Prohibicja, politycy i gangsterzy

Zrost polityki z mafią w Polsce próbuje się tłumaczyć dziedzictwem postkomunizmu. W USA taki układ powstał nie tylko w warunkach demokracji, ale też wolnej gospodarki. Co oglądamy w „Zakazanym imperium“

Publikacja: 26.02.2011 00:01

Rozbijanie kanistrów z nielegalnie produkowanym alkoholem

Rozbijanie kanistrów z nielegalnie produkowanym alkoholem

Foto: GETTY IMAGES/FPM

Serial HBO „Zakazane imperium", nakręcony pod batutą Martina Scorsese, to wielkie kino historyczne. Widz, który będzie w nim szukał dramatycznych zwrotów akcji typowych dla filmu gangsterskiego, może się nawet zawieść. Musi się przygotować na perfekcyjnie namalowany fresk, na mnóstwo postaci i gąszcz splatających się ze sobą wątków.

Na niezwykłość obserwacji. Oto Jimmy Darmody, młody adept gangsterskiego fachu, jest typowym przykładem traumy związanej z pobytem w okopach pierwszej wojny światowej. Oto zgryźliwy lokalny polityk z New Jersey, żeby dowieść bezsensu przyznania kobietom praw wyborczych (stało się to w roku 1920, gdy zaczyna się akcja filmu), przepytuje swą murzyńską służącą na okoliczność europejskich debat nad Ligą Narodów. Oto irlandzka elita polityczna miasta Atlantic City zebrana, aby uczcić Dzień Świętego Patryka, nawiązuje w dziwaczny sposób do tradycji antybrytyjskich powstań na Zielonej Wyspie. Oto... Takie epizody, czasem wątki, a czasem tylko drobne smaczki, można mnożyć bez końca.

Widać, że dogląda serialu ktoś, kto czuje, rozumie i kocha historię Ameryki. Jest to również wielkie kino o ludziach. Są prawdziwi. Film nie zwalnia nas z ocen moralnych, czasem porusza okrucieństwem, ale jednak tłumaczy „sine ira et studio" motywacje każdego. I politycznego bossa zarabiającego na przemycie, i starszej pani, liderki miejscowego oddziału ligi antyalkoholowej. Każda z postaci ma swoje pięć minut.

To może pchnąć purystów do oskarżenia autorów obrazu o cynizm. Znam ludzi atakujących za to samo „Ojca chrzestnego". Nic bardziej błędnego, ostatecznie zawsze widzimy, kto postąpił dobrze, a kto źle (u Coppoli było zresztą podobnie). Ale jeśli chcemy znać historię, w tym przypadku bardziej społeczną niż polityczną, powinniśmy zrozumieć. Co nie znaczy usprawiedliwić.

Tygodnik „Polityka" zareagował na film rozważaniami o podobieństwach kariery głównego bohatera Enocha Nucky'ego Thompsona, granego świetnie przez Steve'a Buscemiego, do perypetii Josepha Kennedy'ego, twórcy potęgi swego klanu. Obaj byli Irlandczykami i obaj zarobili na prohibicji, ale Kennedy nie był nigdy typowym bossem partyjnym, bardziej biznesmenem z ambicjami wpływania na politykę.

Co ważniejsze, bohater „Zakazanego imperium" jest autentyczny, tyle że nazywał się Enoch Nucky Johnson. Autorzy scenariusza zmienili mu nazwisko pewnie dlatego, że pokazano zbyt wiele sytuacji z jego prywatnego życia, aby wybronić się w ewentualnym procesie wytoczonym przez krewnych. Republikański macher „opiekował się" miastem Atlantic City w stanie New Jersey przez kilkadziesiąt lat, aż w roku 1939, długo po ponownym zalegalizowaniu alkoholu, zamknięto go w więzieniu za nieprawidłowości w podatkach (jak Ala Capone i wielu negatywnych bohaterów tamtych czasów).

