Czerwone sztandary, białe wstążki

Głębokie zmiany polityczne w Rosji nastąpią, nawet jeśli Władimir Putin wygra obecne wybory. Warto przyjrzeć się motywacjom pokolenia, które je wymusiło

Publikacja: 03.03.2012 00:01

Putinizm powstał i rozkwitał w czasach bierności społecznej. Dziś społeczenstwo się obudziło

Putinizm powstał i rozkwitał w czasach bierności społecznej. Dziś społeczenstwo się obudziło

Foto: AFP

„Kto jest winien" i „co robić" – wokół tych pytań od stuleci ogniskują się rosyjskie dyskusje. Słychać i dziś. Z ogromną intensywnością, bo Rosjanie coraz bardziej zdają sobie sprawę z rozmiarów przepaści, w jaką stacza się ich kraj.

– Dziś Rosja zbliża się do demograficznej i moralnej katastrofy na skalę, której nigdy nie doświadczyła – pisze znany reżyser Andriej Konczałowski w eseju-wezwaniu do Rosjan, którego treść dobrze oddaje tytuł: „Przeraź się sam sobą". Większość tego tekstu to sucha wyliczanka statystyk.

Śmiertelność. Obrazowo mówiąc, wygląda ona tak, jakby rokrocznie w Rosji eksterminowano cały okręg wielkości mniej więcej regionu pskowskiego albo całe miasto wielkości Krasnodaru. Rosja zajmuje pierwsze miejsce w świecie w kategorii ubytku ludności mierzonego w liczbach absolutnych.

Ośmiu na dziesięciu pensjonariuszy domów starców ma krewnych, którzy mogliby ich wspierać, ale tego nie robią. Dokładnie taki sam odsetek dzieci z domów dziecka ma żyjących rodziców. Rosja zajmuje pierwsze miejsce w świecie pod względem liczby dzieci, które porzucili rodzice.

W 2010 roku ofiarą gwałtu i morderstwa padło w Rosji 1700 niepełnoletnich. W tej podkategorii przestępstw Rosja wyprzedziła południową Afrykę tradycyjnie „cieszącą się" opinią światowej stolicy gwałcicielstwa.

Korupcja. Według Transparency International w 2011 roku Rosja obniżyła się w statystykach jeszcze bardziej – spadła na 154. miejsce wśród 178 krajów. Zajęła miejsce między Gwineą-Bissau a Kenią.

W ciągu ostatniego dziesięciolecia tylko na samej Syberii przestało istnieć 11 tysięcy wsi i 290 miasteczek.

Konczałowski, rzecz jasna, stawia pytanie: Co robić?. Odpowiada, że nie wie dokładnie, ale na pewno pierwszy krok to doprowadzić ludzi do tego, żeby się przerazili. Żeby przyjęli prawdę.

Czy przyjmą?

– W ciągu ostatniego dziesięciolecia odsetek ludzi żyjących w skrajnym ubóstwie spadł przeszło czterokrotnie – mówi socjolog Aleksiej Grażdankin z niezależnego badawczego Centrum Lewady. – Trzeba zdać sobie sprawę z tego faktu, żeby cokolwiek z obecnej Rosji zrozumieć.

Szczyt putinizmu

Władimir Putin ma jak dotąd podstawową według Napoleona cechę przywódcy – szczęście. Kiedy 12 lat temu przyszedł do władzy, nastąpiła spektakularna zwyżka cen surowców ropy i gazu. Ropa i gaz to niemal wszystko, co Rosja może zaoferować światu. Za to w wielkich ilościach.

Niektórzy historycy i analitycy uważają, że gdyby nie spadek cen tych surowców, który nastąpił w latach 80., Związek Radziecki trwałby dalej, może aż do teraz? W skłonnej do spiskowego widzenia świata Rosji można usłyszeć nawet, że ten ówczesny spadek był sztuczny, spowodowany celowo przez wrogów, aby ZSRR upadł. Zostawiając na boku te pytania i tę teorię, trzeba stwierdzić, że trwająca do dziś hossa na rynku surowców energetycznych stała się ekonomicznym fundamentem powodzenia putinowskiego systemu.

