Weźmy sytuację polityczną w Rosji. Krajem tym rządzi korporacja KGB, której twarzą jest niegdysiejszy oficer tej służby Władimir Putin. To grupa ludzi wywodzących się z sowieckich resortów siłowych. Wspólna przeszłość stanowi istotny determinant ich działalności politycznej. Nie wierzą oni w komunizm, ale marzy im się Rosja jako mocarstwo światowe, wszędzie wzbudzające strach. Polska to dla nich "bliska zagranica", która powinna siedzieć cicho i zachowywać się wobec Kremla spolegliwie. Ot chociażby nie robić awantur w sprawie rozdźwięków wokół śledztwa smoleńskiego. Rozdźwięków mogących – co najmniej wizerunkowo – zaszkodzić Moskwie.
W tej sytuacji na sojusznika Polski wyrastają kręgi antyputinowskiej opozycji. Oczywiście nie chodzi tu o ugrupowania parlamentarne. Na nich bowiem nie od dziś ciążą oskarżenia o to, że są koncesjonowane przez reżim i dlatego mają swoich przedstawicieli w Dumie. Co innego siły znajdujące się poza parlamentem. Wśród nich są nacjonaliści rozmaitych odcieni i liberałowie, radykalna lewica i obrońcy praw człowieka. Tym, co środowiska te łączy, jest sprzeciw wobec nadużyć władzy. Ale nic poza tym.
Jeśli chodzi o sprawy międzynarodowe, to nie wiadomo, czy mamy tu do czynienia ze zwolennikami podmiotowego traktowania Polski. W grę wchodzi czynnik, którego nie może lekceważyć żadna rosyjska formacja. To geopolityka. A zatem stosunek rosyjskich polityków do Polski nie zależy i nie może zależeć od tego, czy jest ona przez nich lubiana lub nielubiana. Stosunek ten określa po prostu – wynikający również z uwarunkowań geopolitycznych – interes państwa.
A jeśli chodzi o kwestie ideowe czy programowe? Rzućmy okiem na narodowych bolszewików. Są oni z pewnością bardziej "patriotycznie" nastawieni do świata niż kagebiści z Kremla. Gdyby więc przyszło im rządzić Rosją – co dzisiaj się wydaje całkowicie nierealne – gotowi byliby zwiększyć wysiłki w tropieniu przejawów polskiej "rusofobii".
Kto w takim razie miałby sprzyjać Polsce? Oczywiście obecni wśród liberałów i obrońców praw człowieka zwolennicy demokratyzacji Rosji na modłę zachodnią. Reżim i wspierające go media atakują ich jako zdrajców ojczyzny, którzy za amerykańskie srebrniki chcieliby swój kraj zamienić w jeden wielki dom publiczny. I trudno takiej roztaczanej przez Kreml wizji zaprzeczyć.