Dywizje Milana Kundery

Czeski pisarz stwierdził kiedyś, że kluczem ?do zrozumienia dramatu europejskiego są losy ?Europy Środkowej. Dziś Mitteleuropie grozi, ?że zostanie Małorosją.

Publikacja: 28.03.2014 23:30

Pojęcie Europa Środkowa długo kojarzyło się z wizją niemieckiej dominacji

Pojęcie Europa Środkowa długo kojarzyło się z wizją niemieckiej dominacji

Foto: EAST NEWS

Red

Gdy przed 30 laty w prestiżowym amerykańskim dwutygodniku „New York Review of Books" ukazał się esej czeskiego pisarza emigracyjnego Milana Kundery zatytułowany „Zachód porwany albo tragedia Europy Środkowej", tytułowy środek Europy był wyłącznie pojęciem geograficznym, stosowanym głównie przez meteorologów. Europa dzieliła się na dwie części: kapitalistyczny Zachód, będący – jak to po latach ujął z iście jankeskim taktem Zbigniew Brzeziński – „amerykańskim protektoratem", oraz komunistyczny Wschód, będący od zakończenia II wojny światowej sowiecką kolonią.

Wytyczona w Jałcie, malowniczym kurorcie krymskim, powojenna granica stref wpływów USA i ZSRR na kontynencie europejskim pokrywała się niemal ściśle z granicami antycznego limesu; amerykańskie i sowieckie posterunki wojskowe wzniesiono nad Łabą niemal w tych samych miejscach, w których przed dwoma tysiącami lat oczom bacznego obserwatora ukazałyby się rzymskie obozowiska i barbarzyńskie warownie. Pojałtański porządek wydawał się niezmienny i trwały. Ruchy opozycyjne i dysydenckie w Europie Wschodniej były zdziesiątkowane i pozbawione znaczących wpływów w większości tamtejszych społeczeństw. Najaktywniejsi działacze Komitetów  Helsińskich z republik ZSRR, a także ich odpowiedników w tzw. demoludach, czyli „krajach demokracji ludowej", takich jak polski KOR czy czechosłowacka Karta 77, odsiadywali wyroki więzienia bądź też od dawna przebywali na emigracji. Liczba ofiar śmiertelnych stanu wojennego sięgała setki, manifestacje „Solidarności" nieodmiennie kończyły się pałowaniem, a w resorcie spraw wewnętrznych dojrzewał plan porwania i zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki, zrealizowany jesienią 1984 roku.

Słynna powieść George'a Orwella, czytana w niezależnych wydaniach, wydawała się całkiem wiernym opisem rzeczywistości, w której dorastali rówieśnicy Grzegorza Przemyka. W tym pokoleniu nienawiść do komuchów była równie powszechna jak poczucie dystansu wobec bezradnych solidaruchów. Panujące nastroje najlepiej oddawał tekst piosenki podziemnego rosyjskiego zespołu, którego nagrania krążyły wśród polskich punków: „Ty gawno, ja gawno, buduszczewo niet".

A jednak wyprany z ideologii, dysfunkcjonalny reżim komunistyczny opierał się już tylko na dwóch odwiecznych filarach barbarii: terrorze i strachu. Niechęć do Sowietów była w demoludach równie powszechna jak pogarda dla wszystkiego co wschodnie, a więc gorsze, ułomne, zacofane. Kundera trafił w sedno, wspominając po latach swoje spotkanie, kilka miesięcy po inwazji sowieckiej na Czechosłowację, z wybitnym radzieckim fizykiem Piotrem Kapicą.

Koniec ?kultury Zachodu

Poznali się w paryskim mieszkaniu Louisa Aragona, który pomimo swej stalinowskiej przeszłości potępił Sowiety za ich „bratnią pomoc" udzieloną w sierpniu 1968 roku Czechom i Słowakom. Radziecki naukowiec zgadzał się z nim  w ocenie „interwencji", ale zaklinał go, by nie utożsamiał władzy sowieckiej z narodem rosyjskim. „Naród rosyjski jest jeszcze gorszy niż jego władza" – wypalił zirytowany Aragon. „Ach, jakże był mi bliski w tej chwili!" – wspominał Kundera z charakterystyczną egzaltacją.

