Jako istota poszukująca kupiłem czasopismo „Szaman", w którym państwo Jadwiga Konca i Kamil Kwapisz zapraszają na warsztaty jogi śmiechu („śmiech to przecież nic innego jak tylko głośny oddech"), a Natalia Slipińska ułatwia „kontakt z własną intuicją". „Uzdrawiam z sukcesami od 20 lat" – zapewnia Robert Grabowski, a biuro matrymonialne bioenergoterapeuty mgr. H. Prządaka daje gratisy i raty, choć trudno sobie wyobrazić, jak to ma wyglądać (Mąż na raty? Pierwsza żona gratis?).
Chcę także stanąć w obronie pani Magdy Gessler, którą ostatnio ostro atakowano z powodu reklamowania przez nią parówek i preparatu na wzdęcia. Moim zdaniem to osoba ze wszech miar godna podziwu. Ta restauratorka, mistrzyni patelni i rondla, jako pierwsza osoba z rodzimej branży kulinarnej mówi: – To, co robimy, nie jest wcale takie fajne. To wszystko lipa, pic na wodę. Z tej naszej roboty są same wzdęcia. I na to są tabletki. To się nazywa szczerość! Prawdziwa dama! Królowa wzdęć!
Czytaj więcej:
Innych bulwersował ostatnio prof. Leszek Balcerowicz, który słusznie zarzucił pewnej znanej pani redaktor, że umowy śmieciowe nazwała w rozmowie z nim umowami śmieciowymi. – To jest mowa nienawiści! – krzyczał pan profesor i nazywał je umowami elastycznymi. I ma rację. Dobra umowa powinna oddawać stosunki, jakie panują w danej dziedzinie. Nazwa „elastyczna" odzwierciedla je bardziej niż „śmieciowa", bo przecież chodzi o to, żeby pracownik był elastyczny w swoich zachowaniach na rynku pracy. To powinno wymuszać na pracobiorcach właściwe, tj. elastyczne, postawy wobec pracodawcy. Krótko mówiąc, powinien być uległy, przymilny i fizycznie giętki, najlepiej po prostu na kolanach.
Zawsze mnie dziwiło, że poprzedni rząd wybrał na ministra pracy Władysława Kosiniaka-Kamysza, a nie od razu Jeremiego Mordasewicza z Lewiatana. Efekt byłby taki sam. Zresztą ten pan Mordasewicz fascynuje mnie od dłuższego czasu. Wypowiada się w imieniu biznesu. Zasiada tu i ówdzie, łącznie z ZUS. A ja szukam i nie mogę znaleźć oznak jego geniuszu biznesowego, tego ziemskiego śladu jego wielkości.
Najbardziej jednak imponuje mi prof. Andrzej Blikle, który niedawno odciął się od swojej firmy. Powiedział stanowczo, że nie ma wpływu na jakość ciastek. Nareszcie! Już od wielu lat nie jem wypieków firmy Blikle, bo kilka razy razy kupiłem u nich na święta czerstwy makowiec. I to w czasach, kiedy prof. Blikle pisał książkę „Doktryna jakości". W ostatnich latach eksperci tacy jak Mordasewicz i Blikle często mówili, że podmioty niespełniające pewnych rynkowych kryteriów muszą upaść. I jest szansa, że firma Blikle w końcu upadnie.