W literaturze młodzieżowej królują wampiry i anioły

We współczesnej literaturze młodzieżowej królują tandetne opowieści o wampirach, demonach i aniołach. Ale, paradoksalnie, można to uznać za powód do optymizmu

Publikacja: 13.11.2010 00:01

W literaturze młodzieżowej królują wampiry i anioły

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

„Tracker wypowiedział sakramentalną formułę, a jego słowa miały uwodzicielską moc, obiecując niebiańskie rozkosze, wabiąc smakiem owocu zakazanego, jak czekolada zmieszana z krwią.

– Zoey Montgomery! Królestwo Nocy cię wzywa, śmierć będzie twoimi narodzinami. Noc zwraca się ku tobie. Usłysz jej wołanie. W Domu Nocy odnajdziesz swoje przeznaczenie!”.

Smak krwi zmieszanej z czekoladą, śmierć, która jest narodzinami – nie tego spodziewamy się na pierwszej stronie powieści młodzieżowej. Autorki „Naznaczonej” Kristin i P. C. Cast dobrze wiedzą jednak, jak trafić do młodego czytelnika, w przeciwnym razie nie sprzedawałyby swoich książek w milionowych nakładach. Problemem są więc zapewne nasze staroświeckie przyzwyczajenia.

Hasło „literatura młodzieżowa” u większości z nas wywołuje skojarzenia z poczciwymi książkami Marka Twaina, Juliusza Verne’a, Lucy Maud Montgomery („Ania z Zielonego Wzgórza”), czy z naszą Małgorzatą Musierowicz. Lepiej zorientowani dodadzą do tego powieści fantasy z „Władcą pierścieni” Tolkiena i cyklem J. K. Rowling o Harry’m Potterze na czele. Młyny popkultury mielą jednak tak szybko, że choć mówimy o wielkich hitach, sprzedawanych niedawno w milionach egzemplarzy, ich popularność to już dziś odległa przeszłość.

[srodtytul]Na fali „Zmierzchu”[/srodtytul]

Gdzieś na dolnych półkach znajdziemy dzieła wymienionych wyżej klasyków, jednak na listach bestsellerów literatury młodzieżowej (co łatwo sprawdzić w dowolnym empiku) od miesięcy królują autorzy, których nazwiska nic nam nie powiedzą. Tak jak wspomniane Kristin i P. C. Cast, Alison Noel, L. J. Smith, Melissa de La Cruz, Becca Fiztpatrick czy Richelle Mead. Warto zwrócić uwagę na fakt, że młodzieżowymi hitami zostają najczęściej powieści pisane przez kobiety pochodzące z krajów anglosaskich. To nie przypadek. Wszystko zaczęło się pięć lat temu od Amerykanki Stephenie Meyer, autorki bestsellerowego cyklu „Zmierzch” i jej opowieści o miłości wampira Edwarda Cullena i nastoletniej Belli Swan.

A przy okazji – opowieści o prawdziwym rynkowym fenomenie. Nie tylko 30 milionów sprzedanych egzemplarzy (powoli zbliżamy się do 40), ale i film, który stał się jednym z największych hitów ostatnich lat. Zdążył zarobić już jakieś 350 milionów dolarów, a z Roberta Pattinsona uczynił obiekt westchnień nastolatek na całym świecie (20 listopada do kin wejdzie ekranizacja drugiej części cyklu Meyer).

W tych okolicznościach fakt, że „Zmierzch” znalazł legion naśladowców, wydaje się oczywisty. Tak działa kultura masowa. Kiedy kilkanaście miesięcy temu brytyjski „Times” pytał, czy Stephenie Meyer będzie nową J. K. Rowling, a Edward Cullen nowym Harry’m Potterem, można było jeszcze się nad tym zastanawiać. Dziś sprawa jest jasna. Tak jak od cyklu o małym czarodzieju rozpoczął się światowy boom na literaturę fantasy, tak „Zmierzch” otworzył worek z wampirami, aniołami i demonami.