Naprawdę mieszkał w hotelu Ritz. Wybrano go na bohatera filmu pewnie dlatego, bo był symbolem otwartego zrostu polityki z przestępczością bardziej niż ktokolwiek inny. W roku 1929 (na razie w siódmym odcinku jesteśmy wciąż na początku lat 20.) to w jego mateczniku, Atlantic City, odbyło się słynne zebranie rodzin mafijnych z całego USA z intencją uporządkowania „rynku". Było dokładnie jak w komedii „Pół żartem, pół serio": za stołem siedziała galeria mafijnych dygnitarzy, a Johny Torrio, gangster z Chicago (jeden z bohaterów serialu), mówił na tle wielkiego tortu o czasach braterstwa, jakie muszą nastąpić. Sam Nucky wsławił się tym, że inaczej niż wielu polityków zachowujących zdrowe poczucie hipokryzji dał się sfotografować w hotelowym hallu ze słynnym już wówczas Alem Capone.

W tym filmie większość bohaterów jest autentyczna: mafijni przywódcy: Johny Torrio i Al Capone z Chicago, ale też sławny nowojorski gangster hazardzista Arnold Rothstein czy jego protegowany Charles Lucky Luciano. Prawdziwa jest też galeria polityków: burmistrz Jersey City Frank Hague albo senator Walter Edge. Tam zaś, gdzie mamy do czynienia z postaciami fikcyjnymi, niosą one ze sobą prawdziwe zjawiska. Dzielna, choć szamocząca się z życiem wdówka Schroeder to upostaciowienie walki ówczesnych kobiet o miejsce w społecznej hierarchii.

Wyciągający w czołówce każdego odcinka butelki z morza Nucky Thompson-Johnson też jest symbolem – nie tylko patologii z czasów prohibicji. Tak naprawdę symbolizuje zjawisko bardziej wszechogarniające: bossizmu, czyli kontroli nad życiem publicznym, zwłaszcza w wielkich miastach, przez małe kliki przechwytujące tamtejsze organizacje partyjne. Tu uwaga: owszem, Johnson był republikaninem, ale miejscy bossowie częściej nawet byli demokratami, bo ci łatwiej zdobywali poparcie wśród nowych imigrantów. A to nowe narodowości decydowały w coraz większym stopniu o wyborczych zwycięstwach w wielkomiejskich dżunglach.

Typowym bossem partyjnym był pokazany w filmie jako dorywczy partner Nucky'ego (i kompan od wypraw na dziwki) Irlandczyk i demokrata Frank Hague. W przeciwieństwie do Thompsona-Johnsona, który krył się za fasadą oficjalnych władz miasta, Hague pełnił oficjalnie urząd burmistrza Jersey City od 1917 do 1947 roku, co było miarą jego potęgi. Gdy zaś odchodził z urzędu, przekazał miasto swojemu bratankowi.

Zarabiając 8 tysięcy dolarów rocznie, zostawił majątek warty 10 milionów. W ratuszu miał gabinet, a w tym gabinecie ruchomą szufladę, którą podczas wizyt popychał w stronę gości. Do szuflady wkładało się banknoty. Do dzisiaj jest ona atrakcją dla zwiedzających ten budynek. Zarazem w latach 30. burmistrza Hague zaczęto nazywać Hitlerem z Hudson County. Po prostu swoich przeciwników zwykł kazać bić i wyrzucać z miasta. Prezydent Franklin D. Roosevelt wiedział o tym, ale przyjmował poparcie od Hague'a i pokazywał się z nim publicznie, bo ten pomagał mu wygrywać wybory.

Takie kariery to przyczynek do dyskusji o blaskach i cieniach samorządności, która może się stać zasłoną dla nieformalnych układów. W Polsce próbuje się tłumaczyć naszą „politykę mafijną" dziedzictwem postkomunizmu.

I choć w naszych warunkach wiele w tym racji, to przypomnijmy: w Ameryce taka polityka powstała na bazie nie tylko demokratycznego państwa, ale też wolnej gospodarki. W serialu Thompson każe przyjąć panią Schroeder do luksusowego sklepu – aby to zrobić, właścicielka musi zwolnić poprzednią ekspedientkę. Taka kontrola lokalnych polityków nad życiem społecznym nie wymagała nawet podstaw prawnych. Jednocześnie organizacje partyjne działające trochę jak gangi potrafiły nie tylko narzucać się biznesowi z „opieką", ale też wspierać biedniejsze warstwy, tworząc coś w rodzaju alternatywnej, znów pozaprawnej, pomocy społecznej.

