Gra w ofiary

Strona niemiecka nie powinna wystawiać Polsce rachunku za niezawinioną przez nią ucieczkę niemieckiej ludności, zbrodnie Związku Radzieckiego i własne nierzetelne szacunki

Publikacja: 24.07.2009 19:33

Uciekinierzy przed Armią Czerwoną na zniszczonym moście na Łabie, 1945 r.

Uciekinierzy przed Armią Czerwoną na zniszczonym moście na Łabie, 1945 r.

Foto: FPM/FRED RAMAGE-GETTY IMAGES

Red

[b][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/07/24/robert-zurek-gra-w-ofiary/" "target=_blank]Skomentuj[/link][/b]

Realizacja projektu „Widoczny znak”, który wzbudza ogromne kontrowersje w Polsce i, w mniejszym stopniu, w Niemczech, wkracza w finalną fazę. Rada fundacji Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie wybrała dyrektora – profesora Manfreda Kittela – oraz zespół doradców naukowych, który ma zbudować w Berlinie ośrodek muzealno-dokumentacyjny dotyczący przymusowych wysiedleń Niemców z terenów Europy Środkowej i Wschodniej po II wojnie.

Trudno przewidzieć, jak się rozwinie projekt. W radzie fundacji oraz w gronie doradców naukowych przeważają osoby o orientacji narodowo-konserwatywnej, bliskie wizji historii lansowanej przez Związek Wypędzonych. Niektóre wcześniejsze wypowiedzi nowego dyrektora Kittela skłaniają do niepokoju. Jednocześnie wśród nowo mianowanych merytorycznych doradców znajdują się osoby kompetentne, budzące zaufanie, a przynajmniej nadzieję na konstruktywne potraktowanie tematu.

Samemu dyrektorowi zapewne bliższa jest optyka Związku Wypędzonych niż jego przeciwników, niemniej jednak zdaje się być osobą otwartą na dialog i życzliwą wobec sąsiadów Niemiec. Istnieje co najmniej kilka papierków lakmusowych, które stosunkowo szybko pozwolą się zorientować, jaki kurs obrało kierownictwo powstającego ośrodka.

[srodtytul]Steinbach przeczy Steinbach[/srodtytul]

Jednym z nich będzie niewątpliwie zmierzenie się z pytaniem o liczbę ofiar, które mają zostać upamiętnione przez „Widoczny znak”, przy czym chodzi tu o liczbę ludzi dotkniętych przez politykę wysiedleń w sposób najbardziej tragiczny, czyli nie tylko utratą ojcowizny i dobytku, ale i życia.

By zrozumieć, jak fundamentalny to problem, warto się przyjrzeć danym, które pojawiają się w niemieckim dyskursie publicznym. I tak w 1995 r. ówczesny członek episkopatu Niemiec, wizytator apostolski Wolfgang Klemp napisał, iż spośród wysiedlonych z Europy Środkowej i Wschodniej Niemców od 5 do 6 milionów „zostało zabitych lub nie przeżyło trudów nieludzkiego, przymusowego wypędzenia”.

Osiem lat później opiekun wysiedlonych z ramienia episkopatu bp Gerhard Pieschl obstawał przy liczbie ponad 2,5 miliona „ofiar w trakcie wypędzenia”. Dwa lata później, w 2005 r., episkopat Niemiec wydał broszurę, w której jest mowa o ponad 2 milionach ofiar. Dokładnie w tym samym czasie ówczesny przewodniczący tegoż episkopatu kardynał Karl Lehman wspomniał jednak o 1,5 miliona śmiertelnych ofiar ucieczki i wysiedleń.

Przywołane przykłady nie mają na celu deprecjonowania Konferencji Biskupów Niemiec. Wysyłanie sprzecznych sygnałów o liczbie śmiertelnych ofiar wysiedleń cechuje bowiem nie tylko katolickich hierarchów, ale też prawie wszystkich uczestników niemieckiego dyskursu publicznego.

Dotyczy to również Związku Wypędzonych, organizacji od 50 lat występującej w imieniu ofiar wysiedleń. Kto jak kto, ale właśnie ona powinna się orientować, ile spośród tychże ofiar zapłaciło za „wypędzenie” najwyższą cenę. Tymczasem Erika Steinbach w samym tylko 1999 r. podała trzy różne liczby: na Dniu Niemieckich Wypędzonych mówiła o ponad 2 milionach, na Uniwersytecie Wyszyńskiego w Warszawie o 2,5 miliona „wypędzonych”, którzy „nie przeżyli tego losu”, a w recenzji książki Heinza Nawratila przychyliła się do opinii, jakoby w wyniku wysiedlenia i związanych z nim zbrodni zginęło 2,8 miliona Niemców.

