– To była bardzo nieszczęśliwa kobieta. Wykształcona, grała na pianinie, czytała poezję. Tymczasem trafiła z mężem, oficerem NKWD, do paskudnego łagru na końcu świata. Była świadkiem straszliwych ludzkich cierpień. Czasami mam wrażenie, że traktowała mnie jak syna. Zresztą podobnie jak moja mama miała na imię Maria. Wiedziała o moim planie i bez jej pomocy moja ucieczka byłaby niemożliwa – opowiada Gliński.
– Dlaczego pan uciekł z łagru?
– Zaryzykowałem życie, bo... chciałem żyć. Lepiej było zginąć, walcząc, zginąć podczas ucieczki niż siedzieć na miejscu i czekać na powolną śmierć.
– Szanse na powodzenie pańskiego planu były jednak znikome.
– Szansy na przeżycie w łagrze nie było zaś w ogóle.
– Czy podczas ucieczki miał pan moment zwątpienia, gdy chciał pan po prostu usiąść na ziemi i nie iść dalej?
– Nigdy. Gdyby dopadła mnie taka chwila słabości, nie rozmawialibyśmy teraz. Moje kości do dziś leżałyby gdzieś na stepie Syberii czy pustyni Gobi. Żeby przejść tę trasę, by przedostać się do Indii, nie mogłem zwątpić nawet na chwilę. Nawet na chwilę nie mogłem stracić wiary. Nie, Syberia mnie nie złamała. To były inne czasy. Mężczyźni byli wtedy ulepieni z zupełnie innej gliny. Walka o przetrwanie, walka z siłami natury była moim żywiołem. Wyznam panu coś: od początku wiedziałem, że wygram.
[srodtytul]Spotkanie z „yeti”[/srodtytul]
Ostatni i być może najcięższy etap wędrówki polegał na przekroczeniu Himalajów. Wycieńczeni wędrowcy musieli się przedzierać przez omiatane burzami śnieżnymi skaliste góry. Właśnie tam według Rawicza – ten fragment jego książki wzbudzał największe kontrowersje – miało nastąpić spotkanie z... yeti. Polski oficer w swoich „wspomnieniach” ze szczegółami opisał dwie człekopodobne bestie, które stanęły na drodze uciekinierów.
Zapytany o ten fragment książki Gliński długo nie odpowiada. – No cóż, rzeczywiście coś wtedy spotkaliśmy. Ale ja nigdy nie napisałbym tak jak Rawicz, że było to yeti. Co to było? Do dziś nie mam pojęcia. Dzielił nas dystans około 200 jardów. Na śniegu odbijały się silnie słoneczne refleksy, cienie wydłużały jakieś dwie dziwne postacie. Może były to jakieś zwierzęta, może grubo ubrani ludzie. Nie mieliśmy ochoty tego sprawdzać, wybraliśmy inną drogę – dodaje.
Koniec wędrówki nastąpił w 1942 roku, gdy po przekroczeniu gór znaleźli się na terytorium Indii. Tam natknęli się na patrolujący granicę brytyjski oddział złożony z Gurków. – Wrażenie? Byłem tak wyczerpany, że chyba nie miałem siły, żeby się ucieszyć. Myślę, że właśnie wtedy osiągnąłem kres możliwości swojego organizmu. Najbardziej z tego spotkania zapamiętałem to, że Gurkowie dali nami kanapki i herbatę. Pierwszy normalny posiłek od roku! – powiedział Gliński.
Uciekinierzy znajdowali się w opłakanym stanie. Ubrania w strzępach, długie brody, wychudzone, pokryte wrzodami ciała. Natychmiast przewieziono ich do Kalkuty, gdzie umieszczono ich w szpitalu wojskowym. Odwszono, ogolono i umyto. Jak wspomina Gliński, „wreszcie wyglądali jak ludzie”. W szpitalu spędził kilka miesięcy, zanim – przez Związek Południowej Afryki – został przetransportowany do Szkocji, gdzie zaciągnął się do 1. Dywizji Pancernej.