Celował w tym słynny nowojorski klub demokratów Tammany Hall, prototyp politycznych „mafii" w USA. Ponieważ dominowali w nim Irlandczycy, krytykujący bossizm moraliści potrafili przedstawiać wady systemu jako winę tej grupy narodowej – krzepkich, tęgo popijających pragmatyków. Tak naprawdę te patologie przekraczały nie tylko granice partii. W wielu miastach bossowie byli Niemcami albo Anglosasami. O republikanach braciach Vare trzęsących Filadelfią Irlandczyk George Washington Plunkitt z Tammany Hall mówił z pogardą: „Ci Amerykanie, gdy napadną na bank, nie zadowolą się złotem z sejfów. Nie, oni połaszczą się na miedziaki na stole". Tym symbolicznym bankiem było amerykańskie społeczeństwo.

Naturalnie bossowie niekiedy przegrywali: w następstwie mobilizacji opinii publicznej, czasem antykorupcyjnych reform systemowych. Upadek Nucky'ego Johnsona w roku 1939 pokazywał nową drogę takiego upadku: padł on „ofiarą" federalnej policji skarbowej, która wcześniej nie wtrącała się do miejskiego bagna. W ten sam sposób pozbyto się dużo potężniejszego demokratycznego bossa z Kansas City w stanie Missouri Thomasa Pendergasta, który tak naprawdę kontrolował cały stan. Był protektorem kariery późniejszego prezydenta Harry'ego Trumana.

Naturalnie prohibicja otworzyła nowy rozdział w historii bossizmu. Związki niektórych skorumpowanych lokalnych polityków ze światem przestępczym były dużo dawniejsze. Ale dopiero ten czas nadał im systematyczności. Sam Nucky Johnson stał się lokalnym potentatem w dziedzinie przemytu i handlu alkoholem. Boss Pendergast używał gangu Franka Lazio do zastraszania przeciwników w lokalnych wyborach w Kansas City, ale sam na tyle zaangażował się w alkoholowe interesy, że w roku 1929 wysłał swojego przedstawiciela na „konferencję" w Atlantic City.

Jednocześnie relacje między światem władzy i przestępczości miewały różną postać. Wieloletni burmistrz Chicago Wielki Bill Thompson, kolejny Irlandczyk, ale republikanin, był domniemanym protektorem interesów Ala Capone, ale dbał o to, aby nigdy nie przyłapano go na konszachtach z coraz słynniejszym gangsterem. Kiedy Capone musiał się przenieść na jakiś czas do pobliskiego mniejszego Cicero, tam stosunki były bardziej familiarne. Głoszący, że jest republikaninem mafijny boss postawił tam na demokratycznego polityka Josepha Klehnę, którego zrobił burmistrzem. Kiedy później był niezadowolony z niego, po prostu kopnął go w pośladki na schodach ratusza. Obecni policjanci odwracali głowy.

W „Zakazanym imperium" na prohibicję patrzymy głównie oczami dwóch grup: gangsterów i polityków. Ale nie tylko – główna kobieca bohaterka, pani Schroeder, nie tylko nie pije, ale jest początkowo zaangażowana w ruch antyalkoholowy. Kiedy nęka „pana Thompsona" prohibicyjnymi monitami, ten przypomina jej, że spotkali się na przyjęciu w hotelu: on był wszechwładnym bossem, ona zaś ekspedientką przynoszącą sukienkę – prezent dla jego kochanki. Kobiecie podobało się tam. „Myśli pani, że moi goście pili sok? Oni pili szampana" – łagodnie drwi sobie zafascynowany nią polityk.

To każe nam spojrzeć na prohibicję nie tylko jako na temat polityczny. Narosło wokół niej wiele mitów. Trzy są najbardziej przemożne. Że była dziełem zacofanych fanatyków. Że została Ameryce narzucona. I że za jej czasów konsumpcja alkoholu wzrosła, zamiast się zmniejszyć.

