Princip nie zazna spokoju

Ćwiczenia z rzutu granatem i strzelania do celu, jakie odbywał ?w zakonspirowanej bazie pod Vranjem przyszły zamachowiec z Sarajewa, niewiele się różniły od odbywających się w tym samym czasie szkoleń Pierwszej Kadrowej pod Zakopanem.

Publikacja: 28.06.2014 02:00

„Bunt!” Grafitti z cytatem z Principa we współczesnym Belgradzie

„Bunt!” Grafitti z cytatem z Principa we współczesnym Belgradzie

Foto: Wikipedia

Niektóre strzały nie cichną nigdy. Gimnazjalista, który dokładnie przed stu laty otworzył ogień do arcyksięcia Ferdynanda, w oczach Hitlera był biczem bożym, dla współczesnych historyków pozostaje przedmiotem zaciekłych sporów, dla anarchistów – bohaterem. Bośni i Serbii, które nie są w stanie się pogodzić w kwestii przeszłości, pozostaje bitwa na pomniki i tablice.

Sam zamach i wszystkie jego okoliczności zostały opisane tysiące razy: znamy prognozy pogody i kursy walut z 28 czerwca 1914 roku, nazwiska szoferów, stójkowych i wywiadowców obstawiających tamtego dnia ulice Sarajewa, menu ostatniego śniadania w życiu następcy tronu i garderobę obojga małżonków, opisaną tak szczegółowo, że można by się pokusić o parafrazę niezapomnianego akapitu z „Mistrza i Małgorzaty".

W arcydziele Bułhakowa „W białym płaszczu z podbiciem koloru krwawnika posuwistym krokiem kawalerzysty wczesnym rankiem czternastego dnia wiosennego miesiąca nisan pod krytą kolumnadę łączącą oba skrzydła pałacu Heroda Wielkiego wyszedł procurator Judei, eques Poncjusz Piłat" – a w tysiąc dziewięćset bez mała lat później, również wyznaczając koniec starego świata, starego ładu, „w ciemnoniebieskim mundurze generała kawalerii, w sztywno zaprasowanych czarnych spodniach z czerwonymi lampasami, z szeleszczącym nad głową jasnozielonym pękiem piór na kapeluszu szedł w stronę otwartych drzwi limuzyny niedoszły z Bożej łaski cesarz Austrii, apostolski król Węgier, król Czech, Dalmacji, Chorwacji, Slawonii, Galicji, Lodomerii i Ilirii, król Jerozolimy etc., etc..., Franciszek Ferdynand Habsburg".

Więc niby wszystko wiadomo, zachowała się posklejana krwią gronostajowa etola arcyksiężnej i spłaszczone jak pestki dyni kule mauzera, wydobyte podczas sekcji zwłok, zaczytany egzemplarz „Tako rzecze Zaratustra", sprowadzony przez młodego Principa z księgarni wysyłkowej w Belgradzie, i rękopisy jego kiepskich, naprawdę fatalnych wierszy.

Ale skoro tak, dlaczego w sto lat po tamtych strzałach nadal toczy się spór o ich znaczenie i interpretację, czemu Serbia, z najgorszym PR, jaki można sobie wyobrazić we współczesnej Europie, obwiniana o ludobójstwo i rzucona na kolana utratą Kosowa, Serbia, której UE odebrała w tym miesiącu ostatnią nadzieję na prosperity, zakazując budowy gazociągu South Stream, rwie się właśnie do kolejnej awantury, odmawiając przysłania delegacji na obchody stulecia zamachu w Sarajewie i organizując własne, alternatywne uroczystości?

Jak rozpętałem ?wojnę czterdziestoletnią

Ten spór możliwy jest dlatego, że o zamachu sarajewskim nadal nie wiemy wszystkiego, a historycy z Belgradu, Berlina i Brukseli nie są w stanie się pogodzić w kwestii odpowiedzialności za pięć oddanych strzałów, w konsekwencji których kanonada na dziesiątkach frontów nie milkła przez wiele kolejnych lat: nie zapominajmy, że 11 listopada 1918 roku podpisano jedynie zawieszenie broni; walki na frontach Europy Środkowej, Wschodniej i Azji Mniejszej będące bezpośrednim następstwem wielkiej wojny trwały co najmniej do końca roku 1920, a nie brakuje i badaczy, którzy skłonni są mówić o „wojnie czterdziestoletniej", trwającej z przerwami i zawieszeniami broni aż do roku 1945, do czasu ostatecznej marginalizacji Europy.

