Na wszelki wypadek sprawdziłam liczbę Żydów w Jefferson City. Musi być ona bardzo niewielka, bo nie ma tam rabina, choć jest bóżnica – „dopiero w latach 50. znalazła w Chicago darczyńcę, który zafundował toaletę, bo do tego czasu wierni musieli udawać się za potrzebą do sąsiadującej stacji benzynowej". Trudno więc nazwać Jefferson City stolicą międzynarodowego żydostwa. Trudno też uznać twierdzenie Zybertowicza za odkrywcze (czy też naukowe), mimo że obiegło kulę ziemską.
„Obecna debata doprowadziła do gwałtownych stwierdzeń i eskalacji zarzutów. Wywołała wysoką temperaturę, ale nie rzuciła więcej światła, i prawda historyczna tylko na tym ucierpiała. Nie widzę sensu w kontynuowaniu tej coraz bardziej wrogiej polemiki, opartej na niezidentyfikowanych osobistych oskarżeniach, semantycznym dzieleniu włosa na czworo i potrzebie zaliczania punktów i niszczeniu przeciwnika zamiast próby zrozumienia jego punkt widzenia. To nie jest poziom dyskusji, na którym można dotrzeć do prawdy. Próbuję powiedzieć tylko tyle: Arendt poruszyła pewne niepokojące aspekty Holokaustu, których nie ma co gloryfikować, ale należy dokładnie przestudiować. Jej opinia pozbawiona jest i znajomości faktów, i umiejętności stawiania ocen, nie próbuje ona przedstawić wyników swoich badań, gdyż wszystko, co ma do powiedzenia, zostało już wcześniej opisane. Obawiam się jednak, że nic, co powiem, jej nie przekona, bo i tak uważa ona, że wszystko jest częścią wielkiego spisku. Jej przeciwnicy, z drugiej strony, wylewają dziecko z kąpielą. Oburzeni jej obraźliwymi uwagami i błędami odsuwają na bok dyskusję ważnych wątków, które ona podjęła, i debata stała się tak zapalna, że nie można jej już na razie zawrócić na racjonalne tory."
Powyższy cytat jest fragmentem polemiki sprzed 52 lat (!) mojego przyjaciela i mentora Waltera Laqueura z Hanną Arendt. Dedykuję ten akapit zarazem Jerzemu Robertowi Nowakowi, jak i Janowi Tomaszowi Grossowi.
Wszystko już niestety było i nieprawdą jest, że nie wchodzimy dwa razy do tej samej rzeki; przeciwnie, bez przerwy się w niej babrzemy. Tyle że nie wszyscy o tym wiemy i myślimy czasem, że kąpiemy się w czystym źródle mądrości.
W 1963 r. Hannah Arendt opublikowała książkę „Eichmann w Jerozolimie: rzecz o banalności zła". Jedną z tez książki było, że nie tylko miliony Żydów poszły biernie na śmierć, ale Niemcom pomagali w tym przedstawiciele judenratów. Teza ta wywołała gorące polemiki i właśnie dziś w Polsce ktoś mógłby zwrócić uwagę, że taki argument wybiela Niemców w podobny sposób co mówienie o polskim współuczestnictwie w zbrodniach niemieckich.