Również w późniejszych latach przewodnicząca Związku Wypędzonych podawała sprzeczne dane. I tak w 2000 r. pisała we „Frankfurter Allgemeiner Zeitung” o ponad 2,5 miliona Niemców, którzy „nie przeżyli wypędzenia, pracy przymusowej i męczarni obozów”, a w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” z bieżącego roku podała liczbę około 2 mln ludzi, którzy mieli zginąć lub zaginąć „podczas wypędzeń”.

Do wyjątkowo kuriozalnej sytuacji doszło w 2006 r., kiedy to kierowana przez panią Steinbach fundacja Centrum przeciwko Wypędzeniom otworzyła wystawę „Wymuszone drogi”. W jej ramach przedstawiono zaskakująco precyzyjną liczbę 1 997 500 śmiertelnych ofiar wysiedleń, jednak trzy miesiące później Steinbach podkreśliła w specjalnie wydanym oświadczeniu, iż kierowany przez nią Związek Wypędzonych „nie prowadzi statystyki ofiar, lecz opiera się na rzetelnych danych rządu federalnego, Kościelnej Służby Poszukiwawczej i Służby Poszukiwawczej Czerwonego Krzyża”. Z wyliczeń tych instytucji miałoby wynikać, iż całkowita ilość ofiar śmiertelnych wyniosła od 2 do 2,5 miliona osób, przy czym w rzeczywistości miałaby być, zdaniem Steinbach, jeszcze wyższa.

Tym samym Erika Steinbach jako przewodnicząca Związku Wypędzonych podała w wątpliwość dane prezentowane na wystawie firmowanej przez nią w roli przewodniczącej fundacji Centrum przeciwko Wypędzeniom.

[srodtytul]Około 400 tysięcy[/srodtytul]

Można by długo komentować przedstawione fakty, jednakże znacznie ważniejsza wydaje się refleksja nad tym, że żadna z przytoczonych powyżej liczb nawet w przybliżeniu nie odpowiada stanowi badań naukowych.

Przypomnijmy, że w 1958 r. niemiecki Federalny Urząd Statystyczny obliczył, iż straty śmiertelne na skutek „wypędzenia” Niemców w całej Europie Środkowej i Wschodniej wynosiły 2 225 000 osób. To właśnie różne wariacje tej liczby do dzisiaj decydująco wpływają na wyobrażenia niemieckiej opinii publicznej o okropieństwach wysiedleń.

Krytycy twierdzą jednak, że urząd oparł swe badania na wątpliwej metodologii. Wskazują na metodologicznie przekonującą analizę zaprezentowaną przez Kościelną Służbę Poszukiwawczą w 1965 r., która wykazała, że spośród liczby wymienionej przez Urząd Statystyczny najwyżej 470 000 osób można bezsprzecznie uznać za „ofiary wypędzenia” w całej Europie Środkowej i Wschodniej. Wskazują też na badania przeprowadzone przez Archiwum Federalne na zlecenie rządu RFN, a zakończone w 1974 r., z których wynika, że bezsprzeczna liczba śmiertelnych „ofiar wypędzenia” wynosi najwyżej 600 000 osób, a losu pozostałych osób ujętych w szacunkach Federalnego Urzędu Statystycznego nie sposób ustalić.

Kluczową rolę w podważeniu wiarygodności liczb podanych w 1958 r. przez Federalny Urząd Statystyczny odegrał oficer Bundeswehry, a zarazem wybitny specjalista w zakresie badania strat demograficznych, dr Rüdiger Overmans. Odkrył on, iż statystyki Wehrmachtu nie obejmują około 2,5 miliona niemieckich żołnierzy poległych w dwóch ostatnich latach wojny. Ponadto, analizując straty wojenne w zachodnich Niemczech, Overmans stwierdził, iż tak zwane niewyjaśnione przypadki dotyczą w większości nigdy nieistniejących osób, wygenerowanych przez nieprecyzyjne informacje świadków lub błędnie opracowane statystyki.

