Tusk zostaje z durniami

Donald Tusk wyeliminował ludzi myślących, więc został z durniami – mówi Paweł Piskorski, były sekretarz generalny PO

Publikacja: 19.11.2011 00:01

Tusk zostaje z durniami

Foto: Rzeczpospolita, Kuba Kamiński kkam Kuba Kamiński Kuba Kamiński

O czym myśli Donald Tusk?



Wstaje rano i powtarza sobie przed lustrem: „Żeby nie spieprzyć, żeby nie spieprzyć..."



Tak bardzo się stara?



On zdaje sobie sprawę z wagi tego, co osiągnął.



Wygrał samotnie wybory i to po raz drugi.



Więcej, Tusk ma w tej chwili władzę, jakiej nie miał nikt w Polsce od czasów gen. Jaruzelskiego. Nawet Lech Wałęsa miał podobną moc stwórczą w polityce tylko przez bardzo krótki czas. Tusk ma wszystko.



On o tym wie?



Jako człowiek biegły w historii i dobrze wykształcony Tusk wie też, że są takie momenty w życiu polityka, kiedy może sam nakreślić porywającą wizję przyszłości. Jest w tej chwili u szczytu swej potęgi, to najlepszy moment, by dokonać przełomu, wygłosić historyczne exposé.



I przejść do historii?



Co dostajemy? Groteskową formułę tworzenia rządu, branie ludzi z łapanki, wszystko podporządkowane rozgrywaniu frakcji i koterii partyjnych, przerzucaniem ludzi z miejsca na miejsce.



Pani Mucha miała objąć z pięć resortów. Trafiło na sport.



Po kilka miał też mieć Schetyna, Nowak, Boni. Nagle pojawia się pan z PSL i gorączkowe przymierzanie: wieczorem wygląda na zdrowie, ale nie, rano się okazuje, że jednak praca.



I tak wszystko blednie w obliczu rzuconego w ostatniej chwili na sprawiedliwość Gowinie.



O prawie każdym moglibyśmy tak mówić w nieskończoność. Chaos, brak planu, nerwowość – to styl zaprezentowany przez Tuska.



Ale zapowiada reformy.



To jest całkowicie reaktywne. Zamiast nakreślić wizję wielkiej zmiany państwa ogranicza się do zapowiedzi, że tu uszczknie, tam zaoszczędzi, ówdzie skubnie i że przeprowadzi nas przez kryzys. Donald Tusk traci swą historyczną szansę.



Powinien się pan cieszyć.



Nie, bo nie wiem, czy jeszcze kiedyś ktoś ze środowiska liberałów stanie na czele rządu i to w dodatku w tak dobrej do dokonywania zmian sytuacji.



Premier ogłasza reformy, ale pytanie, na ile sam traktuje to serio. Skoro pracuje nad trzema wariantami budżetu, to znaczy, że wszystko może być zakwestionowane za tydzień, za miesiąc.



Trafił pan w sedno. Tusk może teraz ogłaszać zmiany mniejsze i większe, ale on nie ma żadnej wizji reformatorskiej. On wręcz się od niej odżegnuje.



Mówi, że polityk nie jest od tego, by sprawiać ludziom przykrość. Dziwi się pan?



Dziwię się, bo pamiętam, że naszym wspólnym wielkim idolem była Margaret Thatcher, która potrafiła postawić się w poprzek społecznym oczekiwaniom i dokonać fundamentalnej, nieodwracalnej zmiany w państwie. Wielka Brytania przed nią i po niej to były dwa różne kraje. Czy tak będzie z Polską po Tusku? Wątpię.

Tusk też podzielał ten zachwyt Thatcher?

Oczywiście, on był u nas powszechny. Gościliśmy ją dokładnie 20 lat temu i dla naszego KLD-owskiego środowiska była ikoną.

To co, teraz Tusk stracił ambicje?

