Historię napisał Churchill

Dziś Chamberlain zwykle źle się kojarzy, za to Churchill tonie w dymie kadzideł. Tymczasem jeżeli ten pierwszy myślał o pokoju w oparciu o Polskę, to ten drugi – o wojnie w oparciu o Związek Sowiecki.

Publikacja: 09.01.2015 01:00

Historię napisał Churchill

Foto: ROL

Wrzesień 1939 roku. Od dwóch dni armia niemiecka jest w Polsce, ale Londyn zwleka z wypełnieniem zobowiązań sojuszniczych. Ma powód: Paryż za plecami brytyjskiego partnera szuka jeszcze innego rozwiązania – uważa, że, jak rok wcześniej, droga do pokoju wiedzie przez mediację Benita Mussoliniego.

Premier Arthur Neville Chamberlain wie, że nie może działać samodzielnie: oba mocarstwa zachodnie powinny wejść do wojny równocześnie. Musi czekać – ale w Izbie Gmin górę biorą emocje.

– Speak for England! – woła konserwatysta Leopold Amery do przemawiającego w imieniu opozycji Arthura Greenwooda.

–Trzydzieści osiem godzin temu miał miejsce akt agresji. Jak długo będziemy się wahać w momencie, gdy w niebezpieczeństwie znalazła się Wielka Brytania i cały cywilizowany świat? Każda minuta zwłoki oznacza śmierć ludzi, zagraża naszym narodowym interesom...

– Honorowi! – dobiega z głębi sali.

– Proszę pozwolić mi skończyć zdanie. Ja właśnie chciałem powiedzieć, że zagraża samym podstawom naszego narodowego honoru.

Winston Churchill nie widzi albo nie chce widzieć racji Chamberlaina. Kiedy premier szuka wyjścia z sytuacji, w którą wpędził go francuski sojusznik, zwierza się ze łzami w oczach Edwardowi Raczyńskiemu, ambasadorowi RP w Londynie, że głęboko wierzy w wypełnienie zobowiązań wobec Polski.

Już dzień później inicjatywa francuska zostaje ucięta przez szefa Foreign Office Edwarda Halifaxa. Chamberlain przemawia wówczas w parlamencie: – Jesteśmy w stanie wojny z Niemcami. Jest to dla nas wszystkich smutny dzień, ale dla mnie w szczególności. Wszystko, o co zabiegałem, w czym pokładałem nadzieję, w co wierzyłem w czasie mojej działalności publicznej, legło w gruzach.

Spudłowana koncepcja

Goethe twierdził, że każde pokolenie pisze historię na nowo, ale nie każde bombardowane jest argumentami, którym tak bardzo ze sobą nie po drodze. Nie da się zrozumieć polityki szefa polskiej dyplomacji Józefa Becka w oderwaniu od analizy polityki brytyjskiej tamtego okresu. Tymczasem nasi publicyści strzelają w nią często jak żołnierze napoleońscy w Sfinksa, o którym tyle tylko wiedzieli, że był egipski. Nie wiemy w końcu, czy Chamberlain był szczwanym lisem czy może kompletnym idiotą. Dostaniemy natomiast lekcję o żelaznej brytyjskiej polityce równowagi sił, bez oczywistej przecież konstatacji, że dwaj politycy, nawet z tej samej partii, mogą widzieć ten sam cel, ale podążać do niego zupełnie innymi ścieżkami. Publicyści, zadowoleni z siebie, zostają przy swoich konstruktach, czytelnicy – najczęściej z bólem głowy.

Listopad 1937 roku. Od paru miesięcy premierem jest Chamberlain. Minister spraw zagranicznych Anthony Eden naciska na przyspieszenie zbrojeń, aby dotrzymać tempa narzuconego przez Niemcy. – Weź aspirynę i połóż się do łóżka – osadza go Chamberlain. Wiedział, że lekarstwo zalecone przez Edena nie jest receptą na zwycięstwo. Kładł bowiem nacisk na gospodarkę; nazywał ją „czwartym ramieniem obrony", które zbyt mocno obciążone wydatkami mogłoby zostać po prostu złamane.