Uwzględniając te wyniki badań oraz fakt, że pracownicy Federalnego Urzędu Statystycznego dysponowali jedynie fragmentarycznymi danymi zarówno o osobach niewysiedlonych, jak i o wysiedlonych, ale przebywających w NRD, Overmans twierdzi, że rzeczywista liczba śmiertelnych „ofiar wypędzeń” nie przekracza w znaczący sposób 600 000 osób, a olbrzymia większość „niewyjaśnionych przypadków” to niezewidencjonowani polegli żołnierze, osoby niedotknięte przez wysiedlenia, wysiedleńcy żyjący w NRD i postaci w ogóle nieistniejące.

Inny niemiecki badacz dr Ingo Haar potwierdza w swoich publikacjach wnioski Overmansa i wskazuje na wyniki pracy Niemiecko-Czeskiej Komisji Historyków, powołanej przez rządy obu krajów. Po drobiazgowych obliczeniach w 1995 r. zweryfikowała ona liczbę niemieckich ofiar wysiedleń z Czechosłowacji z dotychczas w Niemczech funkcjonującej liczby 250 tysięcy do zaledwie 15 – 30 tysięcy, a więc dziesięciokrotnie. Ówczesny minister spraw zagranicznych RFN Klaus Kinkel z uznaniem wypowiedział się o wyniku prac komisji, ale znaczna część niemieckiej opinii publicznej ze Związkiem Wypędzonych na czele do dziś je ignoruje.

Komisja polsko-niemiecka niestety nigdy nie powstała, a porównywalnych badań nie przeprowadzono, dlatego trudno wskazać na wiarygodną liczbę ofiar śmiertelnych na ziemiach niemieckich przejętych w 1945 r. przez Polskę. W wydanej na zlecenie rządu RFN w 1953 r. „Dokumentacji wypędzenia” podano, iż na niemieckich terenach na wschód od Odry i Nysy na skutek wysiedleń zginęło 1,6 miliona osób. Pięć lat później Federalny Urząd Statystyczny skorygował tę liczbę do 1 338 700, a w roku 2006 na wystawie „Wymuszone drogi” wymieniono liczbę 997 000 śmiertelnych „ofiar wypędzeń” z ziem niemieckich przejętych przez Polskę i z Wolnego Miasta Gdańska.

Wszystkie te szacunki są najprawdopodobniej mocno zawyżone. Analizy Kościelnej Służby Poszukiwawczej i Archiwum Federalnego wykazały odpowiednio ok. 350 000 i 400 000 udokumentowanych ofiar „wypędzenia i jego skutków” z dawnych niemieckich ziem wschodnich i na podstawie wyników badań Overmansa i Haara można uznać, że rzeczywista liczba ofiar prawdopodobnie nie jest znacząco wyższa. Liczba ofiar to jednak tylko część problemu. Jego pełny wymiar ujrzymy dopiero wtedy, gdy się przyjrzymy, kogo traktuje się w niemieckich statystykach jako „ofiary wypędzeń”.

[srodtytul]Z rąk sowieckich[/srodtytul]

I tak w analizie Kościelnej Służby Poszukiwawczej jako „ofiary przemocy wypędzenia lub jej śmiertelnych skutków” zakwalifikowano ponad 90 000 ofiar ucieczki niemieckiej ludności przed Armią Czerwoną. Natomiast Archiwum Federalne podkreśliło, iż na terenach przejętych przez Polskę aż 120 000 osób zginęło w wyniku bezpośredniej przemocy, przy czym „zdecydowanie przeważającą ilość tych zbrodni należy przypisać sowieckim oddziałom”. Natomiast kolejnych 200 000 osób wymieniono jako „ofiary deportacji” do Związku Radzieckiego.

Przypomnijmy, że znaczna część ludności ówczesnych wschodnich Niemiec podjęła spontaniczną lub wymuszoną przez hitlerowskie władze ucieczkę przed zbliżającym się frontem, ponosząc przy tym duże straty, głównie z powodu dotkliwego mrozu i działań sowieckich wojsk. Natomiast pozostała ludność padła ofiarą masowych przestępstw ze strony Armii Czerwonej, a jej część została wywieziona w głąb ZSRR, skąd w większości już nie powróciła. Czy jednak ofiary ucieczki przed frontem, ekscesów zwycięskiej armii i gułagu można kwalifikować jako „ofiary wypędzenia”? A właśnie te przyczyny spowodowały wśród niemieckiej ludności najwięcej ofiar śmiertelnych.