Gdyby chodziło tylko o proste naśladownictwo cyklu Stephenie Meyer, nie byłoby w sumie o czym pisać. Podrobić „Zmierzch” nie jest trudno, bo opisana tam historia jest skrajnie banalna. To licealny romans w stylu takich amerykańskich seriali jak „Beverly Hills 90210” doprawiony wampirycznymi niesamowitościami. Na tym schemacie bazują cykle powieści „Akademia wampirów” Richelle Mead, „Dom Nocy” Kristin i P. C. Cast, „Błękitnokrwiści” Melissy de La Cruz czy „Nieśmiertelni” Alyson Noel. Oczywiście są też drobne różnice między sagą Meyer a jej naśladowczyniami. Najważniejszą jest ilość zer na czekach, jakie dostają za swoje książki. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że to działalność niszowa. Mówimy o powieściach z listy bestsellerów „New York Times’a”, sprzedawanych w setkach tysięcy egzemplarzy i wydawanych z sukcesami w krajach całego świata (również w Polsce). Dla przykładu cykl „Dom Nocy” sprzedał się w 4,5 milionach egzemplarzy, a „Błękitnokrwiści” w nakładzie o połowę mniejszym.

Na fali popularności „Zmierzchu” wypłynęły też inne wampiryczne fabuły, takie jak „Rasa środka nocy” Adriana Lary czy „Bractwo Czarnego Sztyletu” J. R. Ward. Ich autorzy nie poszli w stronę romansu dla nastolatków, ale dodali do swoich historii wątki typowe dla fantasy (wojny nieludzkich „plemion”, w których stawką jest przyszłość świata). To wszystko jednak można było z grubsza przewidzieć, w końcu wciąż poruszamy się w gatunku wampirycznym, przeżywającym największy bodaj rozkwit w historii. Zaskoczeniem może być jednak, że w bestsellerowych powieściach młodzieżowych zagościły w ostatnich latach anioły, demony, a nawet potomkowie starożytnych bóstw.

W książkach autorów takich jak Nalini Singh, Cassandra Clare, Lauren Kate, Becca Fitzpatrick, Richelle Mead czy Rick Riordan świat, który znamy, okazuje się jedynie pozorem. Pod jego powierzchnią działają odwieczne siły dobra i zła. Stawką w ich grze są ludzkie dusze i przyszłość świata. Anioły walczą z wampirami, demonami i swoimi upadłymi współbraćmi („Szeptem” Bekki Fiztpatrick). Złe sukuby wstępują w atrakcyjne kobiece ciała i marzą o prawdziwej miłości oraz o znalezieniu bratniej duszy (cykl Richelle Mead o Georginie Kincaid). A wilkołaki stają po stronie dobra (w „Mieście Kości”, pierwszym tomie cyklu „Dary Anioła” autorstwa Cassandy Clare). Znajdziemy tu rozważania paradoksów nieśmiertelności i marzenie o wiecznej miłości (w „Upadłych” Lauren Kate). A nawet spotkamy żyjącego potomka greckiego boga mórz Posejdona (tytułowy bohater cyklu Ricka Riordana „Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy”). Wszystkie te kwestie opisywane są i rozważane śmiertelnie wręcz serio, co często prowadzi do niezamierzonego komizmu.

[srodtytul]Sens dla nastolatek[/srodtytul]

Nie sposób też nie dostrzec fabularnych podobieństw do „Zmierzchu”. Choć w większości tych książek wampiry się nie pojawiają, mamy do czynienia z podobną gatunkową hybrydą jak u Stephenie Meyer. Z dziwacznym połączeniem wątków romansowego i szkolnego z fantastycznym i… metafizycznym, bo tak chyba należałoby to nazwać. Typową bohaterką jest nastolatka, która poznaje niezwykłego chłopaka, a ten okazuje się aniołem (demonem, wilkołakiem, wampirem – niepotrzebne skreślić). A jej wybranek toczy z siłami zła walkę o swoją ukochaną. Może się wręcz zdarzyć, że walczy sam ze sobą (bo jest np. aniołem upadłym, jak u Fitzpatrick).

Wymienione przeze mnie książki to pozycje z list bestsellerów. Na razie trochę mniej popularne od historii wampirycznych, choć wkrótce może się to zmienić. „Upadłych” Lauren Kate wydanych niespełna rok temu chce ekranizować koncern Disney’a, książka była przez pół roku na liście „New York Times’a”, prawa do jej publikacji sprzedano w 27 krajach, autorka zaś typowana jest dziś przez fachowców na następczynię Meyer. W kilkusettysięcznych nakładach sprzedaje się każda z powieści Ricka Riordana czy Cassandry Clare.

