Trudno było nie zaśmiewać się z piosenek Macieja Zembatego o gwieździe KC PZPR Albinie Siwaku czy z piosenek Andrzeja Rosiewicza o tym, jak zachodni bankierzy spisujący na straty długi Gierka jęczą z desperacji. A pozornie frywolny szlagier Tadeusza Rossa „Wejdą, nie wejdą" pomagał odreagować głęboko ukryty strach, że sowieckie czołgi zakończą solidarnościowy karnawał.
Byłem przekonany, że ktoś w Gdańsku pokusi się o zrobienie powtórki z tamtej kultowej imprezy. Zabrakło jednak i energii, i siły pamięci o szalonym 1981 roku.
Ale może się mylę? Zajrzałem na stronę Europejskiego Centrum Solidarności, gdzie znalazłem zapowiedź festiwalu „Solidarity of Arts". „W ramach festiwalu ECS zaprezentuje koncert World Orchestra Grzecha Piotrowskiego z udziałem niezwykłych artystów z całego świata, takich jak: bułgarski chór Angelite, Sergey Starostin, Ruth Wilhelmine Meyer, Sinikka Langelan, Azat Birkchurin. Projekt World Orchestra Grzecha Piotrowskiego to podróż do korzeni muzyki, to próba pokazania, iż muzyka jest jedynym uniwersalnym językiem świata, pozwalającym komunikować się ludziom bez względu na wiek, pochodzenie, religię czy status społeczny".
Wszystko cacy, tylko ile to ma wspólnego z pamięcią o „Solidarności"? Rozumiem, że skoro jest coraz dalej od Sierpnia, to tym bardziej warto nadać rocznicy bardziej uniwersalny sens. Ale ostatnich parę koncertów rocznicowych z udziałem zachodnich gwiazd pokazało, że ta formuła niespecjalnie się sprawdza. Równie dobrze takie koncerty można by robić z okazji polskiej prezydencji w Unii czy Światowego Dnia Praw Człowieka. Słowem, nuda.