„Już nieraz ćwiczyliśmy, że konwent czy inne ciało miało oświecone myśli i nakłaniało społeczeństwa do ich zaakceptowania. To się dotąd udawało. Powtarzanie referendów – francuskiego czy irlandzkiego w sprawie traktatu - jest na to dowodem. Pytanie, czy dzisiaj społeczeństwa tych głównych rozgrywających są gotowe na taki nowy projekt? Mam wątpliwości. Jeśli Merkel i Sarkozy będą próbować wprowadzić ten projekt bocznymi drzwiami tym bardziej zniechęcą do nich społeczeństwa, zwłaszcza społeczeństwa ich własnych krajów. One mogą powiedzieć ?
Ten projekt może paść zanim zdąży się rozpędzić. Jest to zachowanie bardzo nerwowe a i media z kolei stwarzają sytuacje bez wyjścia: albo będzie wielka reforma, albo koniec świata. A Końca świata nie będzie" – zapewnia Roszkowski
? ? ?
„Pierwsze Damy piszą wspomnienia żeby wspomóc mężów, zarobić pieniądze lub budować własną karierę. Autobiografia Danuty Wałęsy należy do czwartej kategorii: to rachunek wystawiony publicznie słynnemu mężowi" – pisze Agnieszka Rybak w artykule Żona także oburzona, którego zaczynem stała się lektura świeżo wydanych wspomnień Danuty Wałęsowej
„Do tej pory była po prostu – a może tylko – żoną Lecha. Kojarzącym się z nim rekwizytem. Jak Stocznia Gdańska, pisana solidarycą nazwa związku oraz Matka Boska Częstochowska w klapie marynarki. Teraz postać z tła przemówiła. Od dwóch tygodni, odkąd w Dworze Artusa odbyła się promocja autobiografii , media zajmują się już tylko Danutą Wałęsową. Udzieliła wywiadów Tomaszowi Lisowi i Monice Olejnik. Fragmenty książki przedrukowały gazety. Lech Wałęsa po raz pierwszy musi zmierzyć się z rolą drugoplanową.
Już w pierwszym tygodniu sprzedaży książka stała się bestsellerem. Nic dziwnego. Nasz rynek księgarski nie nawykł do szczerych autobiografii. Co więcej, w ogóle nie nawykł do wspomnień żon polityków. Tymczasem w Stanach Zjednoczonych nie ma First Lady, która nie podzieliłaby się z czytelnikiem wrażeniami z pobytu w Białym Domu. Książki wydały Nancy Reagan, Barbara Bush, Hillary Clinton i Laura Bush.
Pani Clinton za swoją autobiografią otrzymała 8 mln dolarów, Laura Bush miała zarobić jeszcze więcej. W Polsce do tej pory wspomnień nie opublikowała żadna Pierwsza Dama. Żony premierów też milczą. Być może z ostrożności, aby nie szkodzić mężowi i sobie. Nasze wydawnictwa nie kuszą milionami, a przy takich publikacjach zawsze istnieje ryzyko, że powie się zbyt wiele.
O tym, że nie jest to ryzyko wydumane, świadczy przykład sprzed lat dwudziestu – z czasów, kiedy jeszcze nie wszystko było podporządkowane bożkowi PR. W 1992 r. dziennikarki Krystyna Pytlakowska i Ewa Wilcz-Grzędzińska wydały książkę „Lwy (nie) ujarzmione", w której żony opowiadają o słynnych mężach. W jednym z rozdziałów Małgorzata Tusk opowiada o mężu Donaldzie: "Bywa mendowaty. Chodzi i mendzi: „masło nie wyjęte znów z lodówki", „Boże! Co na tym biurku się dzieje", „Skąd tu te rysunki?!". Albo, taki zniechęcony, patrzy na mnie i mówi: „Ale ty masz grube nogi". To jest właśnie mendowatość – jest w złym humorze i się czepia".
Fragmenty tego wywiadu żyją nadal własnym życiem w artykułach o premierze Donaldzie Tusku. Dziś jego żona wypowiada się znacznie ostrożniej.