Prohibicja, nazywana szlachetnym eksperymentem, była dziełem purytańskiego ducha Ameryki. Katolicy czy niemieccy luteranie mieli mało zrozumienia dla jej logiki i celów. Ale wśród jej inicjatorów znajdujemy reformatorów wierzących, że społeczeństwo stanie się lepsze. Mężczyźni przestaną bić kobiety, zaczną utrzymywać swoje domy, a wredni bossowie nie będą poić biednych imigrantów alkoholem.

Owszem, wśród argumentów „za" pojawiają się i skrajnie konserwatywne, na przykład ksenofobiczne: prohibicja ma ukarać „gorsze" narodowości. Ale różne przesłanki się mieszały. Na Południu, gdzie na początku prohibicja nie była popularna jako „jankeska sztuczka", ale potem dzięki protestanckim kościołom pozyskała zwolenników, biali mówili, że trzeba odebrać rum zapijaczonym Murzynom. Ale inni biali przekonywali, że zniknięcie alkoholu zmniejszy zjawiska linczów. Tłum polujący na kolorowych często był pijany.

Fenomenem ruchu prohibicyjnego była rola kobiet – często te same aktywistki walczyły o zakaz alkoholu i o prawa wyborcze dla siebie. Przez ich akcje pikietowania knajp przy akompaniamencie nabożnych śpiewów (kapitalnie pokazane u Scorsese) przebijało coś jakby chęć ukarania mężczyzn. Za dominację, za akty brutalności, ale i za życie społeczne oparte na odrębności – do tak zwanego saloonu, gdzie mężczyźni politykowali przy rumie, nie dopuszczano ich żon. Ten wątek pojawia się w filmie w przewrotnej formie. Pani Schroeder, jeszcze wierząca w prohibicyjne ideały, chce ukarać sprowadzonymi z zewnątrz restrykcjami Nucky'ego Thompsona. Mężczyznę, który ją fascynuje.

Nikt nie narzucił Ameryce prohibicji – najpierw była wprowadzana pełzająco w poszczególnych stanach w warunkach otwartej debaty, w której lobby alkoholowe dysponowało znacznymi wpływami i funduszami. W roku 1919 zatwierdziły ją obie izby Kongresu większością 2/3 jako konstytucyjną poprawkę, a potem ratyfikowały nieomal wszystkie stany – poza Connecticut i Rhode Island. Prohibicja nie była dziełem ani jednej partii (głosowała za nią większość republikanów i demokratów), ani niektórych regionów. Jeszcze kilka lat wcześniej najbardziej niechętne były wielkie miasta Wschodu oraz Daleki Zachód. Ale ostatecznie wszędzie większość miała strona „sucha", a przegrywała „mokra". Dziennikarze odnotowywali nawet zjawisko „pijących suchych" – ludzi, którzy sami nie zamierzali rezygnować z alkoholu, ale wierzyli, że ich dzieci oduczone złych nawyków staną się częścią lepszego świata.

Nie jest prawdą, że prohibicja nie wpływała na ludzkie zachowania. Można się było do woli delektować tysiącami przykładów łamania zakazów. Zaciekle „mokry" senator James Reed, demokrata z Missouri, epatował nimi publiczność, zapraszając w połowie lat 20. na przesłuchanie senackiej komisji studentów, którzy opowiadali, jak to w ich uczelniach piją wszyscy. A jednak jeszcze w roku 1928 Amerykanie wybrali szczególnie „suchy" Kongres, który na kłopoty z wykonaniem „szlachetnego eksperymentu" zareagował zaostrzeniem represji. Sam senator Reed te wybory przegrał.

W ostateczności nawet finał prohibicji – pośpieszne uchylenie XVIII poprawki w 1933 roku i wielkie sceny publicznych pijaństw w takich miastach jak Nowy Jork, Chicago, Kansas City czy Milwaukee – nie objaśniają wszystkiego. Thomas Pengram, autor pracy „Battling the Rum", dowodzi, że Amerykanie pili po czasach prohibicji mniej niż przed jej wprowadzeniem. Poziom konsumpcji mocnych trunków z lat 1900 – 1910 został osiągnięty w USA dopiero na początku lat 60. Z różnych powodów podczas prohibicji zwykły Amerykanin miał ograniczony dostęp do alkoholu i nawet potem nie od razu odmienił obyczaje.