Churchill również troszczył się o sprawy gospodarcze – tak bardzo, że przyczynił się walnie do rozbrojenia Wielkiej Brytanii. W 1919 roku jako minister wojny wnioskował w Izbie Gmin o wprowadzenie zasady Ten Years Rule, która obowiązywała wówczas jeden budżet, choć była potem rokrocznie przedłużana. Dziewięć lat później, siedząc już w fotelu kanclerza skarbu, doprowadził do jej systematycznego stosowania.

Założenie było proste: przez dziesięć lat Wielka Brytania nie uwikła się w poważną wojnę, dzięki czemu wydatki na armię mogły ulec redukcji. Dopiero Chamberlain, który już w połowie lat trzydziestych uważał Niemcy za najgroźniejszego potencjalnego wroga Wielkiej Brytanii, zerwał z tą zasadą i zapewnił wojsku systematyczne finansowanie.

W tym samym czasie Churchill... wzywał do intensywnych zbrojeń. Oficer kawalerii, uchodzący za eksperta w sprawach wojskowych, lubił szarżować również na parlamentarnej mównicy – czasem tylko delikatnie mijając się z prawdą.

– Niemcy już, w tym momencie – mówił w listopadzie 1934 roku – dysponują lotnictwem wojskowym – eskadrami bojowymi, obsługą naziemną, wyszkolonymi rezerwami, które tylko czekają na rozkaz, aby zebrać się i ujawnić w całej swojej sile.

Ale Hannibal nie był jeszcze ante portas. Hitler dopiero zaczynał zbrojenia – bezpośrednie zagrożenie istniało wówczas raczej w wyobraźni Churchilla niż w rzeczywistości, którą cierpliwie tłumaczyli mu brytyjscy ministrowie. Jego przestrogi, w istocie przecież słuszne, traciły na ostrości – były wyolbrzymione i podpierane niesprawdzonymi danymi. Churchill obniżał własną wiarygodność w Izbie Gmin, ale swoimi kasandrycznymi artykułami wygrywał w pewnym stopniu opinię publiczną, choć w dzisiejszym, zdominowanym przez telewizję i internet świecie byłby bez trudu kompromitująco przeegzaminowany nawet przez Monikę Olejnik.

Chamberlain mniej mówił, za to więcej robił. Prawie w ogóle nie znał się na sprawach wojskowych, podobnie jak Churchill. Potrafił jednak słuchać ekspertów. A ci w 1937 roku bynajmniej nie mówili jednym głosem.

Ścierały się wówczas dwie koncepcje rozbudowy lotnictwa. Pierwsza, tradycyjna, kładła nacisk na bombowce, które miały stawiać przeciwnika przed perspektywą druzgocącego odwetu (a pamiętajmy, że ataku z powietrza bano się tak jak broni atomowej w okresie zimnej wojny). Druga – na rozwój myśliwców. Premier wydał salomonowy wyrok: na taśmach fabrycznych pojawiły się jedne i drugie.

W 1940 roku to właśnie nowoczesne myśliwce typu Spitfire i Hurricane wygrały bitwę o Anglię.

Współczesny ekonomista anglosaski Austin Robinson dowodził, że „marnotrawstwem jest realizowanie głupich pomysłów zamiast mądrych, nie jest natomiast marnotrawstwem realizowanie głupich pomysłów zamiast żadnych".

W każdym razie, gdyby kilka lat wcześniej zwyciężyła koncepcja Churchilla, który podpisywał się pod tezą, że „bombowiec zawsze się przedrze", brytyjskie niebo byłoby otwarte przed Luftwaffe.

Drogowskaz Schopenhauera

Czy Wielka Brytania prowadziła politykę appeasementu wobec Hitlera?