Mniejsza o drugorzędne, pocieszne błędy faktograficzne, takie jak mylny podpis na jednym z kilku migawkowych zdjęć wykonanych w chwilę po zamachu, powielany we wszystkich podręcznikach świata. Mniejsza o fakt, że nigdy pewnie się nie dowiemy, ile serbski Sztab Generalny wiedział o planach zamachowców, a w jakiej mierze ich inspirował.

Spór, jaki się toczy, jest sporem między ideą państwa wielonarodowego a konkurencyjną: zjednoczenia rozproszonego narodu w jednym państwie. Między pochwałą a potępieniem „akcji bezpośredniej". Jest wreszcie – w swojej najbardziej współczesnej odsłonie – sporem o racje historyczne i wizje historii współczesnej, „daytońskiej" Bośni i Serbii, praktycznie niemożliwe do pogodzenia.

A w centrum tych wszystkich debat znalazł się Gavrilo Princip: dwudziestolatek w przykusej marynarce, z nieznośnym wąsikiem gimnazjalisty i jasnymi, przenikliwymi oczami charyzmatyka, drugoroczniak wielbiący Bakunina, który dwoma strzałami położył kres Austro-Węgrom, belle époque, a może także – galopuje myśl – zaborom Polski, koloniom, carskiej Rosji?

A może nie, może finał zawczasu był przygotowany (a przynajmniej postanowiony) w sztabach generalnych Londynu i Berlina, a Gavrilo był tylko, jak u Tołstoja opisującego pole bitwy pod Borodino, przypadkową jednostką, za pośrednictwem której dokonała się historia?

Czego możemy być pewni, to tła i klimatu wydarzeń. Mamy więc Serbię początku XX wieku: niewielkie królestwo, rozpaczliwie zapóźnione cywilizacyjnie i przemysłowo, ale opromienione sławą pierwszego państwa, które wyrwało się, początkowo jako autonomiczne księstewko, spod panowania otomańskiego kolosa i przez cały wiek XIX umacniało swoją niezależność.

W odróżnieniu od sąsiedzkich, połączonych doświadczeniem „tureckiego jarzma" Grecji, Rumunii i Bułgarii, skupiających się na umocnieniu własnej państwowości i imitujących bardziej lub mniej udatnie, ale zawsze pokornie, zachodnioeuropejskie wzory, Serbia nieprzerwanie odwołuje się w tym czasie do pamięci „klęski na Kosowym Polu", która domaga się zemsty i zadośćuczynienia. Ale też coraz chętniej deklaruje, że gotowa jest „jednoczyć Słowian południowych".

Jako pierwsi suflowali te idee jedności słowiańskiej w latach 40. XIX wieku emisariusze Hotelu Lambert i księcia Czartoryskiego – ale u progu XX wieku największe znaczenie mają inspiracje rosyjskie. Rosja, odległy, idealizowany i uważany w Belgradzie za wszechmocnego protektor, nie ma nic przeciw takiemu szachowaniu Wiednia.

Im głośniej mówi się w Belgradzie o idei jednoczenia Słowian, w tym przede wszystkim współbraci w języku – a więc nie tylko Serbów, lecz i Czarnogórców, Dalmatyńczyków, Chorwatów – z tym większą niechęcią patrzy się na północ i zachód, w stronę Budapesztu panującego w Wojwodinie i w Chorwacji oraz Wiednia, którego armia i administracja w roku 1878, po pokoju berlińskim, zajęły ziemie Bośni i Hercegowiny, wypierając stamtąd nielicznych urzędników i wojska sułtana, a w roku 1908 dokonały formalnej aneksji Bośni.

