W swojej ostatniej wydanej za życia książce „Wywiad z sobą samą. Apokalipsa" przyrównała terrorystów islamskich do jednej z Bestii opisywanych przez świętego Jana. I wielokrotnie powtarzała pytanie: Jaki sens ma szacunek dla kogoś, kto nas nie szanuje?
Z tego powodu nie trafiała do niej idea wielokulturowości, za ekumeniczną postawę wobec islamu krytykowała nawet papieża Jana Pawła II, kąśliwie zachęcając, by „Wasza Świątobliwość zabrała sobie muzułmanów do Watykanu. Ale uwaga, pod warunkiem, że nie osrają Kaplicy Sykstyńskiej, rzeźb Michała Anioła i fresków Rafaela". Inny za to był jej stosunek do Josepha Ratzingera, któremu wdzięczna była za esej „Jeżeli Europa nienawidzi samej siebie".
Oskarżano ją o propagowanie wrogości do Arabów, a jej książki porównywano z „Mein Kampf". W końcu działacz muzułmański Adel Smith wytoczył jej przed sądem w Bergamo proces o obrażanie uczuć religijnych. Zainteresowana mierzyła się jednak już wtedy z najpotężniejszym przeciwnikiem – ostatecznym.
Siła spokoju Andreottiego
W zalewie z jednej strony inwektyw pod jej adresem, z drugiej – aktów strzelistych, zapominano o tym, co Oriana Fallaci pisała wcześniej i kim była, zanim powiedziała wprost, że nie ma zamiaru pić mleka wielbłądziego zamiast koniaku i nie chce, żeby na jej dom w Toskanii padał cień minaretu.
A tymczasem jej nazwisko już w ósmej dekadzie XX wieku ogromniało z roku na rok, proporcjonalnie do każdego nowego wywiadu, jaki ogłaszała wówczas na łamach prasy włoskiej. A rozmawiała z politykami absolutnie pierwszoligowymi.
Czasem, choć nieczęsto, trafiała na godnego siebie przeciwnika. Wtedy, wprawdzie niechętnie, oddawała mu honor, jak choćby Giulio Andreottiemu, z którym to naturalnym dla siebie, ateistki wówczas, przeciwnikiem – chadekiem wszak, rozmawiała w marcu 1974 roku. A który z pytania na pytanie rozbrajał całą jej agresję i w końcu sama przed sobą musiała przyznać, że ten wróg in spe prostymi słowami obala całe jej misternie skonstruowane i przemyślane wywody. To, czego nie udało się jej osiągnąć w wywiadzie, usiłowała potem nadrobić w komentarzu do niego.
Bez skutku; czytelnikowi trudno było uwierzyć, że akurat ten wytrawny polityk, ale łagodny, uprzejmy człowiek budził w znanej reporterce... strach. Przed czym? Otóż Fallaci doszła do wniosku, że „biada temu, kto obudzi w nim (Andreottim – przyp. K.M.) cichy gniew". A jakie miała na to dowody? „Kiedy sprowokowałam go niegrzecznym pytaniem, jego ciało się nie poruszyło i wyraz twarzy pozostał kamienny. Ale w oczach zapalił mu się lodowaty błysk, od którego dziś jeszcze ciarki mnie przechodzą".
Czysta metafizyka. Ciarki zaś, istotnie, powinny przechodzić dziennikarkę ze względu nie tyle może na niegrzeczność, ile głupotę swego pytania. A brzmiało ono tak: „... chciałabym odmalować pańską postać. O tak, bez żadnego schematu. Na przykład pomijając fakt, że jest pan wielkim bigotem, chętnie bym się dowiedziała...". Tu rozmówca jej przerwał: „Bigotem? Ja, no cóż, z tą etykietą bigota jest tak: to prawda, że kiedy mogę, idę na mszę. To prawda, że kiedy mogę, poszczę w piątek. Ale jakie to ma znaczenie? Zawsze tak postępowałem, urodziłem się w rodzinie, która tak postępowała. Nie, nigdy się nie buntowałem, zgoda. Nigdy nie miałem ochoty zachowywać się inaczej. Ale nie rozumiem. Jeśli Arab nie pije alkoholu i nie je wieprzowiny, wszyscy mówią: Cóż za dobry z niego muzułmanin! Jeśli katolik żyje tak jak ja, wszyscy mówią: Cóż za bigot! Nie religijny. Bigot".
Ćwierć wieku później Oriana Fallaci ucałowałaby go za te słowa, choć ateizmu się nie wyrzekła, zaczęła go tylko opatrywać przymiotnikiem „chrześcijański".
Na marginesie wywiadu Fallaci z wielokrotnym włoskim premierem, ministrem i dożywotnim senatorem warto zwrócić uwagę na rolę, jaką przynajmniej w części jej słynnych rozmów odgrywały... papierosy. Znana była z tego, że papierosa niemal nie wyjmowała z ust, w związku z tym każdy wywiad był dla niej dodatkowym wyzwaniem, równał się bowiem często kilkugodzinnemu rozstaniu z tytoniem. Ale że bezczelności nigdy jej nie brakowało, próbowała omijać lub łamać także i ten zakaz. Niekiedy, ku wyraźnemu zadowoleniu rozmówcy, tak jak to było w przypadku arcybiskupa Makariosa, prezydenta Cypru, który zapytany, czy może zapalić, z westchnieniem ulgi odrzekł: „A czy ja mogę?", i pokazał swoje żółte od nikotyny palce.
Z Andreottim było jednak inaczej. Potraktowany zwyczajowym wstępem: „... wiem, że pan nie znosi osób z tym nałogiem", odpowiedział papieską anegdotą o wywodzącym się z Kampanii Leonie XIII, który gdy poczęstował pewnego kardynała tabaką, usłyszał: „Dziękuję, ten grzech jest mi obcy, nie mam takiego nałogu". Na to papież: „Gdyby to był grzech, nie byłby obcy Jego Eminencji". Pytanie Oriany Fallauci, kto w ich rozmowie jest tym kardynałem, Giulio Andreotti dyskretnie przemilczał.