Środek naszego kontynentu, od Renu po Dniepr, od Bałtyku po Adriatyk i Morze Czarne, obawia się Rosji, spoziera z nadzieją za Atlantyk i przynajmniej udaje, że już wierzy w Europę

W czasach schyłkowego komunizmu nic lepiej nie oddawało emocji mieszkańców polskich, czeskich czy węgierskich miast niż pamiętne zdanie Kundery: „Widziałem w Pradze gwałtowny koniec kultury Zachodu w starciu z wiecznością rosyjskiej nocy". Paradoksalnie, niezwykle pesymistyczne w swojej wymowie pisarstwo polityczne czeskiego pisarza, pogodzonego z myślą, że nigdy już nie zobaczy rodzinnego miasta (w którym w 1984 roku zmarła jego matka), okazało się znakiem nadziei. I zapowiedzią największego przełomu geopolitycznego od czasów II wojny światowej, który zaledwie pięć lat później obalił pojałtański porządek.

Z perspektywy czasu wydaje się oczywiste, że to właśnie publikacja obszernego eseju Milana Kundery (kończącego w najbliższy wtorek 85 lat) w znanym amerykańskim periodyku była wydarzeniem granicznym, które zreorganizowało wyobraźnię polityczną elit dysydenckich na wschodzie – i decydenckich na zachodzie – kontynentu. Tekst przełożono na kilkanaście języków i komentowano od Nowego Jorku po Moskwę (po polsku ukazał się już w maju 1984 roku w paryskich „Zeszytach Literackich").

Za Węgry i Europę

Kluczowe pojęcie Europa Środkowa nie było, rzecz jasna, nowe; wielu kojarzyło się z niemiecką Mitteleuropą (czyli wizją przyszłej dominacji niemieckiej w regionie, przedstawioną w pracy Friedricha Naumanna z 1915 roku). W polskiej i czeskiej historiografii pojęcie Europa Środkowa/Střední Evropa występowało już w latach dwudziestych ubiegłego wieku. Jednakże w świadomości powszechnej zaczęło funkcjonować dopiero za sprawą i w znaczeniu nadanym mu przez czeskiego eseistę. Po dziś dzień myślimy Kunderą, nie zawsze zdając sobie z tego sprawę.

Warto więc przypomnieć,  co właściwie napisał przed 30 laty (tym bardziej że od dawna nie wyraża zgody na wznowienia tego tekstu). I jak bardzo jego refleksja zachowała aktualność w czasach, gdy Unia Europejska przeżywa bezprecedensowy kryzys, a nad jej wschodnią granicą zapada nowa żelazna kurtyna...

„We wrześniu 1956 roku dyrektor węgierskiej agencji prasowej kilka minut przedtem, zanim artyleria ostrzelała jego biuro, wysłał w świat rozpaczliwy teleks o rozpoczętej tego dnia ofensywie rosyjskiej na Budapeszt. Depesza kończyła się słowami: »Zginiemy za Węgry i Europę«". Co właściwie  miał na myśli węgierski dziennikarz? – pytał autor. Dlaczego w obliczu śmierci wspomniał nie tylko o swoim kraju ojczystym, lecz także o Europie? I czym jest ta Europa, za którą był gotów umrzeć?

To ostatnie pytanie jest kluczowe. „Europa geograficzna, rozciągająca się od Atlantyku po Ural, zawsze była podzielona na dwie odrębnie rozwijające się połowy – pisał Kundera. – Jedna była związana ze starożytnym Rzymem i z Kościołem katolickim (jej znakiem szczególnym jest alfabet łaciński), druga zaś była zakotwiczona w Bizancjum i w Kościele prawosławnym (znak szczególny: cyrylica). Po 1945 roku granica między dwiema Europami przesunęła się o kilkaset kilometrów na zachód i narody, które dotąd uważały się za zachodnie, obudziwszy się pewnego poranka, stwierdziły, że znajdują się na Wschodzie".

Europa Środkowa jest więc po prostu częścią Zachodu zaanektowaną przez Rosję. W ten sposób „po wojnie ukształtowały się w Europie trzy zasadnicze sytuacje: sytuacja Europy Zachodniej, sytuacja Europy Wschodniej oraz sytuacja Europy Środkowej. Ta ostatnia jest najbardziej skomplikowana, gdyż geograficznie Europa Środkowa jest środkiem, kulturalnie – Zachodem, a politycznie – od 1945 roku – Wschodem".