Cesarsko-królewska monarchia dwoi się w tym czasie i troi, by ucywilizować tę dziwną, południową, nieznośnie ubogą krainę, zamieszkaną przez Słowian trojga wyznań plus tuzin innych ludów, przybyłych tu w ślad za janczarami pod koniec średniowiecza: buduje drogi i tunele, zakłada gazety, muzea i szpitale, reformuje sądy i szkoły, ogłasza monopol tytoniowy i, bagatela, podnosi podatki.

Wszystko to – bez względu na miejscową egzotykę i „orientalność" – w powolnym, urzędniczym, statecznym duchu państwa Franciszka Józefa, znanym nam zarówno z apologii pióra Josepha Rotha, jak i z gryzącej ironii Roberta Musila, Karla Krausa czy bodaj Boya.

Sarajewskie corso ?i poddasza

Część miejscowych elit – zarówno muzułmańskich, jak i katolickich oraz prawosławnych – dostrzega w aneksji i w całej „wiedeńskiej ofensywie modernizacyjnej" swoją szansę i włącza się nie tylko w życie gospodarcze, ale i polityczne, zakładając pierwsze chorwackie, serbskie oraz bośniackie partie i przystępując do parlamentarnych i ministerialnych gier w Budapeszcie i w Wiedniu. Spora jednak część miejscowych wyznawców prawosławia, którzy coraz częściej za sprawą kazań, broszur i natchnionych nauczycieli szkół powszechnych będą się rozpoznawać jako „Serbowie", uzna to za niewystarczające.

Argumentów za akcesem do „buntowniczej serbskości" mogło być wiele. Dla jednych najważniejsza była odtwarzana (a często tworzona na nowo przez poetów) tożsamość zbiorowa, odwołująca się do uproszczonej i romantyzowanej wizji dawnej Serbii, którą należy wskrzesić. Dla innych – żywy przykład istniejącego za rzeką rzeczywistego serbskiego państwa.

Jedni odwoływali się do krążących po Europie marzeń o sprawiedliwości społecznej, o ziemi dla chłopów i fabrykach dla robotników, przekonani, że zrealizować te marzenia można dopiero po zgonie starej Austrii. Dla innych najważniejsza była wierność prawosławiu, a w konsekwencji – dystans do katolickiego Wiednia. Wszystkie te urazy i zachwyty mogły prowadzić do niezgody na panowanie Austrii, do opowiedzenia się po stronie marzenia o „państwie południowych Słowian" rządzonym z Belgradu i do chęci potwierdzenia swojego wyboru czynem.

Bo też czas nie był w żadnym razie tak spokojny, jak chcielibyśmy myśleć o belle époque. Nigdy w historii nie dokonywano tylu udanych zamachów na koronowane i noszące prezydenckie cylindry głowy, co na przełomie XIX i XX wieku. Narodowolcy i eserzy w Rosji, anarchiści we Francji, we Włoszech i w USA pokazywali światu i naśladowcom, jak wiele można zdziałać „machiną piekielną", rewolwerem i sztyletem. Z ręki zamachowca zginął przecież w tym czasie car Aleksander II Romanow, dwóch prezydentów USA (James Garfield i William McKinley), królowie Włoch, Portugalii i Grecji, czterech premierów, tuziny gubernatorów i setki policmajstrów.

Takie wzory widać było dobrze i z perspektywy Sarajewa. Mniejsza już o szeroki świat, ale z ręki zamachowca zginęła przecież nawet, w roku 1898, najmiłościwiej panująca cesarzowa Elżbieta, żona Franciszka Józefa! W wyśnionej Serbii zaś, na drugim brzegu Driny, w roku 1903 grupa oficerów (do której jeszcze wrócimy) zamordowała wszak panującego króla Aleksandra Obilicia, jego żonę i pół tuzina krewnych, by przywrócić na tronie dynastię Karadjordjów.

Nic dziwnego, że pojawiają się kolejni naśladowcy: w czerwcu 1912 roku student Bogdan Žerajić strzela w Mostarze do Franciszka Józefa, w miesiąc później jego rówieśnik Luka Jakić – do bana Chorwacji... Suchotniczy młodzieńcy na dusznych poddaszach pochłaniają kolejne wydania średniowiecznych pieśni kosowskich i biografię Mazziniego, przyczepiają pluskiewkami do drzwi podobiznę Wiery Zasulicz – nie zdając sobie sprawy, jak bardzo sami są w tym sztampowi, niczym z opowiadania Bunina czy Andrejewa, ze swoimi mankietami poplamionymi atramentem.

