Dla tego, kto urodził się i wychował w Sopocie, każde inne PRL-owskie miasto musiało wydawać się szare i mroczne?
Bez wątpienia! Z Sopotem nawet Zakopane nie wytrzymywało konkurencji. Miałem wrażenie, że na co dzień spotykam się ze światem z innej epoki. Tam było wszystko: plaża, góry i las, świetny Teatr Wybrzeże, teatrzyki studenckie Bim-Bom, Co To, Tralabomba, a przede wszystkim wybitna uczelnia artystyczna. W czasach mojego dzieciństwa szkoła sopocka była najlepszą uczelnią artystyczną w Polsce z całą masą wspaniałych ludzi, którzy w tej kameralnej atmosferze tworzyli niewyobrażalnie barwną mieszankę. I wszyscy żyli z sobą w wielkiej symbiozie. SPATiF, który nominalnie był klubem aktora, stał się klubem wszystkich środowisk twórczych z architektami włącznie. Oczywiście kwitło życie towarzyskie, jak przed wojną. W taki świat wszedłem już jako student Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Pięknych w Gdańsku, bo tak nazywała się wtedy dawna szkoła sopocka.