Bóg ustąpił miejsca kulturze

Kundera zwracał uwagę na fakt, że na początku XX wieku to właśnie Europa Środkowa „mimo swej politycznej słabości stała się ogromnym, może największym, centrum kultury. Znaczenie Wiednia pod tym względem jest dziś dobrze znane, ale nigdy dość podkreślać, że oryginalność stolicy austriackiej byłaby niemożliwa bez zaplecza innych miast i krajów, które przez swą twórczość uczestniczyły w całej kulturze środkowoeuropejskiej.

Szkoła Schönberga stworzyła system dodekafonii, zaś Węgier Béla Bartòk, moim zdaniem jeden z dwu, trzech największych muzyków XX wieku, umiał znaleźć ostatnie oryginalne możliwości muzyki opartej na zasadzie tonalnej. Praga wydała Kafkę i Haška, których dzieła są wielkim powieściowym pendant do twórczości wiedeńczyków – Musila i Brocha. Dynamika kulturalna krajów nieniemieckojęzycznych wzrosła jeszcze bardziej po roku 1918, kiedy Praga dała światu inicjatywę praskiego koła lingwistycznego i jego myśli strukturalistycznej. W Polsce wielka trójca – Gombrowicz, Schulz i Witkiewicz – zapowiadała modernizm europejski lat pięćdziesiątych, w szczególności tzw. teatr absurdu.

Pojawia się pytanie, czy ta wielka eksplozja twórcza była jedynie geograficzną koincydencją? Czy też może zakorzeniona była w długiej tradycji, w przeszłości? Innymi słowy: czy można mówić o Europie Środkowej jako o rzeczywistej całości kulturalnej mającej swą własną historię? A jeśli całość taka istnieje, to czy można ją określić geograficznie? Jakie są jej granice? Daremnie byśmy próbowali wyznaczyć je ściśle, gdyż Europa Środkowa nie jest państwem, lecz kulturą, losem. Jej granice są wyobrażeniowe i trzeba wyznaczyć je na nowo, wychodząc od każdej nowej sytuacji historycznej".

Tragedia Polski, Czech i Węgier (te właśnie kraje wymieniał autor w kontekście Europy Środkowej) polega nie tylko na tym, że podział kontynentu wyrwał je z historycznych kolein i przerwał związki z  Zachodem, tym samym zadając śmiertelny cios ich tysiącletniej tożsamości. Częścią ich dramatu jest także to, że „zniknięcie środkowoeuropejskiego ogniska kultury", efekt II wojny światowej, Holokaustu i powojennej stalinizacji, będące „niewątpliwie jednym z największych wydarzeń stulecia dla całej cywilizacji zachodniej (...) przeszło niezauważone i nienazwane (...) Europa nie zauważyła zniknięcia swego wielkiego centrum kulturalnego, ponieważ nie odczuwa już swej jedności jako jedności kulturalnej".

Na tym właśnie polega – zdaniem Kundery – dramat europejski; i dlatego właśnie los Europy Środkowej jest kluczem do jego zrozumienia. „Na czym w gruncie rzeczy opiera się jedność Europy? – pytał czeski pisarz. – W średniowieczu opierała się na wspólnej religii. W epoce nowożytnej, gdy średniowieczny Bóg przemienił się w Deus absconditus, religia ustąpiła miejsce kulturze, która urzeczywistniała odtąd najwyższe wartości, w jakich ludność europejska rozpoznawała się i określała, z którymi się identyfikowała. Otóż wydaje mi się, że w naszym stuleciu następuje kolejna zmiana, równie istotna jak ta, co dzieli średniowiecze od czasów nowożytnych. Jak niegdyś Bóg ustąpił miejsca kulturze, tak dziś z kolei kultura ustępuje miejsca. Ale komu i czemu? W jakiej dziedzinie realizować się będą najwyższe wartości zdolne zjednoczyć Europę? Osiągnięcia techniki? Rynek? Środki masowego przekazu? (Czy wielkiego poetę zastąpi wielki dziennikarz?) A może polityka? Ale jaka? Prawicowa czy lewicowa? Czy ponad tym głupim, a nieprzezwyciężonym manicheizmem istnieje jeszcze jakiś wspólny, dostrzegalny ideał? Może zasada tolerancji, szacunek dla wierzeń i myśli drugiego? Ale czy tolerancja nie staje się czymś pustym i niepotrzebnym, jeśli nie chroni żadnej autentycznej twórczości ani żadnej potężnej myśli? A może dymisja kultury jest swego rodzaju wyzwoleniem i należy mu się radośnie poddać? A może Deus absconditus powróci, by zająć zwolnione miejsce i stać się widzialnym? Nie wiem. Wydaje mi się tylko, że wiem, że kultura ustąpiła miejsca".