Po lekturze „Marzeń i tajemnic" łatwo zauważyć, że Danuta Wałęsowa przeszła ewolucję odwrotną. O wielu postaciach historycznych nawet nie wspomina. Koncentruje się za to na swoich relacjach z mężem. Dokonuje wiwisekcji związku. Zaskakuje szczerością. A w wielu miejscach to, co mówi, pobrzmiewa jak fragmenty uzasadnienia pozwu rozwodowego.
? ? ?
Luksus smakowany ostrożnie
– to reportaż Mai Narbutt z zacisznych świątyń najdroższych butików i salonów wielkich marek, które w całkiem sporej liczbie zaistniały już w Warszawie
„Na wystawach butików, mieszczących się w domu handlowym Wolf Bracka w Warszawie, są wyeksponowane przedmioty, ale nie ma żadnych cen. Przekaz jest czytelny — jeśli cię cena tak bardzo interesuje, to znaczy że nie stać cię na Gucciego, Lanvina czy Bottega Veneta. I zapewne w ogóle znalazłeś się w miejscu, które nie jest dla ciebie.
— Polska ma swoją specyfikę. Nawet w stolicy nie istnieje ulica w rodzaju nowojorskiej 5th Avenue, na której lubią się pokazywać i robić zakupy najbogatsi. Takie miejsca są w innych miastach europejskich. Charakteryzuje je koncentracja luksusowych sklepów, musi być też miejsce do parkowania. Oczywiście z wyjątkiem Moskwy, gdzie limuzyny z szoferami wjeżdżają na chodnik —mówi Stanley Bark, prezes Swatch Group Polska, grupującej tak znane marki szwajcarskich zegarków jak Omega, Longines czy Certina.
Mamy za to centra handlowe, ale to miejsce zakupów klasy średniej, na które naprawdę luksusowe marki mają na ogół alergię. Niedawno otwarty dom handlowy Wolf Bracka, należący do rodziny Likusów, i okolice Placu Trzech Krzyży to namiastka warszawskiej 5 Avenue, ale najwyraźniej nie tak doskonała, by zechciał się w końcu u nas pojawić Louis Vuitton, czyli marka, która jest wisienką na światowym torcie luksusu.
Być może ta rezerwa Louis Vuittona wynika tez z chłodnej biznesowej kalkulacji. Bo podobno nawet bardzo bogaci Polacy nie są przesadnie rozrzutni.
— To delikatna sprawa. Jeśli pieniądze przychodzą łatwo, to łatwo się też je wydaje. Tak robią Rosjanie. W Polsce interesy się prowadzi raczej uczciwie, płaci podatki i Vat, więc nawet ludzie sukcesu wydają pieniądze ostrożnie — mówi Stanley Bark, Amerykanin, który od lat mieszka w naszym kraju, ale od jeszcze dawniej lat obserwuje rynki wschodnioeuropejskie.
Przekładając to na język konkretów, można powiedzieć, że bogaci Rosjanie zachowują się jakby jak najszybciej chcieli pozbyć się sporej części dziwnie zarobionych pieniędzy. Panicznie się przy tym boją, że ktoś może pomyśleć, że ich na coś nie stać.
— Nawet bardzo bogaty Polak będzie chętnie opowiadał, że coś kupił tanio. Z zamiłowaniem poluje na okazje, wyprzedaże. Zdarza się nawet, ze pochwali się udało mu się kupić doskonałą, jak mówi, podróbkę — mówi Stanley Bark".
? ? ?
Świat położony na przeciwległym biegunie eksploruje Adam Tycner w reportażu Blaszana bezradność.
