Być może nigdzie indziej literatura nie jest przestrzenią profetyczną w takim stopniu, jak w Polsce. Poeci, prozaicy, eseiści w naszym kraju często stają się prorokami, prowokując rodaków do debaty, krzepiąc ich nadzieją i wreszcie prowadząc naród jak Mojżesz ku nowej ziemi obiecanej. I choć wydawać by się mogło, że w XXI wieku, w wolnej Polsce ta ich rola straci na znaczeniu, to Jarosław Marek Rymkiewicz dowodzi tego, że wcale tak nie jest.
Kolejne jego książki wywołują ogólnonarodowe spory (a czasem awantury), inspirują do budowania – głównie po prawej stronie barykady – narracji politycznych, czytelnicy tych dzieł odkrywają zaś w nich wieszcza, który odradza istotę polskości. Krótko mówiąc, Rymkiewicz – ze swoim lekko przekornym, ironicznym językiem, wskrzeszającym najlepsze tradycje polskiej gawędy szlacheckiej (okraszonej postmodernistycznymi nawiasami) spełnia rolę proroka. Szkoda tylko, że jest to prorok fałszywy, łże-prorok (by posłużyć się rusycyzmem), który zamiast prowadzić Polaków ku ziemi obiecanej, kieruje ich ku „ziemi jałowej", ku kultowi absurdu i szaleństwa.
Wiem, że to bardzo ostra ocena. I być może, przynajmniej z perspektywy politycznej, niesprawiedliwa. Kłopot polega na tym, że już za długo czytamy Rymkiewicza, tylko z takiej, politycznej perspektywy. A przecież we wszystkich jego książkach, przynajmniej tych wydanych w ostatnich latach, rozsiane są tropy, które pozwalają postawić tezę, że w istocie nie czuje się on tylko sarmackim gawędziarzem, na nowo opowiadającym nam nasze polskie dzieje (choć również i to robi), ale także prorokiem poetyckiej religii, swoistej mistyki krwi i ziemi, polskiego mesjanizmu bez Mesjasza.
Aby to dostrzec, nie trzeba nawet sięgać po wznowiony ostatnio – znakomicie, jak zwykle, napisany – esej „Przez zwierciadło", wystarczy czytać „Kinderszenen" czy „Samuela Zborowskiego", o „Reytanie" czy „Wieszaniu" nie wspominając. Esej ten, reklamowany przez wydawcę jako „wstrząsający manifest chrześcijańskiego nihilizmu" (choć chrześcijaństwa, w sensie ścisłym, ze świecą tu szukać), daje jednak – być może najpełniejszy wgląd w duszę samego Rymkiewicza i jego metafizyczno-religijne myślenie. A to na nim zbudowana jest dopiero antropologia i co za tym idzie wizja polityki i polityczności, jaką w piękny sposób w kolejnych książkach serwuje nam poeta z Milanówka.
Objawiony/przesłoniony w języku
Nie, nie jego to wgląd prosty. Rymkiewicz starannie unika prostych, oczywistych sformułowań, które można by podciągnąć pod schematy klasycznej filozofii (o prawdach wiary czy choćby teologicznych określeniach nawet nie wspominając). On, jak w swoich innych esejach, raczej krąży wokół języka, stawia pytania, komplikuje przekaz i niekiedy szuka dziury w całym, ale tak, by z trudem tylko można było zrekonstruować z rozsianych fragmentów całość światopoglądu autora. I, nie ma wątpliwości, że robi to absolutnie świadomie, wszak w innych swoich dziełach wprost stwierdza, że całościowa rekonstrukcja poglądów czy opinii bohatera historycznego jest w pewnym sensie kłamstwem historyka, od którego pisarz jest uczciwszy. Całość zresztą, i widać to nawet w formie kolejnych książek, nieszczególnie go interesuje. On wybiera fragment, niedopowiedzenie, prozatorskie haiku. A jednak, nawet z tak rozproszonej, pozbawionej jedności i konsekwencji materii można spróbować odszyfrować fundamenty nieoczywistego światopoglądu poety. Światopoglądu poetyckiego, w którym objawienie (kogo lub czego trudno czasem zgadnąć) dokonuje się tylko w języku, i w którym nie ma miejsca na wcielenie Logosu, bo wcielenie poza językiem okazuje się niemożliwe, a Logos w istocie nie istnieje.