Przy kolacji o telewizji

Autor ilustruje tę opinię wymownym przykładem zaczerpniętym z własnej biografii. Wkrótce po inwazji wojsk sowieckich na Czechosłowację w 1968 roku i przejęciu władzy przez promoskiewską ekipę Gustava Husaka setki czeskich artystów pozbawiono możliwości uprawiania zawodu. Kundera, w latach sześćdziesiątych wykładowca w praskiej szkole filmowej FAMU i wzięty prozaik (jego pierwsze książki, zbiór opowiadań „Śmieszne miłości" i powieść „Żart", wychodziły w masowych nakładach i szybko zostały przełożone na języki zachodnie), w latach siedemdziesiątych został pozbawiony prawa druku, utrzymywał się z pisania horoskopów.

W 1975 roku wyjechał na stałe do Francji na zaproszenie uniwersytetu w Rennes. Próbował wytłumaczyć swoim francuskim przyjaciołom, jakie szkody wyrządzili rodzimej kulturze czescy i słowaccy neostaliniści: „»Wyobraźcie sobie tylko! Zlikwidowano wszystkie pisma literackie i kulturalne! Wszystkie bez wyjątku! Czegoś takiego nie było jeszcze w historii czeskiej, nawet za okupacji hitlerowskiej!«. Moi przyjaciele patrzyli na mnie z pełnym zakłopotania pobłażaniem, którego sens zrozumiałem dopiero później. Gdy w Czechosłowacji zlikwidowano wszystkie pisma, wiedział o tym cały naród i wszyscy boleśnie odczuli ogromną wagę tego wydarzenia. Gdyby we Francji lub w Anglii znikły wszystkie pisma, nikt by się nie spostrzegł, nawet ich wydawca. W Paryżu nawet w bardzo kulturalnym środowisku dyskutuje się przy kolacji o programach telewizyjnych, a nie o pismach. Bo kultura ustąpiła już miejsca. W Pradze przeżywaliśmy jej zniknięcie jak katastrofę, szok, tragedię, zaś w Paryżu przeżywa się je jak coś banalnego i nieważnego, jak nie-wydarzenie".

„Jeśli żyć, to istnieć w oczach tych, których kochamy – Europa Środkowa już nie istnieje – pointował Kundera. – A ściślej, w oczach swej ukochanej Europy jest jedynie częścią imperium radzieckiego i niczym więcej. I cóż dziwnego? Pod względem panującego systemu politycznego Europa Środkowa jest Wschodem; pod względem przeszłości kulturalnej – Zachodem. A ponieważ Europa traci poczucie własnej tożsamości kulturalnej, to w Europie Środkowej widzi jedynie jej ustrój polityczny. Innymi słowy, widzi w Europie Środkowej jedynie Europę Wschodnią. Europa Środkowa musi więc opierać się nie tylko miażdżącej sile wielkiego sąsiada, lecz i niematerialnej sile czasu, który nieodwracalnie zostawia za sobą epokę kultury. I dlatego bunty środkowoeuropejskie mają w sobie coś konserwatywnego, powiedziałbym prawie anachronicznego: usiłują rozpaczliwie wskrzesić przeszłość kultury i epoki nowożytnej, gdyż tylko w takiej epoce, tylko w świecie, który zachowuje wymiar kulturalny, Europa Środkowa może jeszcze bronić swej tożsamości i być postrzegana taką, jaką jest. Jej prawdziwą tragedią nie jest zatem Rosja, lecz Europa. Ta Europa, która dla szefa węgierskiej agencji prasowej reprezentowała wartość, dla której gotów był zginąć i zginął".