„O ile Bydgoszcz czy Józefów stawiają kontenery, żeby częściowo zaspokoić popyt na mieszkania socjalne, miasta takie jak Poznań przyjmują inną strategię. W styczniu do nowo powstałego osiedla kontenerowego przy ulicy Średzkiej urzędnicy chcą przenieść tzw. trudnych lokatorów. – Mamy już gotową listę ludzi, którzy nie tylko zalegają z czynszami, ale też regularnie uprzykrzają życie sąsiadom, demolując własne mieszkania i klatki schodowe czy urządzając regularne libacje – mówi Jarosław Pucek, dyrektor poznańskiego Zarządu Komunalnych Zasobów Lokalowych. – Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie wielokrotnie oferował im różne kursy czy leczenie z alkoholizmu, ale zawsze spotykaliśmy się z odmową. Mamy nadzieję, że perspektywa przeniesienia do kontenera sprawi, że ci ludzie otrzeźwieją i zechcą skorzystać z oferowanej im pomocy.
Takiej terapii szokowej próbowały kilkanaście lat temu władze Łodzi. W 1993 roku na obrzeżach miasta powstało osiedle kontenerowe dla kilkudziesięciu osób, które nie płaciły czynszów za mieszkania komunalne. – Ten projekt skończył się całkowitą porażką, bo lokatorzy szybko rozmontowali kontenery. – mówi Jan Olczyk, ekspert od rynku nieruchomości, który zarządzał osiedlem. – Wszystkie metalowe elementy zostały sprzedane na złom, więc po kilkunastu miesiącach blaszane baraki do niczego się nie nadawały i miasto zlikwidowało osiedle, a jego mieszkańcy trafili do lokali socjalnych, albo przenieśli się do swoich rodzin. W Poznaniu urzędnicy przygotowują się na taką ewentualność. – Zastanawiamy się czy miasto ma obowiązek zapewnić kolejny lokal człowiekowi, który z rozmysłem zniszczył udostępnione mu mieszkanie – mówi Pucek – Nie wiem czy tak jest, ale będziemy tę kwestię analizować.
Poznań jest pierwszym miastem, w którym protesty wywołała nie lokalizacja blaszanego osiedla, ale sam pomysł stawiania go. Z sondaży wynika, że popiera go większość mieszkańców, ale przeciwko kontenerom głośno protestują organizacje społeczne, środowiska akademickie i poznańscy anarchiści, którzy regularnie organizują protesty i pikiety. Dyskusja obraca się wokół pytania, czy lepszym sposobem na ignorujących normy współżycia społecznego lokatorów jest karanie ich, czy próba reintegracji.
Działacze społeczni ze wszystkich miast są zgodni, że samorządy źle prowadzą politykę społeczną i przeznaczają na nią za mało pieniędzy, więc odpowiedzialność za nią muszą przejmować organizacje pozarządowe i wolontariusze. – W całej Polsce są rodziny z problemami, które odwiedzają osobno pracownik socjalny, kurator sądowy, pielęgniarka środowiskowa i dzielnicowy. – mówi dr Golczyńska-Grondas – Ci wszyscy ludzie na ogół nie koordynują swoich działań, każdy prowadzi swój program, przez co ich skuteczność jest znacznie ograniczona.
Powstało wiele opracowań na temat skupiania w jednym miejscu ludzi ubogich. Wnioski są jednoznaczne: powstają obszary skrajnego ubóstwa, w których rośnie przestępczość i bezrobocie, a ludzie nie wykształcają sobie mechanizmów odpowiedzialności za własny los. W Polsce znane są badania dr Elżbiety Tarkowskiej na temat utrwalania się i dziedziczenia biedy. Debata o osiedlach kontenerowych toczy się w Polsce głównie w mediach lokalnych, w tych regionach, w których samorządy planują postawienie blaszaków. Lansują je urzędnicy samorządowi, ale trudno znaleźć socjologa, czy specjalistę od polityki społecznej, który widziałby pozytywne efekty przenoszenia ludzi do kontenerów. Wszyscy są zgodni, że trzeba znaleźć sposób na egzekwowanie czynszów od lokatorów mieszkań socjalnych i znaleźć skuteczne sposoby przywracania ich na rynek pracy. Rozwiązania trzeba znaleźć szybko, bo nad postawieniem osiedli kontenerowych zastanawiają się kolejne miasta. Debata na ten temat trwa właśnie w Łodzi".
Ponadto w Plusie Minusie