Jeśli coś niosło ze sobą wyrok na „szlachetny eksperyment", było to poczucie przemożnej hipokryzji. Na początku serialu nawet Nucky Thompson produkuje się z umoralniającą mową na zebraniu ligi antyalkoholowej. Można podejrzewać, że od niego akurat oczekiwano w tej materii niewiele – rozpoznawano go jako „mokrego" Irlandczyka. Ale od innych?

Satyryk Will Rogers opisał uchwalenie XVIII poprawki: „Posłali do okolicznych barów w Waszyngtonie. Uzyskali kworum i przegłosowali, że wszystko dookoła będzie suche". Inicjatorzy prohibicji na ogół żyli tak, jak głosili, ale wielu innych polityków, którzy deklarowali poparcie, było alkoholikami. Kiedy znany z filmu senator Edge namawiał prezydenta Warrena Hardinga do złagodzenia rygorów, ten odparł: „Prohibicja to fundamentalna kwestia amerykańskiego sumienia". Z plotek wynikało jednak, że prezydent często pijał w Białym Domu whisky ze swoim dworem. Amerykanie słyszeli o tym, a czytali też o zwykłych ludziach, którzy umierali lub ślepli, spożywając tak niesamowite trunki jak kulka naftowa przeciw molom zamoczona w benzynie.

Inny wymiar tej hipokryzji to niezdolność państwa do skutecznej walki o przestrzeganie prawa. Na „szlachetny eksperyment" nakładał się w latach 20. czas prosperity, a więc także budżetowych oszczędności, obniżania podatków i ograniczania rządu federalnego. Kapitalnie pokazuje to serial – w Atlantic City agenci Biura Antyalkoholowego rezydują w urzędzie pocztowym, bo to jedyna w mieście federalna instytucja. Naturalnie powinni liczyć na wsparcie władz lokalnych. Tyle że szefem policji jest tu Eliah Thompson, brat Nucky'ego, który już w jednym z pierwszych odcinków usiłuje zamordować w szpitalu świadka, żeby nie został przesłuchany przez federalnych.

Kongres przyznał na walkę z alkoholem 2 miliony dolarów w roku 1920 i 12 milionów w 1931. Było to śmiesznie mało, mniej, niż stany wydawały łącznie na egzekwowanie przepisów prawa łowieckiego. Biuro Antyalkoholowe było zbyt szczupłe – składało się z 3 tysięcy ludzi na blisko 100 milionów Amerykanów. W roku 1929 „mokry" senator William Cabell Bruce, demokrata z Marylandu, zażartował z obłudy kolegów, żądając, aby zwiększyć fundusze biura do astronomicznej sumy... 258 milionów. Wniosek odrzucono.

Temu dwójmyśleniu towarzyszyła atmosfera przerażenia wszechmocą gangów. Wszak jedna ze strzelanin odbyła się na schodach Kapitolu, zraniono w głowę jednego z senatorów. Wielu ludzi naprawdę lekceważyło prawo. Właścicielka nowojorskiego klubu nocnego Mary Louise Guinman, nazywana Teksas, po uniewinnieniu przez sąd w 1929 roku w sprawie o nielegalny wyszynk została wyniesiona przez przyjaciół na rękach i zaprosiła wszystkich na szklaneczkę. Z prohibicyjnym zapałem coraz bardziej kolidował duch nowej epoki, prosperity przemieszanej z jazzem, filmem i hedonizmem. Charakterystyczne – tradycyjny saloon konserwował izolację kobiet i mężczyzn. Ale do nielegalnych knajp – speakeasies – Amerykanin zabierał panie, żony albo kochanki.

