Ulrich Speck, niemiecki analityk, napisał ostatnio w konserwatywno-narodowym „Frankfurter Allgemeine Zeitung", że jeśli układ europejski się rozpadnie, Niemcy staną wobec dylematu: albo samemu sięgnąć po pozycję mocarstwową, albo stać się piłką w grze innych mocarstw. Brzmi intrygująco, ale przede wszystkim pokazuje, jak gwałtownie zaczyna się chwiać konsens dotyczący podstaw dotychczasowej pozycji Niemiec w Europie i w świecie. Dlatego nie jest wykluczone, że nie tylko część wyborców pokaże Merkel czerwoną kartkę w tegorocznych wyborach, ale także niemiecki establishment polityczno-biznesowy może uznać, iż nadszedł czas na zmianę politycznego przywództwa, nie wspominając już o Putinie i jego armii internetowych trolli.
Mała wojna
Wszystko to znamionuje prawdopodobne spore przemeblowanie Europy w najbliższym czasie, które dla dotychczasowych struktur porządku, dla UE i NATO, może oznaczać poważne wyzwanie. Jest jeszcze jedno niebezpieczeństwo dla Europy: możliwość małej wojny.
Realiści pokroju Kissingera czy Fergusona gotowi są przyjąć wszelką ekscentryczność Trumpa, wierząc, że zerwanie przez niego liberalnych pozorów pozwoli uchronić świat przed wybuchem wielkiego konfliktu w Azji czy na Bliskim Wschodzie. Ale czy uchroni nas przed małą wojną w Europie?
Tutaj oczywiście dochodzimy do problemu Rosji, której cele pozostają nieprzeniknione – być może nawet dla niej samej.
Od 2014 roku Rosja cały czas ćwiczy małą wojnę, wojnę ograniczoną. Formatuje wyobraźnię Zachodu, jego przywódców oraz społeczeństw w taki sposób, aby wojna w małej skali, z wyraźnymi ograniczeniami dla wszystkich stron konfliktu, stała się „normalnym", akceptowalnym środkiem prowadzenia polityki. Od trzech lat Rosja prowadzi przeciwko Ukrainie regularną wojnę, ale w ramach narzuconych przez siebie i uznawanych przez Zachód zasad.
Amerykański think tank RAND Corporation wcześniej nakreślił scenariusz takiej małej wojny w odniesieniu do państw bałtyckich, w której ich terytorium zostaje zdefiniowane jako teatr możliwych działań, poza którego obręb agresor oraz obrońcy nie mogą wyjść pod sankcją punktowego użycia broni masowego zniszczenia. Biorąc pod uwagę taką formułę małej wojny kontrolowanej, Rosja dysponuje wieloma możliwymi scenariuszami prowadzenia ofensywnych działań czy na Ukrainie, Białorusi, czy wobec państw bałtyckich, także na Bałkanach oraz wobec Polski.
Czy w takim razie grozi nam, że za cenę uniknięcia wielkiej wojny będziemy musieli w Europie zaakceptować małe wojny kontrolowane w ramach porozumień między najsilniejszymi stronami?
Nie sposób przesądzić, czy świat po realistycznym zwrocie będzie faktycznie lepszy. Będzie na pewno zasadniczo inny niż ten, w którym żyliśmy przez ostatnie ćwierć wieku. Europa konsekwencji tej zmiany może doświadczyć w stopniu dość znacznym, będąc jednocześnie zupełnie do tego nieprzygotowaną. Dla nas w Polsce sugestia, że światowa polityka Trumpa może przypominać dawny realizm Roosevelta, brzmi zniechęcająco, jako groźba powtórki z historii. Jednak nasza przyszłość nie musi wcale być tak negatywnie zdeterminowana przez historię, tym bardziej że nasza obecna sytuacja jest pod wieloma względami inna.
Polska jest częścią Zachodu nie tylko w sensie strukturalnym, ale także mentalnie. Stanowi część UE oraz NATO. Ma bezpieczne zachodnie granice, a swoje bezpieczeństwo może także wzmacniać przez bilateralne stosunki ze Stanami Zjednoczonymi. Dodatkowo osiągnięcia ostatnich dwóch dekad oraz niezła perspektywa dalszego rozwoju gospodarczego i społecznego wzmacniają naszą pozycję w regionie i w Europie. To wszystko tworzy niemały kapitał, którym dysponuje dzisiaj Polska i na którym może się oprzeć.
Więcej chłodnej analizy, mniej emocji
Konsekwencje realistycznego zwrotu faktycznie przynoszą nam dwa fundamentalne zagrożenia – próbę wypchnięcia nas z naszego miejsca na Zachodzie oraz próbę wciągnięcia nas w małą wojnę kontrolowaną. Pierwsze zagrożenie będzie rosło wraz z tym, jak w obrębie Zachodu narastać będzie ideologiczny konflikt między obrońcami dawnego liberalnego ładu a siłami prącymi ku realistycznej zmianie. Budowanie małej zachodniej Europy jako oblężonej twierdzy liberalizmu w naturalny sposób będzie prowadzić do odrzucenia Polski oraz całego naszego regionu (bądź jego części). Syreny Aleksandra Dugina już śpiewają z Moskwy swoją słodką pieśń o tym, że Europa Środkowa powinna porzucić narzuconą jej rolę kordonu sanitarnego broniącego przed Rosją.
Z kolei w zachodniej Europie już trwa intelektualna robota, by udowodnić, że przecież Polska czy Węgry nigdy nie były prawdziwymi demokracjami, bo same nie są do tego zdolne („Foreign Affairs", Sean Hanley i James Dawson: „Polska nigdy nie była całkiem demokratyczna"). Próba wciągnięcia Polski w małą wojnę kontrolowaną jest niestety także możliwym do pomyślenia zagrożeniem. Przy czym nie chodzi tutaj wcale wyłącznie o Rosję, ale także o długą tradycję Zachodu, by rozwiązywać geopolityczne problemy w naszym regionie rękoma Polaków, bez względu na to, jakie ma to dla nich bezpośrednio fatalne konsekwencje.
Skoro świat wchodzi w nową fazę realizmu i staje się bardziej skomplikowany, stawiając przed nami nowe zagrożenia, to należałoby życzyć polskiej polityce i polskim politykom, a także opinii publicznej, więcej chłodnego oglądu sytuacji, spokojnej kalkulacji, a mniej emocji. Są to niestety wszystko towary mocno u nas deficytowe, a jednocześnie absolutnie niezbędne do tego, by bezpiecznie poruszać się między nowymi rafami.
Dzisiaj Polska nie jest już tylko, jak kiedyś, usytuowana wyłącznie między Niemcami i Rosją, ale dodatkowo znajduje się także między Ameryką i Chinami oraz Ameryką i Bliskim Wschodem. Dlatego bardzo przydałaby się jej własna strategia na nowe czasy, chociażby po to, aby to, co w jej polityce wewnętrznej jest tak rozedrgane i pełne emocji, nie rzucało nią na wszystkie strony w polityce międzynarodowej. Ponieważ tam decydować się będzie nasza przyszłość.
Autor jest specjalistą do spraw międzynarodowych, profesorem w Collegium Civitas
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95