On nie kreuje zmian, nie wyznacza ich kierunku, tylko odpowiada na to, co się dzieje. Przychodzi Rostowski i mówi: „Olaboga!, Eurostat wykazuje, że mamy 57,5 procent zadłużenia, a nie mamy już dywanu, by to zamieść!". Co wtedy robi Tusk? Szuka z ministrem kolejnej sztuczki, by jakoś to schować.

A propos, słyszał pan posłów PO mówiących, że nie po to wymieniali prezesa GUS, by mieć więcej niż 54,9 procent?

I będą mieli jak ceny w supermarkecie te swoje 54,99 procent, bo od 55 procent zaczyna się próg ozdrowieńczy i wtedy konstytucyjne nożyce tną wszystko.

Czasem, jak widać po zapowiedziach oszczędnościowych, coś jednak Tusk robi.

Ale to wszystko jest reaktywne, doraźne, tymczasowe. A ja chciałbym, by on wrócił do swoich ambicji. Teraz to łatwiejsze, bo jego pozycja jest inna. On nie walczy o to, by rządzić partią czy nawet by wygrać kolejne wybory. Stawką dla niego jest, jak zostanie zapamiętany w historii: jako ten, który coś zmienił, czy jako ten, który rządził najdłużej w pierwszym ćwierćwieczu III Rzeczypospolitej.

To mało?

Chciałby pan przejść do historii jako Cyrankiewicz? W końcu facet był premierem całe dekady, tylko co z tego? I to jest pytanie do Tuska: czy chce przejść do historii i jako kto? Na razie wiemy, że jest bardzo sprawny, stworzył największą partię władzy i co dalej? Co z tego zostanie?

Pan jest maksymalistą, ale wszyscy już teraz patrzą na Tuska z zazdrością. Wygrał drugie wybory...

W Polsce to rzecz fenomenalna. Pokazał wielki talent do zwyciężania, jest świetny w komunikacji z ludźmi i to trzeba docenić.

Wygrał, bo za przeciwnika miał PiS?

Niewątpliwie bardzo mu pomaga, że jego opozycja jest odpychająca. Jarosław Kaczyński pieczołowicie buduje swoją pozycję i jak już zaczyna zagrażać Tuskowi, to trach! Zawsze to zepsuje, wszystko trzeba zaczynać od nowa. To jakaś niewiarygodna prawidłowość.

Ma do tego talent.

To już nawyk, przecież tak jest zawsze! Teraz pod koniec była Merkel, ale on tak ma co tydzień...

Zawsze gotów pomóc Platformie.

Niewątpliwym uśmiechem losu dla Donalda jest totalna zapaść polskiej lewicy i karykaturalność prawicy. Sprzyja mu też ogólnie niezła sytuacja Polski, która zresztą nie wynika z działań rządu, tylko z tego, że jesteśmy w pierwszych latach po wejściu do Unii Europejskiej.

Dobrze, dobrze, wszyscy wokół są w podobnej sytuacji, a jednak to my jesteśmy zieloną wyspą, nie oni.

Wzrost zawdzięczamy transferowi pieniędzy z Brukseli i konsensusowi w sprawie gospodarki, panującemu i za SLD, i za PiS, i teraz za Platformy. Więc oczywiście Polska zasłużyła na swój sukces.

A premier?

Nie można mu odmówić umiejętności politycznych, ale też to niewątpliwy uśmiech losu dla Tuska. Rozmawiamy sobie czasem z dawnymi liberałami i zgadzamy się, że nigdy nie sądziliśmy, iż ktoś z nas będzie rządził w tak dobrych okolicznościach i że będzie mógł rządzić tak długo.

Ale o ile Komorowski otacza się całą Unią Wolności, to wokół Tuska jest tylko kilku dawnych liberałów.

On jest w tej chwili bardzo samotny. Oczywiście wokół premiera są zawsze tysiące ludzi, a teraz setki z nich gotowe są całować go w każdą część ciała...

... więc skąd ta samotność?

