Przypomniała mi się ta maksyma, gdy czytałem kolejne doniesienia o nadużyciach, jakich miał się dopuszczać jeden z polskich dominikanów Paweł M. (historię szczegółowo opisuje w tym numerze Tomasz Terlikowski). W duszpasterstwie akademickim, którym się opiekował, wyselekcjonował wąskie grono, które nosiło wszelkie znamiona sekty. I miało tam być – według relacji, które znamy – wszystko, co w sektach niebezpieczne: psychomanipulacja, aura tajemniczości, wybrania, charyzmatyczny lider, stopniowe uzależnianie psychiczne, przemoc, również seksualna. Wszystko to wstrząsające i smutne.
Smutna też jest historia późniejsza. Choć M. od pracy z młodzieżą odsunięto i ukarano, późniejsze wypadki, (świetnie opisała to Paulina Guzik na portalu wiez.pl) w tym również kolejne akty przemocy seksualnej, jakiej się miał dopuścić całkiem niedawno, a którą bada prokuratura, pokazują, że działania te były niewystarczające lub nieadekwatne. Pojawiają się pytania, czy jego zwierzchnicy, kolejni przeorzy i prowincjałowie, zrobili wszystko, by do zła nie dopuścić, a gdy już się wydarzyło, by sprawcę ukarać, a ofiarom dać zadośćuczynienie. Największą winę ponosi zawsze bezpośredni sprawca. Ale jego przełożeni też muszą się zmierzyć z pytaniem, czy zareagowali właściwie.
Sprawa jest smutna i bolesna również dla mnie osobiście. Dominikanie są mi bliscy od lat. Od czasów licealnych chodziłem na msze w krakowskim klasztorze św. Trójcy. Niezwykle lubiłem ich piękną liturgię i intelektualne podejście do spraw wiary. Ważną postacią był też dla mnie zmarły niedawno o. Maciej Zięba, prowincjał dominikanów w latach 1998–2006, a to właśnie za jego rządów, w 2000 roku, doszło do skandalu we wrocławskim duszpasterstwie akademickim, to on podejmował decyzje o ukaraniu o. Pawła, o jego pokucie i o tym, jak miało wyglądać jego życie po powrocie z tej pokuty do klasztoru.
Czy mógł zrobić więcej? Czy był zbyt mało empatyczny wobec ofiar? Stawiając sobie te pytania, musimy pamiętać, że wrażliwość na przestępstwa w Kościele bardzo szybko się zmienia. Jesteśmy dziś świadkami ujawniania mobbingu i molestowania w szkołach teatralnych. Coś, co przez wiele dekad uchodziło za złe, ale uważano, że „tak już jest", dziś nas oburza i wydaje się zupełnie nieakceptowalne. 20 lat temu dominikanie byli przekonani, że ich sposób postępowania wobec o. Pawła jest wzorowy. Dziś, patrząc na kolejne wydarzenia, widzimy dziury i błędy w działaniach ówczesnego prowincjała i jego następców.
Nie zamierzam dominikanów, w tym samego o. Zięby, ani potępiać, ani wybielać. Są mi bliscy, ale bliższa mi jest prawda. I właśnie ona może tu być jedynym lekarstwem. Lepsza nawet gorzka prawda niż choćby najsłodsze kłamstwo. Dominikanom życzę, by tę i inne jeszcze sprawy do podszewki wyjaśnili. Nie po to, by na kogoś zwalać winę, a innego oczyszczać, ale by wyplenić zło i wprowadzić jasne zasady, które zapobiegną podobnym sytuacjom w przyszłości. Zakon Kaznodziejski musi bowiem mieć świadomość, że nie idzie tu wyłącznie o odpowiedzialność poszczególnych jego członków, ale o wiarygodność wspólnoty, która dla wielu wiernych w Polsce jest punktem odniesienia na mapie Kościoła. Mają szansę wyjść z tej tragicznej historii wzmocnieni; jeśli staną w prawdzie i wyciągną wnioski, mają szansę dać wzór i nadzieję również polskiemu Kościołowi.