przykrywką dziennikarza, że może mu zorganizować sterydy.

Richardson długo zapewniała, że obu im ufa. Dziś ucina temat i podczas konferencji podkreśla, że to ona powinna być w centrum uwagi. Już dwa lata temu w klipie reklamowym przygotowanym przez Nike przed mityngiem Diamentowej Ligi w Eugene mówiła: – Czekam, aby pokazać wam, że nie chodzi o to, co zrobiłam, tylko co zrobię. Nie jestem tylko nagłówkiem wiadomości. Chcę wam powiedzieć, że jestem Tą dziewczyną. A jeśli mnie potrzebujecie – będę na mecie. Czekając – mówiła.

Nie każdy jest showmanem

Królowa sportu wciąż szuka nowych, porywających postaci. – Wszyscy pytają, kiedy doczekamy się kolejnego Bolta. On nie nadejdzie, tak samo jak nie ma drugiego Muhammada Alego. Ale po nim pojawili się przecież inni wielcy bokserzy. My mamy Sydney McLaughlin, Shaunae Miller-Uibo czy Armanda Duplantisa, który już dziś jest prawdziwą gwiazdą rocka – mówił jeszcze rok temu Sebastian Coe, ale Brytyjczyk tylko częściowo ma rację.

Duplantis już sześć razy pobił rekord świata i przenosi skok o tyczce do nowej epoki. Jego występy są wydarzeniem samym w sobie, ale Szwed nie ma duszy showmana. To raczej wzorowy zięć, chłopak z sąsiedztwa. – Muszę być autentyczny, naśladowanie innych nie wyjdzie mi na dobre – przyznaje sam w rozmowie z „Plusem Minusem”. Jest dzieckiem dwóch narodów, więc właściwie obywatelem świata, umawia się z modelką, próbował nagrywać vlogi, ale wie, że natury raczej nie oszuka.

Lyles czy Richardson – dziś to ich Coe nazywa „gwiazdami rocka” – mogą być silniejszym orężem na globalnej wojnie o uwagę, zwłaszcza młodych odbiorców. Szef World Athletics jeszcze przed mistrzostwami świata przytaczał dane Nielsena, zgodnie z którymi lekka atletyka to dziś czwarty najpopularniejszy sport na świecie, choć jeszcze w 2015 r. zajmowała ósme lub dziewiąte miejsce. Postęp jest więc znaczący, ale to rywalizacja, gdzie stojący w miejscu po prostu się cofa.

Coe podczas konferencji zamykającej mistrzostwa świata w Budapeszcie wymieniał sukcesy: świetną atmosferę i organizację, 95 proc. sprzedanych biletów na 35-tys., pachnącym jeszcze farbą obiekcie oraz wzrost zainteresowania telewidzów, którzy transmisje oglądali 25–30 proc. dłużej niż przed rokiem, choć należy pamiętać, że 12 miesięcy temu wpływ na wyniki miała różnica czasu, bo impreza gościła na zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych.

Teraz najważniejszym przystankiem walki o zainteresowanie są igrzyska w Los Angeles, bo USA to olbrzymi rynek. Królowa sportu spróbuje powtórzyć sukces „Drive to Survive”, który katapultował popularność Formuły 1. Nie wiadomo oficjalnie, kto będzie bohaterem lekkoatletycznego serialu anonsowanego przez platformę, choć na liście „Daily Mail” są głównie sprinterzy: Fred Kerley, Dina Asher-Smith czy Lyles. Ten ostatni faktycznie może być gwiazdą szklanego ekranu. Sam mówi przecież, że złoto to dopiero początek.

Sha'Carri Richardson przyciąga do lekkiej atletyki nowych fanów. Tylko na Instagramie śledzi ją pona

Sha'Carri Richardson przyciąga do lekkiej atletyki nowych fanów. Tylko na Instagramie śledzi ją ponad 3 mln osób

Foto: Christian Petersen

Lyles uniósł ręce w górę, złożył je na piersiach i wreszcie rozpostarł szeroko, prosząc o doping. Szedł w kierunku bloków startowych wolno, choć rywale czekali. Jako obrońca tytułu opuścił szatnię ostatni – to była jego scena, moment, przedstawienie. Minęła chwila. Wystrzelił z bloków, zostawił przeciwników z tyłu, 200 metrów dalej minął metę jako pierwszy. Wziął złoto jak swoje, zarzucił na plecy amerykańską flagę i złączył dłonie, udając, że wypuszcza z nich energetyczną kulę.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Plus Minus
Co można wyczytać z priorytetów prezydencji przygotowanych przez polski rząd? Niewiele
Plus Minus
Po co organizowane są plebiscyty na słowo roku? I jakie słowa wygrywały w innych krajach
Plus Minus
Gianfranco Rosi. Artysta, który wciąż ma nadzieję
Plus Minus
„Rozmowy o ludziach i pisaniu”. Dojmujące milczenie telefonu w domu
Plus Minus
„Trojka” Izabeli Morskiej. Tożsamość i groza w cieniu Rosji