Wiem od naszych wspólnych przyjaciół z KLD, że Donald miał świadomość ogromnej słabości otaczających go ludzi. Powtarzał, że otaczają go durnie. On uważa, że cały czas płaci rachunki za ich zaniedbania i nieudolność. Osobiste zwycięstwo w wyborach tylko go w tym mniemaniu o ludziach utwierdziło. Dzieli ludzi na dwie grupy.

Jakie?

Tych, którzy nic nie rozumieją i nie są na tym samym co on poziomie, czyli głupoli, oraz na tych, którzy rozumieją, czyli niebezpiecznych. Ani na jednych, ani na drugich nie może się więc oprzeć.

To może być realny problem.

Sam go stwarza, bo nie tylko nie ufa tym, których uznaje za niebezpiecznych, ale wręcz ich eliminuje. Siłą rzeczy zostaje z idiotami.

Do czego go to popchnie?

Może uznać, że jest tak mocny, postawić wszystko na jedną kartę i przeprowadzić wielkie zmiany. Wtedy ma zagwarantowany pomnik. Ale może być dokładnie odwrotnie: jestem sam, otoczony kretynami, muszę być ostrożny, bo oni wszystko wywrócą, a sam pracowity Boni wszystkiego nie zrobi.

Co wybierze?

Nikt chyba nie wie, co mu w duszy gra.

Co się stało z Grzegorzem Schetyną? Dlaczego Tusk go zmarginalizował?

Bo Grzegorz się usamodzielnił. On przez wiele lat był asystentem Donalda przy wielu egzekucjach, które się w Platformie dokonywały...

... Był zastępcą sekretarza generalnego. Sekretarzem był niejaki Paweł Piskorski.

Ja nie dokonywałem żadnych egzekucji, co można łatwo prześledzić. To Grzesiek był potem przy pozbywaniu się Gilowskiej, mnie czy Rokity.

Nosił wilk razy kilka...

No właśnie. Grzesiek nie może być zaskoczony tym, co go spotkało, bo on doskonale wiedział, jakie mechanizmy działają w Platformie, w końcu sam je współtworzył. Teraz jest dotknięty i zdumiony, że i jego to spotkało.

I on, i Tusk, i pan to historycy. Znacie mechanizmy dworu, mechanizmy stalinowskich czystek.

Archetyp czystek jest zawsze ten sam i on tu oczywiście też zadziałał: Zinowiew pomaga jeszcze usunąć Trockiego, by następnie razem z Kamieniewem być następnym w kolejce do usunięcia.

Magister Schetyna nie doczytał tego rozdziału?

Grzegorz miał złudzenia, że Tusk darzy go pełnym zaufaniem, ale odkąd zaczął się usamodzielniać, stał się dla Tuska wrogiem. Donaldowi tak się porobiło, że nie toleruje najmniejszego przejawu samodzielności. No i Grzesiek do teraz jest zdumiony...

Zabrakło mu przenikliwości?

Proszę pamiętać, że tuż przed zadaniem ostatecznego ciosu Donald jest nad wyraz miły, zapewnia o przyjaźni, która przeżywa bujny rozkwit, wzajemne relacje są dobre jak nigdy przedtem. To potrafi uśpić.

Rzeczywiście teraz też pisano, że stosunki między Tuskiem a Schetyną poprawiły się.

Oczywiście, ja to zresztą pamiętam ze swojego przypadku, ale tak było i z Zytą, i z Jankiem. Wszystko dzieje się wedle tego samego modelu, aż trudno uwierzyć, że Grzegorz tego nie zauważył. Tusk w zdumiewająco powtarzalnym schemacie rozprawiał się z kolejnymi rywalami, a Schetyna był tak pewny swej pozycji, iż dzień po wyborach mówił w TVN, że nic się nie zmienia i pozostanie marszałkiem Sejmu. Zero wahania! Skąd ta pewność?

Jego pozycja wyglądała na silną.

Jednej rzeczy Donald Tusk się nauczył przez te lata: nie wchodzić w żadne triumwiraty czy dyrektoriaty, bo to się kończy tym, że musi wszystkich wycinać z partii. Tak było z dwoma tenorami i tak było z Gilowską i Rokitą. Więc kiedy Grzesiek uwierzył w to, co pisały gazety, czyli że istnieje triumwirat Tusk – Komorowski – Schetyna, podpisał na siebie wyrok. Jego wykonanie właśnie nastąpiło.