Belgradzkie stypendium

Nie inaczej Princip: jeden z rzeszy chłopskich synów Europy Środkowej, którzy przez cały wiek po Wiośnie Ludów ruszać będą z klepiska ojcowskiej chaty do powiatowego miasta, by tam wkuwać na stancji Cezara i trygonometrię i ostatecznie – jeśli nie umrą na gruźlicę i nie sfiksują – jako pierwsi w rodzie zawiązywać krawat, strzyc się u fryzjera i nie pracować w polu.

Posiadający ośmioro rodzeństwa Gavrilo, miejscowa mutacja Andrzeja Radka, do Sarajewa trafi z miasteczka Grahovo, uczęszczać będzie najpierw do szkoły handlowej, później do gimnazjum, uczyć się będzie średnio, lecz z uporem, jednocześnie przystępując do tajnej organizacji Młoda Bośnia.

Gimnazjaliści, kanceliści i urlopowani studenci wstępowali do młodobośniaków, by wzajemnie się zagrzewać wezwaniami do braterstwa ludów i zniszczenia nieboszczki Austrii. Nawet Vladimir Dedijer, zdolny historyk i zaufany samego Tity, autor najciekawszej chyba pracy traktującej o podglebiu zamachu sarajewskiego, nie zdołał zrekonstruować spójnej doktryny młodobośniaków z ich kilkunastu zachowanych listów, manifestów, wypisów z Kautsky'ego, Nietzschego i Marksa.

Bo też nie doktryna była ich siłą, lecz egzaltacja i nienawiść, którą podsycała każda dwója na egzaminie końcowym i każdy atak suchot. Princip doświadczył jednego i drugiego – i w roku 1912 trafił do Belgradu, by tam przymierać głodem, przygotowywać się do eksternistycznej matury i konspirować po kawiarniach.

Młodobośniacy nawiążą w tym czasie kontakt z tworzonymi przez grupę oficerów serbskiego Sztabu Generalnego strukturami Obrony Narodowej – konspiracyjnej organizacji gromadzącej i szkolącej entuzjastów idei jugosłowiańskiej z terenów pod panowaniem nieprzyjaznych potęg ościennych, którzy w sprzyjających okolicznościach mieliby wzniecić powstanie lub posłużyć jako zwiadowcy. Lata 1912–1913 to czas dwóch wojen bałkańskich: Serbia, zmieniając lokalne sojusze, zdobywa kolejne ziemie, w tym przedpole mitycznego Kosowa.

Serbska euforia patriotyczna sięga szczytu – i, choć porównanie to nie od razu przychodzi nam do głowy, ćwiczenia, jakie odbywał w tym czasie młody Princip z rzutu granatem i strzelania do celu w zakonspirowanej bazie pod Vranjem, niewiele się różniły od odbywających się w tym samym czasie szkoleń Pierwszej Kadrowej pod Zakopanem...

Pisząc o belgradzkich doświadczeniach Principa, trzeba jednak bodaj wspomnieć o wątku „historii sekretnej", który ma niebagatelne znaczenie i dla dzisiejszych sporów o odpowiedzialność za wybuch wielkiej wojny. Struktury Obrony Narodowej stworzył bowiem wysoki rangą oficer Sztabu Generalnego, pułkownik Dragutin Dimitrijević, szerzej znany pod pseudonimem Apis – szara eminencja serbskiego życia politycznego początku XX wieku. To Apis stał na czele zamachu stanu z roku 1903, to on wprowadził na tron nowego króla, Petra Karadjordje.

To on stworzył też w Sztabie Generalnym konspiracyjną organizację Zjednoczenie albo Śmierć, która opowiadała się za mobilizacją wszystkich sił w dążeniu do skupienia w jednym państwie (rządzonym z Belgradu) ziem południowosłowiańskich. To on wreszcie, wbrew rozsądnemu, zachowawczemu premierowi Nikoli Pašiciowi, dążył do zaostrzenia relacji z Austro-Węgrami, a nawet do sprowokowania ich do działań agresywnych, które zapewniłyby Serbii sympatię i poparcie reszty świata.