Z pewnością byłoby ogromną naiwnością sądzić, że mapa polityczna Europy zmieniła się po 1989 roku za sprawą debaty intelektualnej wywołanej w połowie dekady przez czeskiego eseistę. – Ile dywizji ma papież? – pytał Stalin. Zapewne nie mniej i nie więcej, niż mógł mieć pisarz, którego rodzime władze w 1978 roku pozbawiły obywatelstwa czechosłowackiego (po opublikowaniu na Zachodzie krytycznej wobec czechosłowackiej „dyktatury ciemniaków" powieści „Księga śmiechu i zapomnienia"; w 1981 roku otrzymał obywatelstwo francuskie). A jednak znaczenie jego tekstu było ogromne; dostarczył on bowiem poręcznych argumentów wszystkim, którzy nie podzielali jego pesymizmu zarówno wobec przyszłości Wschodu, jak i Zachodu.

Co rozumie Putin

Kundera absolutyzował kryteria kulturowe, natomiast zdecydowanie nie docenił znaczenia czynników politycznych i ekonomicznych. W połowie lat osiemdziesiątych Związek Radziecki był bankrutem w każdym tego słowa znaczeniu; Gorbaczowowska głastnost i pierestrojka, zamiast tchnąć życie w trupa, sprawiły, że sowieckie truchło w ciągu kilku lat rozsypało się w proch. Lokalne elity władzy, najpierw w demoludach, a wkrótce także w republikach ZSRR, od Bałtyku po Kaukaz, nie chciały ugrzęznąć na mieliźnie globalizacji wraz z tonącą sowiecką „Aurorą".

Możliwość zmian dostrzeżono także na Zachodzie. W styczniu 1988 roku Zbigniew Brzeziński podczas wystąpienia w londyńskim Centre for Policy Studies stwierdził, że „pięć krajów Europy Wschodniej [Polska, Czechosłowacja, Węgry, Rumunia i Bułgaria – AK] potencjalnie dojrzało do rewolucyjnego wybuchu [którego Zachód nie powinien] sobie życzyć, oczekiwać czy popierać (...) Strategicznym celem Zachodu – mówił Brzeziński – nie powinno być wchłonięcie tego, co nazywano niegdyś Europą Wschodnią, lecz stopniowe wyłonienie się prawdziwie niezależnej, kulturalnie autentycznej i w istocie neutralnej Europy Środkowej" (Z. Brzeziński, „Powrót do Europy Środkowej", „Aneks", 49/1988). W teorii był to postulat finlandyzacji regionu, w praktyce – początek długotrwałego procesu powrotu Europy Środkowej do Zachodu (a także Zachodu do Europy Środkowej).

Nie miejsce tu na szczegółową analizę krytyczną słynnego eseju Kundery. Jest oczywiste, że więcej ma on wspólnego z mitologią (kulturową i polityczną) niż rzetelną historiografią. Również dlatego wśród historyków, politologów i innych znawców regionu „między Niemcami i Rosją" już od końca lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku karierę robił termin Europa Środkowo-Wschodnia (po raz pierwszy użyty w nazwie węgierskiego towarzystwa historycznego Archivum Europae Centro-Orientalis w 1935 roku).

Termin ten spopularyzowali polscy historycy emigracyjni Oskar Halecki i Piotr Wandycz, a także m.in. Jerzy Kłoczowski i Henryk Samsonowicz. Zwłaszcza dla Haleckiego, skądinąd człowieka o wybitnie środkowoeuropejskim rodowodzie (urodził się w cesarskim Wiedniu, matka była chorwacką arystokratką, ojciec – feldmarszałkiem c.k. armii), było oczywiste, że do Europy Środkowej należą zarówno Niemcy (stanowiące Europę Środkowo-Zachodnią), jak i Ukraina. Sądząc po lekturze „Wielkiej  szachownicy" Zbigniewa Brzezińskiego, jest to także milczące założenie geopolitycznej wizji byłego sekretarza stanu USA. Innymi słowy, zapoczątkowany przed ćwierćwieczem proces powrotu Zachodu do Europy Środkowej nie jest jeszcze zakończony. Rozumie to także Władimir Putin.

Na czym w gruncie rzeczy opiera się jedność Europy? – pytał Milan Kundera. W czasach zimnej wojny mieszkańcom Europy Zachodniej wystarczał strach przed Rosją. Znaczącą rolę odgrywała także pamięć o dwóch wojnach światowych z ich kilkudziesięcioma milionami ofiar, a także wiara w nieustającą gospodarczą prosperity. Jednym z najbardziej wymownych fragmentów książki Brzezińskiego jest mapa sprzed 20 lat, na której wyróżniono kraje członkowskie NATO i ówczesnej Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej; zaznaczony obszar przypomina ułamany obwarzanek, sięgający od norweskich fiordów przez Wyspy Brytyjskie, Francję, Niemcy, Hiszpanię i Włochy aż po Grecję i Turcję.