W czasie kampanii o wprowadzenie zakazu to ruch antyalkoholowy jest mistrzem budowania emocji. „To knajpa posyła co roku tysiące naszej młodzieży na zatracenie. To alkohol przekupuje polityków, obniża płace, sprowadza 60 tysięcy dziewcząt na drogę występku każdego roku, wygania dzieci ze szkoły" – głosi typowa ulotka Ligi Antysaloonowej z 1911 roku. Pod koniec lat 20. podobnym językiem krzyczą jednak pisma ulotne drugiej strony: „Każdego dnia, kiedy popełniane jest przestępstwo, kraj krzyczy: prohibicja! Każdego dnia, gdy dziewczyna czy chłopak są sprowadzani na złą drogę, kraj krzyczy: prohibicja! Każdego dnia, gdy policjant lub polityk jest oskarżony o korupcję, kraj krzyczy: prohibicja!" – teraz to oponenci, finansowani przez restauratorów i dawnych właścicieli browarów, stają się pogromcami nieprawości.

A mimo to prohibicja trwałaby dalej, jeszcze w roku 1932 Kongres odrzucał wnioski zmierzające do jej podważenia. Zdecydowały emocje związane z kryzysem. Amerykanie uwierzyli, że trwająca od trzech lat ciężka depresja się nie skończy, jeśli nie odbuduje się przemysłu alkoholowego. W efekcie republikanie i demokraci nieoczekiwanie zmienili zdanie, traktując wniosek o skasowanie XVIII poprawki jako inicjatywę ekonomiczną.

Kraj był już wtedy gruntownie zmieniony – nie tylko przez czas „szlachetnego eksperymentu", także przez złote lata prosperity, a potem dramat kryzysu. Właśnie ekonomiczne trudności powstrzymają Amerykanów przed eksplozją hedonizmu, obyczaje zmieniły się bardzo, ale nie aż tak bardzo. Gangsterzy byli z kolei na tyle silni, aby dokonać szybkiej restrukturyzacji interesów. Lokują w hazardzie, budownictwie, ba, nawet w przemyśle filmowym. Lucky Luciano ma podobne wątpliwości jak powieściowo-filmowy don Vito Corleone, waha się, czy wchodzić w narkotyki, ale w końcu się złamie. Kryzys nie zniszczy także potęgi partyjnych bossów. Przeciwnie, Roosevelt, czyniąc ich dystrybutorami wielkiej rządowej pomocy społecznej, podtrzyma ich imperia.

Jak patrzeć po latach na utopijną próbę zaprowadzenia państwa bożego na ziemi? Była uwikłana w sprzeczności, ale może warto na nią spojrzeć poprzez pryzmat marzeń filmowej pani Schroeder. Jestem też przekonany, że Scorsese i jego zespół przeprowadzą nas przez te burzliwe przemiany za rękę – świadomych i rozumiejących. A jeśli nawet za bardzo polubiliśmy arcycwaniaka Nucky'ego Thompsona, to przy okazji zrozumieliśmy co nieco. Warto.

Serial HBO „Zakazane imperium", nakręcony pod batutą Martina Scorsese, to wielkie kino historyczne. Widz, który będzie w nim szukał dramatycznych zwrotów akcji typowych dla filmu gangsterskiego, może się nawet zawieść. Musi się przygotować na perfekcyjnie namalowany fresk, na mnóstwo postaci i gąszcz splatających się ze sobą wątków.

Na niezwykłość obserwacji. Oto Jimmy Darmody, młody adept gangsterskiego fachu, jest typowym przykładem traumy związanej z pobytem w okopach pierwszej wojny światowej. Oto zgryźliwy lokalny polityk z New Jersey, żeby dowieść bezsensu przyznania kobietom praw wyborczych (stało się to w roku 1920, gdy zaczyna się akcja filmu), przepytuje swą murzyńską służącą na okoliczność europejskich debat nad Ligą Narodów. Oto irlandzka elita polityczna miasta Atlantic City zebrana, aby uczcić Dzień Świętego Patryka, nawiązuje w dziwaczny sposób do tradycji antybrytyjskich powstań na Zielonej Wyspie. Oto... Takie epizody, czasem wątki, a czasem tylko drobne smaczki, można mnożyć bez końca.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi
Plus Minus
Przydałaby się czystka