W przypadku Ramsaya MacDonalda i Stanleya Baldwina – czyli do maja 1937 roku – tak. W przypadku Chamberlaina rzecz jest bardziej skomplikowana: można się zastanawiać, na ile były to ustępstwa z przekonania, a na ile z konieczności.

Chamberlain chciał zastopować wojnę, która wcale nie musiała wybuchnąć. Doskonale wiedział, że Hitler zbrojąc się na kredyt, wpędza niemiecką gospodarkę w poważne kłopoty. Odsunięcie konfliktu zbrojnego pozwalało mocarstwom zachodnim na tyle zdystansować Niemcy w wyścigu zbrojeń,  że rozpoczęcie wojny równałoby się samobójstwu.

Nawet jeśli uznamy, że Chamberlain okresowo wierzył w dobrą wolę Hitlera, to jednocześnie grał na dwóch fortepianach: dyplomacja miała być zasłoną, która dawała czas na dokończenie procesu zbrojeń. „Bez silnych sojuszników, póki nasze zbrojenia nie zostaną zakończone, musimy przystosować naszą politykę zagraniczną do okoliczności" – zapisał w styczniu 1938 roku. Słowem: robić dobrą minę do złej gry.

Kto jednak wie, że jednym z głównych zwolenników polityki appeasementu był Churchill? Na pewno nie ci, którzy uczą się historii z jego własnych książek.

Na początku 1938 roku Churchill w rozmowie z Edwardem Raczyńskim mówił, że Austria niewiele go interesuje. Zresztą podobnie jak Czechosłowacja, wobec której Londyn nie miał żadnych zobowiązań, co wykluczało czynne zaangażowanie w jej obronę – przynajmniej w pierwszej fazie konfliktu. Ale żeby było zabawniej, nierównie ostrzej niż zachowanie Hitlera Churchill piętnował metody polityczne Mussoliniego. W tym czasie Chamberlain próbował odciągnąć Włochy od Niemiec, osłabiając potencjał Hitlera i opóźniając Anschluss. Inaczej widział to Anthony Eden, który skutecznie zablokował zbliżenie włosko-brytyjskie. Biegu wypadków nie udało się już odwrócić.

23 marca 1938 roku premier w prywatnym liście stawiał sprawę jasno: „Jedynym argumentem, który przemawia do Niemiec, jest siła".

Wiedeń fetował wkraczające wojska niemieckie. Miesiąc wcześniej Hitler mówił jednak o dziesięciu milionach Niemców, którzy muszą znaleźć się pod opieką Berlina. W Austrii było ich siedem. Kolejne trzy – w czechosłowackich Sudetach.

Brytyjczyków dopadły wątpliwości. Czy nie realizowała się zasada samostanowienia?

Oto Churchill w czerwcu 1938 roku na łamach angielskiej prasy podnosił, że koniecznym warunkiem powodzenia w wojnie jest solidarne wystąpienie całego imperium brytyjskiego. Papier jest cierpliwy, ale o wiele trudniej teorię przełożyć na praktykę. „W żadnym razie Wielka Brytania ani imperium brytyjskie pojęte jako całość nie chciałoby się uwikłać w wojnę z powodu odmowy prawa do samostanowienia tam – gdzie wydawało się ono uzasadnione i słuszne" – zapisał w swoich wspomnieniach Nevile Henderson i akurat w tym wypadku miał całkowitą rację. Więcej: minister ds. dominiów przestrzegał, że Brytyjska Wspólnota Narodów może się  rozpaść na kawałki, jeśli narzuci się jej wojnę w imię sprzeciwu wobec powrotu mniejszości niemieckiej do swojej ojczyzny. Nastroje społeczne w Wielkiej Brytanii na dobre zaczęły ewoluować w kierunku antyniemieckim dopiero po Monachium.