Czy to jest Europa?" – głosił podpis.  Obecnie znów „ukształtowały się w Europie trzy zasadnicze sytuacje". Na Zachodzie kontynentu, uformowanym przez tradycję łacińską i reprezentowanym – jak pisał Halecki – przez narody romańskie, anglosaskie i celtyckie, nikt już (czy jeszcze?) nie boi się Rosji. Na europejskim Wschodzie, uformowanym przez tradycję bizantyjską, lecz zdominowanym przez Trzeci Rzym – Moskwę, nikt już (czy jeszcze?) nie wierzy w Europę. Środek kontynentu, od Renu po Dniepr, od Bałtyku po Adriatyk i Morze Czarne, obawia się Rosji, spoziera z nadzieją za Atlantyk i przynajmniej udaje, że już (czy jeszcze?) wierzy w Europę.

Ten obszar w przyszłości stanie się nową Europą Środkową albo nową Mitteleuropą. Prawda, jest jeszcze trzecia możliwość: może się stać Małorosją.

Autor jest tłumaczem literatury czeskiej ?i eseistą. Opublikował m.in. „Praski elementarz" (2001, 2012), „Europa z płaskostopiem" (2006) ?i „Ballada o kapciach" (2012)

Gdy przed 30 laty w prestiżowym amerykańskim dwutygodniku „New York Review of Books" ukazał się esej czeskiego pisarza emigracyjnego Milana Kundery zatytułowany „Zachód porwany albo tragedia Europy Środkowej", tytułowy środek Europy był wyłącznie pojęciem geograficznym, stosowanym głównie przez meteorologów. Europa dzieliła się na dwie części: kapitalistyczny Zachód, będący – jak to po latach ujął z iście jankeskim taktem Zbigniew Brzeziński – „amerykańskim protektoratem", oraz komunistyczny Wschód, będący od zakończenia II wojny światowej sowiecką kolonią.

Wytyczona w Jałcie, malowniczym kurorcie krymskim, powojenna granica stref wpływów USA i ZSRR na kontynencie europejskim pokrywała się niemal ściśle z granicami antycznego limesu; amerykańskie i sowieckie posterunki wojskowe wzniesiono nad Łabą niemal w tych samych miejscach, w których przed dwoma tysiącami lat oczom bacznego obserwatora ukazałyby się rzymskie obozowiska i barbarzyńskie warownie. Pojałtański porządek wydawał się niezmienny i trwały. Ruchy opozycyjne i dysydenckie w Europie Wschodniej były zdziesiątkowane i pozbawione znaczących wpływów w większości tamtejszych społeczeństw. Najaktywniejsi działacze Komitetów  Helsińskich z republik ZSRR, a także ich odpowiedników w tzw. demoludach, czyli „krajach demokracji ludowej", takich jak polski KOR czy czechosłowacka Karta 77, odsiadywali wyroki więzienia bądź też od dawna przebywali na emigracji. Liczba ofiar śmiertelnych stanu wojennego sięgała setki, manifestacje „Solidarności" nieodmiennie kończyły się pałowaniem, a w resorcie spraw wewnętrznych dojrzewał plan porwania i zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki, zrealizowany jesienią 1984 roku.

Słynna powieść George'a Orwella, czytana w niezależnych wydaniach, wydawała się całkiem wiernym opisem rzeczywistości, w której dorastali rówieśnicy Grzegorza Przemyka. W tym pokoleniu nienawiść do komuchów była równie powszechna jak poczucie dystansu wobec bezradnych solidaruchów. Panujące nastroje najlepiej oddawał tekst piosenki podziemnego rosyjskiego zespołu, którego nagrania krążyły wśród polskich punków: „Ty gawno, ja gawno, buduszczewo niet".

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
Złoty szklany liść
Materiał Promocyjny
Sieci, czyli wąskie gardło transformacji energetycznej
Plus Minus
„Historia sztuki bez mężczyzn”: Więcej niż parę procent sztuki
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Krzysztof Bochus: Mam swoją ziemię obiecaną
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Od nadużyć do uzdrowienia Kościoła
Plus Minus
Denna wiadomość dla poszukiwaczy życia