W 1944 roku pod dowództwem generała Stanisława Maczka wziął udział w lądowaniu w Normandii. Podczas jednej z bitew trafił go odłamek niemieckiego szrapnela. Gliński, opowiadając, podciąga nogawkę, do dziś na łydce widać duże, głębokie blizny. – Nogę uratował mi żydowski lekarz polowy służący w polskim szpitalu wojskowym. Znakomity chirurg! Wydłubał z rany wszystkie ułamki kości i złożył ją jak puzzle – relacjonuje. Po kilku miesiącach rekonwalescencji Gliński znowu wrócił na front. Bił się jeszcze z Niemcami w Belgii. Po wojnie jako uciekinier z łagru nie miał po co wracać do okrojonej, opanowanej przez komunistów Polski.
Niedawno dowiedział się, że znany hollywoodzki reżyser Peter Weir („Stowarzyszenie umarłych poetów”, „Truman Show”) na kanwie książki Rawicza nakręcił epicką superprodukcję „The Way Back” („Droga powrotna”). Zdjęcia były kręcone w Bułgarii, Maroku i Indiach, a główne role zagrali Ed Harris i Colin Farrell. Jeszcze w tym roku film ma być wyświetlany w kinach na całym świecie
Weir do dziś nie skontaktował się z Glińskim (w jednym z wywiadów reżyser powiedział, że wszystko mu jedno, kto naprawdę uciekł z Jakucji). Niektórzy dziennikarze spekulują zaś, że Gliński „przypomniał sobie” nagle o swojej historii z chęci zarobku. Że ma nadzieję, że trafi do niego część zysków z filmu i kolejnych wydań książki Rawicza, które niewątpliwie pojawią się na rynku, gdy nastąpi premiera filmu.
— To całkowita bzdura. Po co mi pieniądze? Mam ich dość, by godnie żyć. Gdybym wziął choć pensa, czułbym, że w ten sposób zarabiam na śmierci moich trzech towarzyszy, którzy nie zdołali dotrzeć do Indii. Nie, to zbyt osobista, zbyt tragiczna sprawa, by czerpać z niej zyski. Być może właśnie dlatego przez tyle lat nie zdemaskowałem Rawicza, nigdy sam nie napisałem książki czy scenariusza filmowego – mówi Gliński. – A co do tego filmu: tytuł jest zupełnie chybiony. „Droga powrotna”. Ja przecież nigdy nie wróciłem na Wileńszczyznę.
[i]Piotr Zychowicz z Camborne[/i]
[ramka]
[b] Śladami Witolda Glińskiego[/b]
Na początku maja trzech młodych polskich podróżników – Tomasz Grzywaczewski, Bartosz Malinowski i Filip Drożdż– rozpocznie pieszą wędrówkę śladami Witolda Glińskiego i jego towarzyszy. Drogę z Syberii do Indii zamierzają pokonać w osiem miesięcy. — Gliński, to wspaniały człowiek. Odwiedziliśmy go w Kornwalii i zrobił na nas wielkie wrażenie. Chcemy, żeby Polacy dowiedzieli się, że ktoś taki istniał. Prawdziwy bohater, który rzucił wyzwanie sowieckiemu imperium – mówi Grzywaczewski. Sponsorem wyprawy „Long Walk Plus Expedition” jest firma Polkomtel SA operator sieci komórkowej „Plus”. „Rzeczpospolita” objęła patronat medialny nad przedsięwzięciem. Począwszy od maja, będziemy na bieżąco informować państwa o postępach polskich podróżników. [/ramka]
[ramka]Pior Zychowicz, dziennikarz działu zagranicznego „Rzeczpospolitej”, autor wielu tekstów i wywiadów o tematyce historycznej publikowanych na łamach „Plusa Minusa” [/ramka]