Niezupełnie reprezentatywnym, ale bardzo wymownym, źródłem są dokumentacje przyczyn śmierci księży z byłych niemieckich ziem wschodnich, opracowane przez przedstawicieli niemieckiego Kościoła katolickiego. I tak spośród księży diecezji warmińskiej 22 zostało zamordowanych przez wkraczających żołnierzy sowieckich, 62 straciło życie w trakcie ucieczki przed Armią Czerwoną lub w trakcie deportacji w głąb Związku Radzieckiego, a ośmiu zmarło na skutek chorób i wyczerpania na terenie diecezji.

Spośród duchowieństwa Wolnej Prałatury w Pile trzej księża zmarli w trakcie ucieczki, 13 zostało zamordowanych przez wkraczających Sowietów, pięciu zginęło w sowieckich obozach, a pięciu kolejnych zmarło na skutek chorób i wyczerpania, w tym dwóch w okresie sowieckiej i trzech – polskiej administracji.

Wreszcie spośród 86 księży archidiecezji wrocławskiej, którzy w latach 1945 – 1946 stracili życie z przyczyn innych niż naturalne, aż 53 zostało zamordowanych przez sowieckich żołnierzy, a dwóch zginęło na skutek działań wojennych. W trakcie ucieczki zmarło pięciu księży, w czasie deportacji do Związku Radzieckiego siedmiu następnych. Dramatyczna powojenna sytuacja i epidemie chorób zakaźnych spowodowały śmierć dziewięciu duchownych, a bezwzględnie przeprowadzone wysiedlenie kosztowało życie pięciu księży. Dwóch kapłanów zginęło na skutek tortur funkcjonariuszy komunistycznego Urzędu Bezpieczeństwa, jeden zmarł w obozie na terenie Polski, jeden został zastrzelony przez milicjanta, a jeden przez nieznanych sprawców.

Jak widać, przytłaczającą większość ofiar śmiertelnych wśród niemieckiego duchowieństwa spowodowały nie wysiedlenia, lecz zbrodnie sowieckie i, w mniejszym stopniu, ucieczka przed frontem oraz dramatyczna sytuacja powojenna z głodem i epidemiami na czele. Ofiary takich zjawisk w innych regionach określa się w Niemczech jako „Kriegsverluste” i „Nachkriegsverluste”, czyli „straty wojenne” i „straty powojenne”. Natomiast w przypadku dawnych ziem na Wschodzie używa się nieadekwatnego pojęcia „Vertreibungsverluste”, czyli „straty spowodowane przez wypędzenia”. Tym samym sugeruje się, że bezpośrednią przyczyną śmierci ofiar było brutalne wysiedlenie dokonywane przez wschodnioeuropejskich oprawców.

[srodtytul]Symetria ofiar[/srodtytul]

Z punktu widzenia Polski jest to olbrzymi problem. Przeciętny niemiecki obywatel, słyszący w wiadomościach telewizji ARD (np. 22 października 2007 r.), iż po wojnie miliony Niemców musiały opuścić swoją ojczyznę, przy czym „około 2,5 miliona zginęło”, ma prawo przypuszczać, iż przyczyną śmierci jego rodaków były przestępstwa przedstawicieli „wypędzających” narodów, głównie Polaków. Tym samym Polska jawi się jako kraj odpowiedzialny za zbrodnie, których nie popełnił.

Nie ulega wątpliwości, że dziesiątki tysięcy Niemców zginęły na skutek przestępstw polskich komunistów i kryminalistów, braku dostatecznej pomocy medycznej, aprowizacji czy wreszcie brutalnego przebiegu wysiedleń. Niewątpliwie Polacy i Niemcy powinni wspólnie pielęgnować pamięć o ich tragicznym losie. Ale równie niewątpliwie strona niemiecka nie powinna wyolbrzymiać skali dramatu i wystawiać Polsce rachunku za niezawinioną przez nią ucieczkę ludności, zbrodnie Związku Radzieckiego i własne nierzetelne szacunki.