Chamberlain się wahał, ale wahał się również Churchill. W maju opinię publiczną na Wyspach urabiał osobiście Konrad Henlein, przywódca Partii Niemców Sudeckich. Szybko znalazł wspólny język z Churchillem, który na spotkaniu z wyborcami domagał się uszanowania praw mniejszości niemieckiej. Równocześnie cały czas gromił z trybuny parlamentarnej politykę Chamberlaina, choć za kulisami zwierzał się czeskiemu dziennikarzowi Hubertowi Ripce, że sam prowadziłby podobną.

30 września Chamberlain wraca z Monachium, gdzie zapadła decyzja o cesji Sudetów na rzecz Niemiec. Z lotniska w Heston jedzie prosto na Downing Street. Sześćdziesiąt lat wcześniej Benjamin Disraeli przywiózł z konferencji berlińskiej „honorowy pokój". Przed siedzibą premiera gromadzą się tłumy.

– Nie wiem, co mam im powiedzieć – mówi Chamberlain.

– Powiedz, że to „honorowy pokój" – pada podpowiedź.

Później tego żałował, ale o tym nikt już dziś nie pamięta – tak jak tego, że po konferencji monachijskiej zbrojenia brytyjskie przyspieszają jeszcze bardziej. W przeciwieństwie do słów Churchilla, które parę dni potem padają w Izbie Gmin: „Anglia miała wybór pomiędzy hańbą i wojną. Wybrała hańbę, ale będzie miała wojnę". Sęk w tym, że kilkanaście dni wcześniej podkreślał na łamach jednej z angielskich gazet: „Ważniejsze ponad wszystko jest zapobieżenie wojnie". Polityka Chamberlaina nie była w stanie nadążyć za woltami Churchilla.

Piramidy nie buduje się bowiem od wierzchołka: aby skutecznie zacząć działania wojenne, należy mieć odpowiednie zasoby materialne. W październiku 1936 roku Połączony Komitet Planowania Szefów Sztabów raportował: od 1939 roku niemiecka przewaga lotnicza może pozwolić na tak dalece zmasowany atak, że ofiary w Londynie w ciągu tygodnia urosną do 150 tysięcy ludzi. Były to oczywiście szacunki przesadzone, zresztą Niemcy mogłyby rozpocząć bombardowanie Wysp dopiero po opanowaniu Belgii czy Holandii, ale trudno czynić Chamberlainowi zarzut, że opierał się na opinii specjalistów. Niemal do końca września 1938 roku wszystkie analizy sytuacji strategiczno-militarnej wskazywały, że Wielka Brytania wchodząc do wojny z Niemcami, może ją przegrać. Sztabowcy twierdzili, że zaatakowanie Niemiec równałoby się zaatakowaniu tygrysa przed załadowaniem pistoletu.

Jednak już na początku następnego roku Chamberlain mógł notować: „Niemcy nie mogą nam narobić takich kłopotów jak kiedyś, tymczasem my możemy narobić im znacznie większych problemów". W marcu, kiedy Chamberlain po raz pierwszy publicznie zaostrza ton wobec Niemiec, Wyspy dysponują już osłoną radarową i wystarczającą ilością myśliwców do zabezpieczenia najważniejszych pozycji strategicznych.

Jeszcze jedno. Podczas drugiej wojny światowej Churchill realizował tę samą politykę ustępstw, którą niezupełnie słusznie zarzucał Chamberlainowi. Zmienił się tylko jej obiekt. Zaraz po Jałcie oświadczył bliskim współpracownikom: „Biedny Neville Chamberlain wierzył, że można ufać Hitlerowi. Mylił się, ale ja nie myślę, abym mógł się mylić co do Stalina".

Kiedy uczniowie zarzucili Arthurowi Schopenhauerowi, że z jednej strony stroi się w szaty autorytetu moralnego, a z drugiej  chodzi do burdelu i nie stroni od wódki, ten odpowiedział: „A czy drogowskaz musi pójść do miasta?".