Jako dowódca Sztabu Generalnego Apis ściśle kontrolował działalność Obrony Narodowej i z pewnością rychło się dowiedział o determinacji grupy młodobośniaków. Jakie wyciągnął z tego wnioski? Jakie znaczenie miały jego stałe, robocze kontakty z rosyjskim attaché wojskowym w Belgradzie? Niełatwo się tego dowiedzieć: Princip i jego przyjaciele na procesie podkreślali, że działali całkowicie samodzielnie, to samo zeznawał Apis w tajnych dochodzeniach, prowadzonych latem 1914 roku w Belgradzie.

Princip zmarł w celi w twierdzy Terezin w maju 1918 roku; Apis, którego wpływów coraz bardziej obawiał się następca serbskiego tronu, został stracony w rezultacie sfingowanego procesu w czerwcu 1917 roku. Belgrad był od tego czasu bombardowany kilkunastokrotnie (ostatnio wiosną 2000 roku), ale kto wie, co jeszcze mogło się zachować w archiwach Piotrogrodu i Wiednia?

Tak czy owak wszelkie próby rekonstrukcji wydarzeń z wiosny 1914 roku muszą pachnieć po trosze prozą Johna Le Carre'a, po trosze – Fredericka Forsytha. Z Forsytha, a ściślej z „Dnia Szakala", mógłby zostać zapożyczony opis podróży Principa i jego czterech kolegów z Belgradu do Sarajewa: z listami polecającymi do serbskiej straży granicznej, trzema rewolwerami i pół tuzinem granatów docierają na pogranicze, przepływają pod osłoną nocy Drinę, rozdzielają się i kluczą przez Bośnię, by na tydzień przed arcyksięciem dotrzeć do Sarajewa. Za nimi podąża grupa pościgowa sformowana na rozkaz Apisa, który ponoć zbyt późno dowiedział się o inicjatywie: nie zdoła jednak dotrzeć do spiskowców.

Z powieści Le Carre'a musiałby jednak pochodzić ten najważniejszy nieznajomy, który pewnego dnia, już dobrze po północy przysiądzie się do Gavrila w jego ulubionej belgradzkiej knajpie, Teatralce, i – przerywając z szacunkiem, ilekroć jego rozmówcę dopadnie kaszel – podsuwa mu wycinek gazety informujący o przyjeździe Ferdynanda na manewry wojskowe do Sarajewa, zwraca uwagę na niesłychaną wręcz prowokację Wiednia, jaką jest wyznaczenie manewrów na 28 czerwca, czyli na Vidovdan – Dzień św. Wita, świętą rocznicę klęski Serbii na Kosowym Polu! – po czym nad ranem wychodzi i rozpływa się w kłębach naddunajskiej mgły.

Ciąg dalszy jest dość dobrze znany: sarajewska tragikomedia omyłek, podczas której najpierw arcyksiążę z małżonką wsiadają do innego niż planowano auta, potem jeden z zamachowców chybia, drugi ciska granat w automobil z eskortą, wreszcie zaś samochód szczęśliwie ocalałego Franciszka Ferdynanda, zawracając w ślepej uliczce, wyjeżdża wprost na zrezygnowanego, myślącego już tylko o ucieczce do Serbii Principa, który jednak na widok jasnozielonego pióropusza na oślep otwiera ogień.

Jesienią, już po wybuchu wojny, odbywa się proces, podczas którego dwudziestoletni, a więc w myśl austrowęgierskiego prawa – niepełnoletni Gavrilo skazany zostaje na dwadzieścia lat ciężkiej twierdzy, której nie przeżyje.

W zachowawczym Królestwie Serbów, Chorwatów i Słoweńców z królobójcą były zrazu pewne kłopoty: jego zwłoki sprowadzono do Sarajewa i pochowano we wspólnym grobowcu młodobośniaków dopiero w roku 1921, i to bez zbytniego rozgłosu. W miarę jednak, jak rozrywane serbskimi i chorwackimi ambicjami państwo coraz chętniej odwoływało się do „idei jugosłowiańskiej", przypominano sobie i o Principie: oficjalna propaganda podkreślała, że jego czyn dał początek zjednoczeniu, natomiast kontestujący oficjalną linię Belgradu, narodowo usposobieni Serbowie wpisywali gimnazjalistę w „święte dzieje narodu", przyrównując go do Miloša Obilicia, skrytobójcy, który zabił sułtana...