Wspomniany już Ingo Haar twierdzi, że zarówno zawyżanie faktycznej liczby ofiar, jak i posługiwanie się nieadekwatną terminologią były w przeszłości działaniem zamierzonym, podyktowanym polityczną kalkulacją władz RFN. Zabiegi te stanowiły – jego zdaniem – centralną część obrony potencjalnych roszczeń reparacyjnych ze strony Polski oraz innych krajów wschodnio- i środkowoeuropejskich. By uniknąć cudzych roszczeń, trzeba było podkreślać własne straty i stwarzać wrażenie swoistej „symetrii ofiar”, twierdzi Haar.

Dopiero w trakcie rokowań w sprawie zjednoczenia Niemiec pod koniec lat 80. ubiegłego wieku rząd Helmuta Kohla odstąpił od tej strategii, czego wyrazem miało być pozytywne ustosunkowanie się do efektów pracy Niemiecko-Czeskiej Komisji Historyków, wbrew stanowisku Związku Wypędzonych, oraz opublikowanie wyników badań Archiwum Federalnego, które od 1974 r. leżały w sejfie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych RFN.

Co ciekawe, to niemieccy socjaldemokraci zdają się dzisiaj pozostawać wierni polityce zapoczątkowanej w 1989 r. przez ich politycznych przeciwników. Frakcja parlamentarna SPD skrytykowała w 2007 r. to, iż „w debacie publicznej często wskazuje się jeszcze na bilanse strat wypędzeń z lat 50.”, a Erika Steinbach „żongluje nienaukowymi liczbami”.

Natomiast obecny rząd federalny, a przynajmniej jego chadecka część, obstaje przy radykalnie wygórowanych liczbach ofiar i nieadekwatnej terminologii. Odpowiadając na wątpliwości posłanki SPD Angeliki Schwall-Düren, przedstawiciele kierowanego przez CDU Ministerstwa Spraw Wewnętrznych przedstawili w maju tego roku jako oficjalne stanowisko rządu opinię, iż „liczba ponad 2 milionów ofiar wypędzenia” nie tylko odpowiada prawdzie, ale najprawdopodobniej jest o pół miliona zaniżona. Jednocześnie przedstawiciele MSW zaznaczyli, iż rząd federalny, używając terminu „ofiary wypędzenia”, ma na myśli nie tylko bezpośrednie ofiary „przestępstw związanych z wypędzeniem”, lecz także „wszystkie ofiary wypędzenia, które straciły życie w czasie lub bezpośrednio po ucieczce albo wypędzeniu”.

W Polsce dokonuje się od pewnego czasu dekonstrukcji narodowej mitologii i koryguje obiegowe liczby. Nie bez oporów zrewidowano liczbę ofiar stalinowskiego terroru, zwłaszcza wywózek na Syberię. Obecnie Instytut Pamięci Narodowej prowadzi badania nad rzeczywistą liczbą polskich ofiar całej drugiej wojny światowej. Podobne procesy dokonują się w Niemczech, czego dowodem choćby przywołane tu wyniki badań Overmansa i Haara. Zaprezentowali je oni między innymi na zorganizowanej w 2006 r. przez Centrum Badań Historycznych Polskiej Akademii Nauk w Berlinie i Touro College konferencji naukowej, która udowodniła, że Polacy i Niemcy potrafią konstruktywnie rozmawiać ze sobą o tych trudnych kwestiach.

Byłoby dobrze, gdyby rząd federalny i powołany przez niego do życia ośrodek Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie wyszły z kolein mitologii „wypędzeń” lansowanej przez niemieckie kręgi narodowo-konserwatywne i zaczęły operować realistycznymi, a nie mitycznymi liczbami ofiar. Czy tak się stanie? Będzie to test wiarygodności zarówno dla polityków deklarujących, iż ośrodek ma działać „w duchu pojednania”, jak i dla jego dyrekcji oraz rady naukowej.

[i]Autor jest pracownikiem naukowym Centrum Badań Historycznych PAN w Berlinie[/i]

[ramka][b] Zobacz też:[/b]

[i][link=http://www.rp.pl/artykul/61991,339724_Widoczny_przechyl.html" "target=_blank]Piotr Semka - Widoczny przechył[/link] [/i][/ramka]

Plus Minus
„Cannes. Religia kina”: Kino jak miłość życia
Plus Minus
„5 grudniów”: Długie pożegnanie
Plus Minus
„BrainBox Pocket: Kosmos”: Pamięć szpiega pod presją czasu
Plus Minus
„Moralna AI”: Sztuczna odpowiedzialność
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Plus Minus
„The Electric State”: Jak przepalić 320 milionów