Dodajmy – fundamentem jedynym, bo stopień uzależnienia Rosji od eksportu ropy i gazu w ciągu 12 lat rządów Putina wzrósł. Fundamentem za to bardzo silnym, który umożliwił władzy skierowanie ogromnych strumieni pieniędzy tam, gdzie chciała. Rosja jednym ruchem przedterminowo spłaciła zagraniczne długi. Pod względem finansowym bardziej opłacałoby się spłacać je dalej, ale Kreml mógł sobie pozwolić na demonstrację. W minionej dekadzie zdarzały się lata, w których pensje w budżetówce podwyższano dwukrotnie! Ogółem, jak mówi wieloletni minister finansów Aleksiej Kudrin, w pierwszej dekadzie finansowy potencjał państwa wzrósł czterokrotnie.

Nałożyły się na to polityczne sukcesy Putina, który powstrzymał rozpad państwa postępujący w epoce Jelcyna. I na spadek zainteresowania polityką. Polityka zbrzydziła większość Rosjan już przedtem, w latach 90., kiedy to państwo i jego majątek w zasadzie otwarcie rozrywały między sobą mafie złożone z polityków i oligarchów. W latach „zerowych", jak Rosjanie nazywają pierwszą dekadę wieku, doszło do tego świadome działanie władzy, obliczone na depolityzację społeczeństwa. Przejęte pod rządową kontrolę media znacznie ograniczyły tematykę polityczną. A te szczątki, które pozostały, były już inne – propagandowe.

– Szczytem putinizmu był rok  2008 – mówi Grażdankin. – Wtedy absolwenci uczelni nie chcieli przyjść do pracy za mniej niż 2 tysiące dolarów i wszyscy oczekiwali, że dobrobyt będzie dalej rósł w podobnym tempie. W dodatku wybuchła wojna z Gruzją, i ogromna większość społeczeństwa zjednoczyła się wokół władzy.

Ale nastąpił światowy kryzys finansowy. Rosja zniosła go względnie dobrze m.in. dlatego, że parę lat wcześniej minister finansów Aleksiej Kudrin stworzył ogromny fundusz rezerwowy. Fundusz ten skądinąd zdaniem wielu finansistów był zdecydowanie zbyt duży, jak na przewidywalne potrzeby. Gospodarczo sensowniejsze byłoby stworzenie mniejszej rezerwy i skierowanie pieniędzy do gospodarki poprzez rozmaite państwowe projekty.

– Kudrin doskonale zdawał sobie z tego sprawę – mówi mi moskiewski ekonomista. – Ale wiedział jeszcze coś. Mianowicie, że jeśli wpuści te pieniądze do państwowych agend, to wyparują i śladu po nich nie będzie, a już na pewno efekty będą niewspółmierne do włożonej kasy. Więc teoretycznie lepiej było te pieniądze zużytkować aktywnie, ale praktycznie w konkretnej rzeczywistości rosyjskiej lepiej było je włożyć w skarpetkę. Wtedy przynajmniej nie zginą, a za jakiś czas się przydadzą...

Tak czy owak, dzięki funduszowi w Rosji nie stało się nic dramatycznego. Kryzys wręcz się rządzącym przydał. Wzrost poziomu życia sprzed  2008 roku był zbyt wielki, zbyt szybki, nawet zachowanie dochodów z surowców energetycznych na poprzednim poziomie nie pozwoliłoby na jego utrzymanie. Światowy kryzys mógł posłużyć jako wiarygodne wyjaśnienie, dlaczego pensje i świadczenia przestały rosnąć jak w poprzednich latach.

Rosjanie przyjęli to wytłumaczenie i byli pewni, że gdy kryzys się skończy, sprawy wrócą do stanu „normalnego", czyli ich portfele zaczną znowu rosnąć. Ale przyszedł rok 2010, władze zaczęły mówić, że kryzys w zasadzie minął, a tak rozumiana normalność jakoś wrócić nie chciała. W dodatku Zachód, który dotąd wchłaniał praktycznie każdą ilość młodych i wykształconych rosyjskich specjalistów, nagle ograniczył swe zapotrzebowanie. Kolejne źródło frustracji dla tych, którzy  w pierwszej pracy żądali co najmniej 2 tysięcy dolarów.