Trzeba sobie jasno powiedzieć, że cały czas mówimy tu o literaturze klasy B. I to w najlepszym wypadku. Większość z wymienionych książek nie osiągnęła nawet poziomu „Zmierzchu”, choć ten trudno nazwać powieścią wybitną, bo jego fabuła jest do bólu przewidywalna, a do tego bohaterka Meyer to niezamierzony, ale wzorcowy przykład pensjonarskiej egzaltacji. Autorzy większości powieści opublikowanych na fali popularności cyklu Stephenie Meyer z wyzwaniami stylistycznymi i intelektualnymi, jakich wymaga skonstruowanie przyzwoitej powieści, kompletnie sobie nie radzą. Mnożą więc na potęgę zwroty akcji i interwencje sił nadprzyrodzonych. Dlaczego zatem jest sens zawracać sobie nimi głowę? Bo mówią nam coś ważnego o współczesnych nastolatkach.

Saga Meyer oraz dziesiątki zainspirowanych nią powieści o wampirach i aniołach to literacki odpowiednik muzycznego stylu emo (od emocji), który zresztą zdaje się już dziś dogorywać. Ciemne stroje, mocne makijaże i cierpiętnicze pozy fanów tej mody trochę śmieszą. Warto jednak wziąć pod uwagę, że emo to, według badaczy kultury masowej, reakcja na prymitywny, konsumpcyjny i hedonistyczny rap. To bunt wrażliwców przeciw ludziom, dla których liczą się tylko pieniądze i łatwy seks. Przeciw obwieszonych złotem hiphopowcom, pozującym do zdjęć w otoczeniu półnagich modelek.

Można zresztą domniemywać, że czytelnikami powieści o wampirach i aniołach są ci sami młodzi ludzie, których kiedyś fascynowało emo w wersji nastoletniego zespołu Tokio Hotel. Odbiorcom tej literatury nie wystarczają gry komputerowe i oglądanie muzycznych stacji w rodzaju Vivy, szukają czegoś więcej, bo odczuwają głód metafizyki i refleksji nad sensem istnienia.

Kiedyś odpowiedzią na te potrzeby było przeżycie religijne. W zeświecczonych społeczeństwach Zachodu młodzi ludzie muszą się jednak zadowalać jego namiastkami. Paradoksalnie więc trumf tej kiepskiej literatury to w jakimś sensie dobra wiadomość. To dowód, że nie da się pozbawić naszej kultury wymiaru metafizycznego. Choć objawia się to czasem w pokraczny sposób. ?

[i]Autor jest pisarzem, publicystą tygodnika „Newsweek”[/i]

„Tracker wypowiedział sakramentalną formułę, a jego słowa miały uwodzicielską moc, obiecując niebiańskie rozkosze, wabiąc smakiem owocu zakazanego, jak czekolada zmieszana z krwią.

– Zoey Montgomery! Królestwo Nocy cię wzywa, śmierć będzie twoimi narodzinami. Noc zwraca się ku tobie. Usłysz jej wołanie. W Domu Nocy odnajdziesz swoje przeznaczenie!”.

Smak krwi zmieszanej z czekoladą, śmierć, która jest narodzinami – nie tego spodziewamy się na pierwszej stronie powieści młodzieżowej. Autorki „Naznaczonej” Kristin i P. C. Cast dobrze wiedzą jednak, jak trafić do młodego czytelnika, w przeciwnym razie nie sprzedawałyby swoich książek w milionowych nakładach. Problemem są więc zapewne nasze staroświeckie przyzwyczajenia.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
Plus Minus
„Cannes. Religia kina”: Kino jak miłość życia
Plus Minus
„5 grudniów”: Długie pożegnanie
Plus Minus
„BrainBox Pocket: Kosmos”: Pamięć szpiega pod presją czasu
Plus Minus
„Moralna AI”: Sztuczna odpowiedzialność
Plus Minus
„The Electric State”: Jak przepalić 320 milionów