Sojusz polsko- radziecki

Raczyński pisał w swoich wspomnieniach: „Wiele mówi się i pisze o zgubnych skutkach ignorancji. Że to spacer na skraju przepaści, że to prosta droga do zguby – ponadto zaś, że to zgroza dla przyjaciół i uciecha dla niechętnych. Być może! Kiedy indziej to wygodna izolacja od niewygodnej, przykrej lub bolesnej prawdy, pozwalająca na postępowanie bezwzględne i brak wyrzutów sumienia. Ułatwia także nieraz objęcie wzrokiem lasu bez troszczenia się o los drzew poszczególnych".

Grzechem pierworodnym publicystów, którzy dowodzą, że Wielka Brytania już przed wojną zamierzała walczyć z Niemcami do ostatniej kropli krwi żołnierza radzieckiego, jest kompletna nieznajomość brytyjskich źródeł z okresu przy doskonałej znajomości dzieł Churchilla. Jednak – trawestując Gombrowicza – łatwiej pisać o historii, niż pisać historię. Sam Churchill świetnie zdawał sobie z tego sprawę, kiedy pół żartem, pół serio mówił: „Biedny Neville źle wyjdzie na kartach historii. Wiem o tym, bo sam ją napiszę". Dlatego właśnie dziś Chamberlain zwykle źle się kojarzy, Churchill natomiast tonie w dymie kadzideł.

Paradoks polega na tym, że niektórzy domorośli znawcy, odmalowując politykę brytyjską końca lat 30. farbami rzekomo chłodnego realizmu, jakby zapominają, że prowadził ją właśnie Chamberlain. Nic dziwnego, bo w swej świętej ignorancji przypisują mu właśnie poglądy Churchilla na temat kluczowej roli Związku Radzieckiego w nadchodzącej wojnie.

Otóż Chamberlain rozumował w zupełnie innych kategoriach. Nie miał złudzeń co do intencji Stalina, czemu explicité dał wyraz w marcu 1938 roku, zwierzając się siostrze: „Rosjanie przebiegle i ukradkiem pociągają za sznurki za kulisami, aby wciągnąć nas do wojny z Niemcami". Dlatego rok później pragmatyzm kazał mu połączyć los Wielkiej Brytanii z Polską, która nie szukała awantur na kontynencie.

Kiedy w maju 1939 roku zaczynały się negocjacje między Moskwą a Londynem, Chamberlain oświadczył, że prędzej ustąpi z urzędu, niż sprzymierzy się ze Stalinem. Brytyjsko-radziecki kontredans dyplomatyczny był dla obu stron grą pozorów, choć przyświecały im zgoła inne cele: jedni chcieli wojny uniknąć lub ją opóźnić, drudzy – przyspieszyć.

Churchill wciąż nie wyszedł z okopów pierwszej wojny światowej. „Pragnę, aby pięć milionów mężczyzn tworzących Armię Czerwoną ruszyło na zachód, na Wehrmacht" – deklarował w parlamencie krótko po ogłoszeniu gwarancji dla Polski. Jeśli nie z Rzecząpospolitą, to po jej trupie. W radiowym wystąpieniu na początku października 1939 roku mówił: „Ceniłbym bardziej, gdyby wojska rosyjskie obsadziły zajmowaną przez siebie linię jako przyjaciele i sojusznicy Polski niż jej najeźdźcy. Lecz zajęcie przez Rosjan tej pozycji było oczywistą koniecznością zapewniającą Rosji bezpieczeństwo przed niemieckim zagrożeniem... Wojska rosyjskie znalazły się tam, gdzie są – i nie ma wątpliwości, że w ten sposób powstał front wschodni, którego Niemcy nie mają odwagi zaatakować".