Tymczasem czas robił swoje:?pod koniec pierwszej dekady XXI wieku społeczne emocje zaczęły się przesuwać. – W społecznej świadomości wrogowie-oligarchowie z lat 90. ustąpili miejsca wrogom-czynownikom (urzędnikom i funkcjonariuszom  – P.S.) z lat „zerowych" – uważa ekonomista i publicysta, były doradca Miedwiediewa, Władysław Inoziemcew.

Po pierwsze – korupcja

Owszem, zbuntowali się przede wszystkim „zdemoralizowani wielkomiejscy Rosjanie", którzy najbardziej skorzystali na boomie poprzedniej dekady – ale niekoniecznie wtedy i dlatego, że przestały im puchnąć portfele. Poprzednie lata dały im stabilizację i – czasem względny, czasem autentyczny – dobrobyt. To są warunki pozwalające się oderwać od codziennej walki o byt, zapragnąć czegoś jeszcze:?wolności od korupcji, godności osobistej i wolności obywatelskiej – w takiej właśnie kolejności.

W czasie grudniowej „priamoj linii" z Putinem (coroczne show, transmitowane przez wszystkie państwowe telewizje i radia, z dobraną publicznością w studiu) wystąpił niezwykle popularny w całej Rosji chirurg dziecięcy, doktor Leonid Roszal. Było to parę dni po pierwszej demokratycznej demonstracji na placu Błotnym. Klinika Roszala leży po sąsiedzku, profesor – postać archetypicznego rosyjskiego inteligenta, uważany za autorytet – powiedział Putinowi, jak to na dzień demonstracji ogłosił wśród personelu ostre pogotowie na wypadek krwawych starć z policją. – Rozmawiałem z tymi młodymi ludźmi, drobnymi przedsiębiorcami, którzy szli na plac – mówił. – I wszyscy mówili to samo. Jak ich duszą „otkaty".

„Otkaty", czyli „odsypy", to haracze wymuszane przez urzędników. To zjawisko rozrosło się do stopnia, w którym autentycznie blokuje gospodarkę.

– Pamiętacie „Miszę dwa procent"? (Michaił Kasjanow, w latach 90. minister finansów, był tak szyderczo nazywany, bo podobno taką miał stałą taksę od wszystkich załatwianych przez siebie interesów) – pyta słuchaczy Radia Moskwa prawnik Swietłana Bachmina. – To dziś brzmi śmiesznie, bo teraz nic się nie załatwi niżej 30 procent...

Po drugie – godność

Godność osobista zawsze była w Rosji narażona na większy szwank niż w krajach Zachodu. Obecne młode pokolenie wielkomiejskich Rosjan jest pierwszym, które na taką skalę zaczęło reagować buntem na tę sytuację. Jako pierwsze pokolenie Rosjan nie musieli walczyć o prosty byt, a zarazem spora ich część poznała świat. Mieli okazję się dowiedzieć i odczuć, że gdzie indziej jest pod tym względem inaczej.

„Naczalniki traktują nas jak bydło" – już wiosną 2011 roku instytut badania opinii stwierdzał, że to zdanie zaczyna się masowo pojawiać w sondażach jako wyraz tego, co najbardziej wkurza badanych.

Rosjan poniżają łapówki. Poniża plaga aut z „migałkami" wymuszających drogę na zakorkowanych ulicach.  Ruch kierowców stawiających sobie na dachu niebieskie wiaderka, by zaprotestować przeciw „migałkom", był wcześniejszą o rok zapowiedzią obecnych niepokojów. Poniża też milicja, która nie tylko wymusza łapówki, ale też potrafi być bardzo brutalna, a zwykły obywatel nie ma szans w konfrontacji z nią.

– Postawę Rosjan charakteryzowała zawsze pasywna, poniżająca adaptacja – mówi socjolog Lew Gudkow, szef instytutu Lewady. – Obecny ruch protestu jest motywowany poczuciem godności ludzi, którzy coś już w życiu osiągnęli. To pierwsze takie zjawisko w naszych dziejach.