I jak to premier rozegrał? Zadzwonił: „Sorry, Grzesiek, rozmyśliłem się. Nic nie dostajesz"? Jak to możliwe?

Niby dlaczego nie? W jego ustach to nic nowego. Robił to tyle razy wcześniej, że mógł i teraz. I co Grzegorz mógł na coś takiego powiedzieć?

„Nie tak się umawialiśmy", choć to rzeczywiście słabe.

Nie wierzę, by Tusk z kimkolwiek się umawiał. On jest za to mistrzem sprawiania wrażenia, że wszystko jest dogadane. Wielu ministrów ze zdumieniem dowiedziało się z telewizji, że nie będzie ich w nowym rządzie. Do kogo mają mieć teraz pretensje?

Schetyna nie mógł uciec spod noża?

Co mógł zrobić, kiedy już wiedział, że Tusk go upokorzy? Wystartować przeciw Donaldowi? Gdyby PO przegrała wybory, to byłoby to teoretycznie możliwe, ale oni wszyscy, nie tylko Kaczyński, byli zdumieni skalą zwycięstwa Platformy. Teraz Schetyna musi się podporządkować. Nie ma żadnych ludzi, którzy mogliby za nim wyjść z Platformy, więc wariant Ziobry nie wchodzi w grę, ale przede wszystkim sam Schetyna jest kompletnie wypalony. Nie ma siły przeciwstawić się Tuskowi.

Co może zrobić?

Siedzieć cicho.

I zrobi to?

Tak sądzę. Wie doskonale, jaki jest rozkład sił, więc się z tym pogodzi, a w domu ulepi sobie laleczkę Tuska i będzie w nią co wieczór wbijał szpileczki.

To koniec Schetyny?

Koniec? Taka kategoria nie istnieje w polityce. Grzegorz musi czekać na potknięcie Tuska i nawet jeśli nastąpi ono po latach, to Schetyna może się odbudować. Wie o tym i on sam, i Tusk, w związku z tym między nimi już nigdy nie będzie zaufania.

Rysuje pan portret Tuska jako psychopaty.

Ależ skąd! Psychopata to jest gość, który..., no nie, nie kopie doniczki, to zły przykład (śmiech)... To ktoś, kto nie radzi sobie z własnymi emocjami. A Tusk nad nimi panuje, tylko używa ich w złej sprawie.

Faktem jest, że nawet najbardziej przychylni mu ludzie, nawet Janina Paradowska i cała TVN, nie potrafią powiedzieć, po co Tusk rządzi i na czym mu naprawdę zależy. Ale jednocześnie potrafimy godzinami rozprawiać o tym, jak wykańczał konkurentów.

I to jest właśnie moja pretensja do niego, pretensja, która ma podstawy realne, a nie urojone.

Zostawmy to. Wielu posłów PO przewiduje w prywatnych rozmowach, że Platforma nie przetrwa tej kadencji, że się rozpadnie.

Kompletnie nie podzielam tego zdania. Platforma jest klasyczną partią władzy ze wszystkimi jej cechami, z brakiem wyrazistości ideowej i zasięgiem od socjaldemokratycznej lewicy w stylu Borowskiego do konserwatywnych narodowców jak Libicki. Jest spojona wyznaczonym wrogiem zewnętrznym i stała się po prostu partią rad nadzorczych i stanowisk, słowem jednym wielkim biurem pośrednictwa pracy.

Partie władzy też się rozpadają.

Jak ją tracą. A w czasie rządów partia może się rozpaść, gdy jest targana silnym konfliktem ideowym, co w rozmytej Platformie jest niemożliwe. Rozłamu ideowego nie będzie z tej prostej przyczyny, że w tej partii nie ma idei. A rozłamu personalnego również nie będzie, bo tam nie ma Ziobry, nie ma nikogo zdolnego dźwignąć jakiś projekt ideowy.