Z tamtych czasów pochodzi pierwsza tablica poświęcona Principowi: wmurowana na budynku dawnej cukierni w lutym 1930 roku, jednym zdaniem przypominająca datę zamachu, pokrywała się sarajewskim kurzem przez jedenaście lat, aż do chwili, gdy spotkało ją szczególne wyróżnienie: 20 kwietnia 1941 roku, w trzy dni po kapitulacji Jugosławii, została ofiarowana Adolfowi Hitlerowi na jego 52. urodziny jako jedyne trofeum wojenne godne dostarczenia z kolejnego podbitego kraju.

Współczesny bośniacki reporter i eseista Muharem Bazdulj dotarł do zdjęcia autorstwa „nadwornego fotografa führera" Heinricha Hoffmana, na którym Hitler ze szczęśliwym uśmiechem wpatruje się w cyrylicką inskrypcję, choć potrafi w niej rozpoznać jedynie cyfry „28.VI.1914".

Nie trzeba mieć jednak przed oczami tej migawki, zrobionej u podnóża nasypu kolejowego w Styrii (Hitler dowodził inwazją na Jugosławię z pociągu pancernego), by się zadumać nad meandrami myśli autora „Mein Kampf", który radował się z odebrania Słowianom pamięci o zamachu na arcyksięcia z rodu Habsburgów, a zarazem rozważał rolę Principa jako „narzędzia boskiej sprawiedliwości", która „ukarała Ferdynanda za próbę »slawizacji« Austrii, pozbawienia jej niemieckiego charakteru narodowego!".

Pośmiertna kariera

Prawdziwie egzotyczne figury pamięci zaczną się jednak pojawiać, jak w całej Europie Środkowej, dopiero po wojnie – a właściwie na chwilę przedtem, zważywszy, że już 7 maja 1945 roku w wolnym od Niemców i ustaszów Sarajewie, podczas „wielkiego, ludowego wiecu" z udziałem weteranów, partyzantów, „młodzieży Grecji i bratniej Bułgarii", wmurowana zostaje kolejna tablica – tym razem podkreślająca „wdzięczność dla Gavrilo Principa i jego towarzyszy, bojowników z niemieckimi (sic! – ws) najeźdźcami".

Tę tablicę przeredagowywano jeszcze kilkakrotnie – piaskowiec bywa cierpliwy. Ostatnia wersja z czasów socjalistycznej Jugosławii, pochodząca najpewniej z połowy lat 50., głosiła, iż „z tego miejsca Gavrilo Princip swoim wystrzałem wyraził ludowy protest przeciw tyranii". Wówczas też wmurowano w chodnik całkowicie wydumany, lecz ożywiający wyobraźnię obiekt – wykuty w kamieniu odcisk pary butów należących jakoby do oddającego strzały Gavrila. Cóż, każdy ma taką Aleję Gwiazd, na jaką zasłużył.

Podczas oblężenia Sarajewa na początku lat 90. tablica została zniszczona. Władze Bośni wmurowały dziesięć lat temu kolejną, informującą beznamiętnie, iż „z tego miejsca 28 czerwca 1914 roku Gavrilo Princip dokonał zamachu na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda i jego żonę Zofię", opatrując ją dopiskiem (mniejszym drukiem), iż poprzednią wersję zniszczyli „serbscy zbrodniarze". I oficjalnie to właśnie ten dopisek jest powodem, dla którego władze w Belgradzie (zaprzeczające, by jakakolwiek jednostka armii jugosłowiańskiej bądź paramilitarnych ugrupowań serbskich miała udział w zniszczeniu tablicy) zdecydowały się oficjalnie oprotestować uroczystości w Sarajewie.