Na liście tego, czego chcą i o co upominają się młodzi wykształceni Rosjanie z wielkich miast, jest wolność polityczna, demokracja. Chcą tego, ale wyraźnie mniej, niż zmniejszenia korupcji i zagwarantowania, że nikt nie będzie ich poniżał.  – Z naszych badań wynika, że protestujący chcą przede wszystkim zmiany systemu sądowego, zapewnienia mu rzeczywistej niezależności – mówi Gudkow. – Zmiany systemu politycznego też chcą, ale słabiej.

Infantylizm?

W tej sytuacji nie dziwi, że charakterystyczną cechą ruchu młodych, wykształconych Rosjan z wielkich miast jest jego  apolityczność. O ile w czasie demonstracji na ulicach Moskwy widać radość, niechęć do Putina  i w ogóle władzy oraz dążenia wolnościowe, o tyle nie sposób dostrzec większego entuzjazmu wobec któregoś z przywódców niesystemowej opozycji. Relatywnie największą sympatię wzbudza bloger i działacz antykorupcyjny Aleksiej Nawalnyj, ale i to jest względne. Tę naiwną prepolityczność wyraziła lwica salonowa, dziennikarka i skandalistka Ksenia Sobczak, która przyłączyła się do ruchu protestu. Przemawiając w czasie wiecu na Prospekcie Sacharowa, wezwała do utworzenia partii, do której weszliby „wszyscy uczciwi ludzie", ale... bez przywódcy.

– To polityczny infantylizm – uważa Gudkow. Jego zdaniem to zjawisko jest największym ograniczeniem potencjału ruchu protestu, bo nie przyjąwszy formy politycznej, czyli formuły partii, nie może on stać się rzeczywistym zagrożeniem dla władz.

Można, jak Gudkow, mówić o infantylizmie, można jednak też połączyć niechęć zbuntowanych do partii z jeszcze innym zjawiskiem. Otóż demonstrujący wyraźnie nie lubią też radykalizmu. Poeta i polityk Eduard Limonow, człowiek o kontrowersyjnych, narodowo-bolszewickich poglądach, który jednak w czasach, gdy reżim był potężny, zrobił chyba najwięcej w walce przeciw niemu, został przez nich kompletnie odrzucony.

Jest to po części efekt zjawiska ogólnoświatowego – młodzi ludzie w całym świecie białego człowieka bardziej cenią sobie teraz swoje życie i zdrowie niż ich rówieśnicy kilkadziesiąt lat temu. Ale sądzę, że w wypadku młodych Rosjan jest jeszcze jedna przyczyna tego stanu rzeczy, tłumacząca zarazem ich niechęć do partii i przywódców.

Myślę, że mamy tu do czynienia z wpływem zbiorowej pamięci narodu. Narodu, który ma w kościach cały straszliwy dla Rosjan wiek XX. Hekatombę wielkiego terroru, hekatombę Wojny Ojczyźnianej, dziesięciolecia życia w zastoju, wreszcie wielki strach przed popadnięciem w absolutną nędzę w latach 90.

Niechęć do rewolucji jest wobec tego bagażu historycznego zjawiskiem naturalnym. I w jakimś sensie – zdrowym, bo Rosjanie są w takim stanie (przypomnijmy tekst Konczałowskiego), że powtórka z czegokolwiek wyżej wspomnianego mogłaby być dla wymęczonego narodowego organizmu doświadczeniem śmiertelnym.

O tym strachu wie władza. I straszenie utratą stabilizacji jest w tej chwili jej podstawowym chwytem propagandowym. Straszenie jawne i podprogowe, aluzyjne. Nikt nie wierzy, że to przypadkiem ściśle kontrolowany przez władze pierwszy kanał telewizji publicznej właśnie w dniu wyborów emituje premierę nowej ekranizacji „Białej Gwardii" Michaiła Bułhakowa – powieści opisującej zagładę starej Rosji, horror rewolucji i wojny domowej. Informując o tym, tygodnik „Ogoniok" pyta na okładce „Jesteś za czerwonymi czy białymi?". Słowo „biali" znów weszło do politycznej ruszczyzny, bo tego koloru wstążki i odznaki noszą od grudnia protestujący... Czytając takie pytanie, Rosjanin czuje mróz w kościach.

