Duszna ta wiosna. Czekaliśmy na nią w nadziei, że przyniesie jakieś promienie otuchy. Ale mało jej, mało dobrych znaków, pozytywnych zjawisk, króluje samonapędzająca się nienawiść, pretensje wszystkich o wszystko, do wszystkich. Niekiedy tak absurdalne, jak do dziennikarki Moniki Olejnik w sprawie wypowiedzi Barbary Engelking o zagładzie i Polakach.
Pomijając już sam kontekst czasowy, a profesor Engelking wystąpiła w programie Moniki w związku z rocznicą powstania w gettcie, zarzuty, że mówiła nieprawdę, są obrzydliwe. Teza, że Polacy mogli zrobić więcej dobrego wobec mordowanych braci Żydów, to nie jest pogląd ani nowy, ani odosobniony. Co więcej, po 1945 roku wyrażano go często pod wieloma szerokościami geograficznymi. Rozsianym po świecie ocalonym czy krewnym pomordowanych nie należy się dziwić, przemówiła gorycz. Stracić naród? Cóż może być gorszego. Czy w istocie w cieniu tej tragedii nie należy zachować milczenia? Polacy nie potrafili. Nie wszyscy, ale wielu.
Czytaj więcej
Przechowanie pamięci – to była prawdziwa powojenna misja Icchaka Cukiermana i Cywii Lubetkin.
Powojenne pogromy czy rok 1968 tylko poziom tej goryczy podniosły; mam dość lat, by przypomnieć sobie spotkania z polskimi Żydami w różnych miejscach na świecie. Od Kalifornii po brzegi Jordanu. Język polski kusił; przyciągał rozmówców. A kiedy dowiadywali się, że jestem z kraju nad Wisłą, zawsze czułem na sobie ten jedyny w swoim rodzaju ciężar spojrzenia; kim jesteś? Kim byli twoi przodkowie, jak się zachowywali w tamtych czasach?
W hotelu w Ejlacie w 1996 roku w Dniu Pamięci o Holokauście kierownik sali, słysząc język polski, wyprosił moją rodzinę z restauracji. „Nie macie prawa tu być w takiej chwili”. Nie zadawał pytań, nie oczekiwał wyjaśnień. Kilka dni później nad Morzem Martwym dołączyła się do nas grupka starszych ludzi. Byli z kibucu na północy Izraela. „Jesteście Żydami?” „Nie, Polakami”. Trudno było rozmawiać, tłumaczyć się z nie swoich grzechów.