Ale nie o tablicę przecież chodzi, lecz o kształt pamięci. O gigantyczny pomnik Franciszka Ferdynanda, wznoszony z inicjatywy władz Bośni w Sarajewie – i o przyparafialne pomniczki Principa, odsłaniane tej wiosny w miejscowościach, gdzie diabeł mówi dobranoc, w Tovariševie na równinach Wojwodiny i w pozostającym pod rządami Serbów, choć na terenie Bośni, Grahovie (w obu wziął udział Emir Kusturica, od kilku lat gorąco zaangażowany w obronę serbskiej racji stanu). O głośną (i skądinąd świetną) ubiegłoroczną książkę australijskiego historyka Christophera Clarka „The Sleepwalkers" (Lunatycy), który zbyt chyba lekkim piórem przeciąga krętą, lecz ciągłą linię między Gavrilo Principem a zbrodnią w Srebrenicy, twierdząc, że „do historii XX wieku Serbowie wnieśli głównie kult i praktykę przemocy".

Taka interpretacja jest bardzo po myśli dzisiejszego bośniackiego Sarajewa – budującego swoją tożsamość na pamięci czystek etnicznych, domagającego się uznania wszelkich serbskich działań z lat 90. na ziemiach dzisiejszej Bośni za „inicjatywy ludobójcze" – i absolutnie nie do przyjęcia dla Serbii. Dlatego rzucony na kolana Belgrad raz jeszcze przywołuje swojego bohatera sprzed wieku: skłonnego do patosu gimnazjalistę w przykusej marynarce.

—współpraca Andrzej Konikiewicz

Niektóre strzały nie cichną nigdy. Gimnazjalista, który dokładnie przed stu laty otworzył ogień do arcyksięcia Ferdynanda, w oczach Hitlera był biczem bożym, dla współczesnych historyków pozostaje przedmiotem zaciekłych sporów, dla anarchistów – bohaterem. Bośni i Serbii, które nie są w stanie się pogodzić w kwestii przeszłości, pozostaje bitwa na pomniki i tablice.

Sam zamach i wszystkie jego okoliczności zostały opisane tysiące razy: znamy prognozy pogody i kursy walut z 28 czerwca 1914 roku, nazwiska szoferów, stójkowych i wywiadowców obstawiających tamtego dnia ulice Sarajewa, menu ostatniego śniadania w życiu następcy tronu i garderobę obojga małżonków, opisaną tak szczegółowo, że można by się pokusić o parafrazę niezapomnianego akapitu z „Mistrza i Małgorzaty".

W arcydziele Bułhakowa „W białym płaszczu z podbiciem koloru krwawnika posuwistym krokiem kawalerzysty wczesnym rankiem czternastego dnia wiosennego miesiąca nisan pod krytą kolumnadę łączącą oba skrzydła pałacu Heroda Wielkiego wyszedł procurator Judei, eques Poncjusz Piłat" – a w tysiąc dziewięćset bez mała lat później, również wyznaczając koniec starego świata, starego ładu, „w ciemnoniebieskim mundurze generała kawalerii, w sztywno zaprasowanych czarnych spodniach z czerwonymi lampasami, z szeleszczącym nad głową jasnozielonym pękiem piór na kapeluszu szedł w stronę otwartych drzwi limuzyny niedoszły z Bożej łaski cesarz Austrii, apostolski król Węgier, król Czech, Dalmacji, Chorwacji, Slawonii, Galicji, Lodomerii i Ilirii, król Jerozolimy etc., etc..., Franciszek Ferdynand Habsburg".

Więc niby wszystko wiadomo, zachowała się posklejana krwią gronostajowa etola arcyksiężnej i spłaszczone jak pestki dyni kule mauzera, wydobyte podczas sekcji zwłok, zaczytany egzemplarz „Tako rzecze Zaratustra", sprowadzony przez młodego Principa z księgarni wysyłkowej w Belgradzie, i rękopisy jego kiepskich, naprawdę fatalnych wierszy.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI Act. Jak przygotować się na zmiany?
Plus Minus
„Jak będziemy żyli na Czerwonej Planecie. Nowy świat na Marsie”: Mars równa się wolność
Plus Minus
„Abalone Go”: Kulki w wersji sumo
Plus Minus
„Krople”: Fabuła ograniczona do minimum
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Viva Tu”: Pogoda w czterech językach