Władze odwołują się do jeszcze innego realnie istniejącego zjawiska: do autentycznej i silnej niechęci wobec wszystkiego, co można zinterpretować jako obcą ingerencję w wewnętrzne sprawy Rosji. Niesystemowa opozycja, która wieloma nitkami powiązana jest z zachodnimi fundacjami broniącymi praw człowieka, nazywana jest „najemnikami Gosdepu" (czyli amerykańskiego Departamentu Stanu). O czymś świadczy fakt, że chyba tylko w ruszczyźnie istnieje ciężki do przetłumaczenia, i często używany przez putinowską propagandę, idiom „szakaliat po posolstwam". „Szakalą się po ambasadach", czyli coś jeszcze bardziej obrzydliwego niż polskie „antyszambrują", bo w dodatku coś wyrwą, zeżrą rzucony im z łaski ochłap...

Gdy w grudniu minister Sikorski był w Moskwie i przyjął w ambasadzie kilku liderów opozycji, wszyscy oni pytani po spotkaniu przez polskich dziennikarzy, czy UE powinna coś więcej robić dla wsparcia demokratów, odpowiadali zdecydowanie, że nie. Doprowadziłoby to ich zdaniem do drastycznego spadku popularności opozycji.

Z polskiej perspektywy, a zwłaszcza z perspektywy polskiej prawicy, widzącej świat jako pole wielkiej ekspansji Rosji i tchórzliwego wycofywania się Zachodu, który cały czas jest o włos od nowej Jałty, to zaskoczenie, ale Rosjanie – nie tylko rządzący, ale i duża część społeczeństwa – widzą sprawy odwrotnie. Szczerze uważają, że USA cały czas prowadzą przeciw Rosji agresję, chcą jej zniszczenia i są coraz bliżej realizacji tego celu.

Rosyjskie myślenie o świecie ukształtowało się na początku lat 90., w czasach zwycięstwa Zachodu i planetarnej hegemonii Ameryki. Dziś jest inaczej, Zachód osłabł, urosły Chiny, rosną Brazylia, Indie itd., ale Rosjanie wciąż żyją w cieniu wizji amerykańskiego walca, sunącego przez cały świat. A ponieważ „Moskwa jedna jego mocy się urąga", więc jest dla nich oczywiste, iż jest głównym celem planów destrukcji opracowywanych przez waszyngtońskich strategów.

Pokłonna Góra

Wreszcie – władze uruchomiły projekt określany mianem „ruchu Pokłonnej". Na Górze Pokłonnej, w świętym miejscu rosyjskiego patriotyzmu, gdzie w 1812 roku Bonaparte bezskutecznie czekał na klucze do miasta, kilka tygodni temu odbył się olbrzymi wiec skierowany przeciw pomarańczowej rewolucji. Wielu jego uczestników to byli pracownicy budżetówki, zwiezieni na  rozkaz szefów, ale zdaniem socjologa Aleksieja Grażdankina nie wszyscy i nie większość.

Na Pokłonnej przemawiali intelektualiści znani z poglądów nacjonalistycznych, do tej pory trzymani przez władze w rezerwie. Dotychczas putinowcy trzymali bowiem rosyjski nacjonalizm pod kontrolą. Zwalczali jego najostrzejsze przejawy (bojąc się, że w wielonarodowym kraju może on wywołać pożar), ale tolerowali istnienie jego łagodniejszych form na obrzeżach systemu politycznego, i używali go jako straszaka wobec Zachodu oraz rosyjskich liberałów. „Może nie jesteśmy z waszego punktu widzenia najfajniejsi, ale jak nie my, to faszyści. Chcecie faszystów?" – brzmiało ukryte, ale doskonale zrozumiałe przesłanie.

Wybuch śnieżnej rewolucji spowodował, że Kreml odwołał się do tej broni. Nieco obosiecznej, bo część intelektualnego zaplecza „Pokłonnej" nie ma większego nabożeństwa do Putina  i traktuje go jako mniejsze zło, jako bezbarwnego arywistę, który wprawdzie  kilka lat temu powstrzymał marines przed okupowaniem Moskwy, ale tak naprawdę nie ma żadnej ideologii. W niesprzyjających okolicznościach mogą się więc wyemancypować. Ale jako przeciwwaga dla „młodych, wykształconych" nadadzą się jak najbardziej.

