Mielone, zmontowane

Włodzimierz Iljicz miał rację: film jest najważniejszą ze wszystkich sztuk. Dlatego artyści zwani plastykami wprowadzili kino do galerii.

Aktualizacja: 01.12.2007 07:56 Publikacja: 01.12.2007 04:40

Nie chodzi mi o wideo-art ani o filmowe rejestracje performance’ów. Mam na myśli prawdziwe filmy znane z wielkiego ekranu. To z nich twórcy sztuk wizualnych preparują nowe dzieła. Tną, siekają, sklejają. Potem emitują jako własne, oryginalne prace.

To zaczęło się pod koniec lat 80. Plastycy potraktowali klasykę kina jako element rzeczywistości, w której żyjemy. Jako surowiec do kreowania nowych bytów. Na takiej samej zasadzie, na jakiej powstają ready-made’y, kolaże, asamblaże.

Powie ktoś: przecież jak świat światem twórcy posługiwali się cytatami. Tak, ale kiedyś wyim z cudzego dzieła – tak charakterystyczny, że rozpoznawalny przez większość odbiorców – tylko dodawał smaku nowym tworom. Dziś coraz częściej lepi się nowe jakości wyłącznie z gotowców. Skojarzyło mi się to kulinarnie. W peerelowskich stołówkach serwowano potrawę zwaną przeglądem tygodnia. Na ogół były to mielone usmażone z kilkudniowych pozostałości. Otóż współczesna sztuka zagustowała w tego typu daniach. Dla niepoznaki siekankę ochrzczono eleganckim terminem found-footage (znalezione ujęcia). Miano pochodzi od angielskiej nazwy biura rzeczy znalezionych „Found & Lost“.

Od ubiegłej dekady ruszyła lawina. Wzięli się do tego awangardowi filmowcy oraz nowatorscy plastycy. W efekcie z coraz większym trudem przychodzi odróżnić repertuar offowych kin od programu galerii. Oczywiście każdy artysta ma własny przepis na mielone kino. Przyprawia je na słodko, kwaśno, gorzko; stosuje rozmaite metody preparacyjne. Na przykład słynna przedstawicielka niemieckiego konceptualizmu Ulrike Rosenbach, przyrządzając „Tysiąc pocałunków“, zmontowała w jeden ciąg ujęcia z całusami nakręcone od czasów kina niemego po współczesność. Brytyjczyk Douglas Gordon, ostatnio topowy autor, rozwałkował „Psychozę“ Hitchcocka jak ciasto na strudel. Spowolnił akcję. Z dwugodzinnego obrazu zrobił całodobowy, nazywając to „24 godziny psychozy“.

To dania od lat wypróbowane. Z nowości kuchnia poleca „Zabawę z przemieszczającymi się lustrami“ Bogny Burskiej w krakowskim Bunkrze Sztuki. Można m.in. skosztować „Kawałka jadeitu“. Ingredientami są sceny z trzech filmów z Jerremym Ironsem o niszczącej, dramatycznej miłości: „Szklana szkatułka“, „Lolita“ i „Skaza“.

Bardziej złożona jest mikstura samozachwytów – „God is Vain“. Kilkadziesiąt spojrzeń w lustro, szminek kładzionych na wargach, rozczesywanych loków. Całość smakuje bosko, ale uwaga! Zawiera drobiny trucizny. W większej dawce niebezpieczne. Więcej składników znalazło się w pracy Australijki Tracy Moffatt „Love“ – do degustacji w wiedeńskiej Kunsthalle, na wystawie „True Romance“. Autorka użyła kilkudziesięciu najsłynniejszych hollywoodzkich melodramatów. Wybrane sceny ułożyła w sekwencje oddające różne fazy miłości. Najpierw zauroczenie, potem żar uczuć, następnie zazdrość, wreszcie zemsta. Koktajl z morałem.

Przyznaję: lubię found-footagowe produkty. Po pierwsze, mielone łatwo się łyka. Po drugie, zgodnie ze słynnym spostrzeżeniem inżyniera Mamonia (też postać filmowa!) najbardziej lubimy to, co znamy.

Nie chodzi mi o wideo-art ani o filmowe rejestracje performance’ów. Mam na myśli prawdziwe filmy znane z wielkiego ekranu. To z nich twórcy sztuk wizualnych preparują nowe dzieła. Tną, siekają, sklejają. Potem emitują jako własne, oryginalne prace.

To zaczęło się pod koniec lat 80. Plastycy potraktowali klasykę kina jako element rzeczywistości, w której żyjemy. Jako surowiec do kreowania nowych bytów. Na takiej samej zasadzie, na jakiej powstają ready-made’y, kolaże, asamblaże.

Pozostało jeszcze 84% artykułu
Plus Minus
Artysta wśród kwitnących żonkili
Plus Minus
Dziady pisane krwią
Plus Minus
„Dla dobra dziecka. Szwedzki socjal i polscy rodzice”: Skandynawskie historie rodzinne
Plus Minus
„PGA Tour 2K25”: Trafić do dołka, nie wychodząc z domu
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Plus Minus
„Niespokojne pokolenie”: Dzieciństwo z telefonem