Aliou żyje już w innym świecie. W ośrodku założonym przez Europejczyków w wiosce kilkadziesiąt kilometrów od stolicy, Dakaru, mieszka w 12-osobowym czystym pokoju, trzy razy dziennie dostaje posiłek i uczy się zawodu. Pieczołowicie szyje sandały z czarnej skóry w zakładzie, w którym wszystko jest dokładnie poukładane lub równiutko powieszone na ścianie, zgodnie z zasadą wypisaną na tablicy i nietypową dla miejscowych: Zostaw wszystko tak, jak zastałeś.
Ma 20 lat i niedługo opuści ośrodek organizacji Perspective, by zacząć życie na własny rachunek. – Jestem dobrze wykształconym szewcem, mam nadzieję, że mi się uda – mówi z nieśmiałym uśmiechem Aliou, ubrany w pozbawioną rękawów podróbkę koszulki angielskiego klubu piłkarskiego Chelsea.
Osiem lat temu wszystko wyglądało inaczej. Jego ojciec, rolnik analfabeta ze wsi w południowej prowincji Casamance, uznał, że nie jest już w stanie utrzymać dwóch żon i dziesięciorga dzieci.
Oddał Aliou, jak to robi wielu biednych Senegalczyków, do szkoły koranicznej zwanej daara. Od tej pory chłopak widywał rodziców raz na kilka miesięcy.
– Wcześniej trochę uczyłem się w publicznej szkole francuskiego, ale w wieku 12 lat ledwie umiałem coś napisać. I nagle trafiłem do daary, w której przez parę godzin zajmowaliśmy się recytowaniem po arabsku fragmentów Koranu. A przede wszystkim byliśmy zmuszani do żebrania – opowiada dojrzałą francuszczyzną Aliou, oderwany od szycia sandałów.
Żebrać trzeba zawsze
Daara to szkoła totalna, chłopcy tam mieszkają, uczą się na pamięć fragmentów Koranu po arabsku, którego zazwyczaj nie rozumieją. Kształtują ich prowadzący daary marabuci, którzy są jednocześnie nauczycielami, charyzmatycznymi liderami lokalnych społeczności, prowadzącymi modły w meczecie, a często i znachorami, wypisującymi recepty i podpowiadającymi, jakimi ziołami się leczyć.