Schyłek mimo zwycięstwa

Tak oto wygląda sytuacja w  przeddzień wyborów prezydenckich, do których nie dopuszczono żadnego kandydata niesystemowej opozycji. Wyborów, które  – jak wszystko to wskazuje – wygra Putin, zapewne już w pierwszej turze. I zdaniem wielu nie będzie potrzebował do tego masowych fałszerstw.

A co będzie dalej?

– Nie wykluczam próby restauracji dyktatury – mówi znany moskiewski dziennikarz Paweł Szeremet. – Teraz władza jest osłabiona, przypomina trochę aparat KGB pod koniec Związku Radzieckiego. Ale kiedy Putin usiądzie mocniej w siodle,  aparat zmieni postawę.

– Najbardziej prawdopodobny jest scenariusz przykręcania śruby – uważa Grażdankin. I cytuje wyniki badań, z których wynika, że po wyborach oczekiwane jest zaostrzenie kursu.

Jak dotąd, żadna z reform konstytucyjnych, obiecanych w grudniu przez Miedwiediewa, nie została zrealizowana. Wszystkie można odwołać.

– System ma granice reform, poza które nie pójdzie – mówi socjolog i wiceprezes fundacji Myśl Liberalna Igor Kliamkin. Jakiejś formy przymrozku dość powszechnie w Moskwie się oczekuje. Ale sadzę, że nawet gdyby się tak stało, to nie na długo. Putinizm powstał w warunkach biernego społeczeństwa, i ta bierność jest warunkiem sine qua non istnienia tego systemu. A rosyjskie społeczeństwo właśnie się obudziło.

Dziś bunt ogarnął Moskwę i Petersburg i kilka większych miast, w reszcie kraju praktycznie nie dzieje się nic. Ale na całym świecie metropolie dyktują mody, w tym i polityczne, a Rosja ma szczególną tradycję centralizmu. A – jak mówi Lew Gudkow, powołując się na badania  – w obu stolicach władza utraciła walor legitymizacji w sposób trwały.

W tej sytuacji sądzę, że zdanie, które w ciągu całego zeszłego roku słyszałem w Moskwie wielokrotnie, okaże się prawdziwe. Brzmiało ono: „Żyjemy w okresie schyłkowego putinizmu".

„Kto jest winien" i „co robić" – wokół tych pytań od stuleci ogniskują się rosyjskie dyskusje. Słychać i dziś. Z ogromną intensywnością, bo Rosjanie coraz bardziej zdają sobie sprawę z rozmiarów przepaści, w jaką stacza się ich kraj.

– Dziś Rosja zbliża się do demograficznej i moralnej katastrofy na skalę, której nigdy nie doświadczyła – pisze znany reżyser Andriej Konczałowski w eseju-wezwaniu do Rosjan, którego treść dobrze oddaje tytuł: „Przeraź się sam sobą". Większość tego tekstu to sucha wyliczanka statystyk.

Śmiertelność. Obrazowo mówiąc, wygląda ona tak, jakby rokrocznie w Rosji eksterminowano cały okręg wielkości mniej więcej regionu pskowskiego albo całe miasto wielkości Krasnodaru. Rosja zajmuje pierwsze miejsce w świecie w kategorii ubytku ludności mierzonego w liczbach absolutnych.

Ośmiu na dziesięciu pensjonariuszy domów starców ma krewnych, którzy mogliby ich wspierać, ale tego nie robią. Dokładnie taki sam odsetek dzieci z domów dziecka ma żyjących rodziców. Rosja zajmuje pierwsze miejsce w świecie pod względem liczby dzieci, które porzucili rodzice.

W 2010 roku ofiarą gwałtu i morderstwa padło w Rosji 1700 niepełnoletnich. W tej podkategorii przestępstw Rosja wyprzedziła południową Afrykę tradycyjnie „cieszącą się" opinią światowej stolicy gwałcicielstwa.

Korupcja. Według Transparency International w 2011 roku Rosja obniżyła się w statystykach jeszcze bardziej – spadła na 154. miejsce wśród 178 krajów. Zajęła miejsce między Gwineą-Bissau a Kenią.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi
Plus Minus
Przydałaby się czystka