I nikt taki nie może się narodzić?

A na przykład kto?

Nie wiem, Bartosz Arłukowicz?

Mówimy o rozpadzie Platformy, a Arłukowicz jest w niej ciałem obcym. To zwerbowany najemnik szkocki, których w polskiej historii było wielu. On się po jakimś czasie zasymiluje i zamieszka na Żuławach, lecz na razie nie jest Polakiem, tylko Szkotem i na sejmiku panowie bracia mu nie pozwolą głosować.

Sikorski?

To Szkot już zasymilowany, osiedlony na Żuławach, ale wciąż w spódnicy chadza, to jeszcze nie pan brat.

Popuśćmy wodze fantazji: Gowin, Mucha... Dziś to absurdalne, ale za kilka lat?

Przy całym szacunku rozłam jest możliwy, gdy odchodzący jest w stanie zaoferować swoim stronnikom jakiś udział we władzy.

Ci uciekinierzy go nie zaoferują, to nie ten format.

Pan patrzy na to dzisiaj. W 2001 roku też nikt nie przewidywał rozłamu SLD, a trzy lata później powstało SdPl.

Ale Marek Borowski to była krew z krwi i kość z kości postkomunistów. On wykorzystał chwilę słabnięcia partii władzy. W PO Tusk ma wszystkie narzędzia w ręku i jak ktoś tylko podniesie głowę, to ją zetnie i zawiesi na najwyższej dzidzie przed Kancelarią Premiera.

Nic go nie ruszy?

Nic z wewnątrz. Osłabić mogą go czynniki zewnętrzne, czyli kryzys światowy, fatalne rządzenie, bunt społeczny.

To wybierzmy się w przyszłość. Podwójna kumulacja znów w 2015 roku.

Jeśli Komorowski nie popełni żadnej piramidalnej gafy (a zresztą ludzie się do niego przyzwyczaili), i jeśli nie będzie jakiejś ekstremalnej sytuacji, to wygra wybory prezydenckie. Zapewne to on okaże się najtrwalszym elementem sceny politycznej.

A wybory parlamentarne?

Gdyby Tusk zdecydował się na ofensywny wariant rządzenia, to mógłby przyśpieszyć wybory i urządzić je na przykład za dwa lata. Tak robiła Thatcher – przyśpieszała wybory i rozpisywała je wtedy, gdy miała szansę wygrać. Tusk wtedy wygrywa, przedłuża sobie kadencję i ma pomnik ze spiżu. To wariant najlepszy dla niego.

A najgorszy?

Rządzi reaktywnie, ale nie jest w stanie zapanować nad wybuchem społecznym. Pogrąża partię w kryzysie, sam się wypala i pod koniec kadencji zostaje wymieniony na kogoś z młodszego pokolenia, choćby Sławka Nowaka, który jest po to, by Platforma przegrała w sposób jak najmniej dotkliwy. I kryzys w partii się naprawdę zaczyna.

W zasadzie na tym skończyliśmy, ale ludzie w trudnych czasach chcą wiedzieć, w co inwestuje Piskorski?

Na czas kryzysu najbezpieczniejsze są nieruchomości.

Nie złoto?

Nie, absolutnie. Złoto jest przeinwestowane. Ostatnich sześć lat to było ucieczkowe inwestowanie w złoto, więc już dziś jest przewartościowane. Nie opłaca się.

Rodacy, macie trochę forsy, to inwestujcie w nieruchomości?

Przede wszystkim, drodzy rodacy, jeśli macie trochę oszczędności, to nie wydawajcie na rozrywkę, tylko oszczędzajcie, bo idą ciężkie czasy.

O czym myśli Donald Tusk?

Wstaje rano i powtarza sobie przed lustrem: „Żeby nie spieprzyć, żeby nie spieprzyć..."

Pozostało 99% artykułu
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi
Plus Minus
Przydałaby się czystka
Materiał Promocyjny
Jak wygląda auto elektryczne