Nawet po upadku Polski Chamberlainowi sojusz ze Związkiem Radzieckim nie był potrzebny do szczęścia. Operował zupełnie innymi kategoriami – wystarczy czekać, aż Rzesza padnie gospodarczo. Zaczytywał się w książkach Basila Lidella Harta, jednego z wiodących teoretyków wojskowości, który przedkładał strategię defensywną nad ofensywę:  jeśli Niemcy odważą się na atak, połamią sobie zęby na Linii Maginota.

Nasuwa się kilka oczywistych konstatacji. Jeżeli Chamberlain myślał o pokoju w oparciu o Polskę, a Churchill o wojnie w oparciu o Związek Sowiecki – to były to dwie różne koncepcje. Jeżeli Chamberlain był premierem, to on decydował o kierunku polityki zagranicznej. Jeżeli zaś wyłączał ze swoich kalkulacji czynnik rosyjski, to upada teza o zamiarze sprowokowania konfliktu niemiecko-sowieckiego.

Czy naprawdę tak trudno to zauważyć?

Klęska początkiem sukcesu

W kwietniu 1940 roku Wielka Brytania przegrywa Norwegię. Pod wrażeniem klęski na początku maja toczy się debata parlamentarna. Opozycja ma prawdziwe używanie. Najsilniejszy cios wymierza Chamberlainowi jego długoletni kolega Leopold Amery, przypominając słowa Cromwella: „Zasiadacie tutaj już nazbyt długo, a niczego dobrego nie czynicie. Powiadam wam: odejdźcie i raz na zawsze się rozjedźmy. W imię Boga powtarzam: odejdźcie!".

Szef rządu ponosi zawsze odpowiedzialność za błędy swoich ministrów, ale naprawdę rzadko zdarza się, żeby winny minister... zajmował miejsce premiera. Operację norweską wymyślił, a następnie realizował Churchill, który od września 1939 roku pełnił urząd Pierwszego Lorda Admiralicji. Jako rzecze współczesny publicysta: „Wielka klęska może być początkiem wielkiego sukcesu...".

Wieczorem 10 maja Churchill zostaje wezwany do Pałacu Buckingham.

– Z pewnością nie domyśla się pan, czemu po niego posłałem – zaczyna po dłuższej chwili Jerzy VI.

– Nie, Wasza Wysokość, doprawdy trudno mi było dociec przyczyny.

Król roześmiał się:

– Chcę, żeby utworzył pan rząd.

– Z pewnością to uczynię.

Jak zapisał w swojej „Drugiej wojnie światowej", była to noc, podczas której czuł, że  spełniło się jego przeznaczenie – spał wyjątkowo spokojnie. Zapytany po latach, do jakiego momentu w życiu chciałby powrócić, odparł: „Do roku 1940 – za każdym razem".

Wielka chwała Churchilla w roku 1940 była jednak w dużej mierze zbieraniem owoców  polityki Chamberlaina. To nie jego ogniste przemówienia strącały samoloty niemieckie, ale myśliwce, które zbudowano dzięki decyzjom jego poprzednika.

Tymczasem w listopadzie 1940 roku, gdy Anglia przetrwała już najgorsze, dobiegała końca nie tylko polityczna droga Chamberlaina. Parę miesięcy wcześniej zdiagnozowano u niego raka żołądka. Kilka dni przed śmiercią mówił: „Nawet jeśli nie zostanie opublikowane nic nowego, co da prawdziwy obraz ostatnich dwóch lat, nie powinienem się obawiać werdyktu historii".

Czy mógł przewidzieć, że będzie ją pisał właśnie Churchill?

Plus Minus
„Lipowo: Kto zabił?”: Karta siekiery na ręku
Materiał Promocyjny
Przed wyjazdem na upragniony wypoczynek
Plus Minus
„Cykle”: Ćwiczenia z paradoksów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Justyna Pronobis-Szczylik: Odkrywanie sensu życia
Plus Minus
Brat esesman, matka folksdojczka i agent SB
Plus Minus
Szachy wróciły do domu