Gdy przyglądamy się dziś programom głównych prawicowych partii politycznych, o tych skrajnych nie wspominając, widzimy, że nie mają one niemal żadnej pozytywnej wizji Unii Europejskiej. Eurosceptyczna prawica coraz głośniej domaga się w ogóle demontażu Wspólnoty, centroprawica akceptuje status quo, a prawica tożsamościowa – czyli mieszcząca się między tą odwołującą się do nacjonalizmu a tą w centrum – wciąż na Unię narzeka.
Wylano już morze atramentu na opis procesu, za sprawą którego liberalna lewica przejęła projekt wspólnej Europy, u swoich korzeni wszak z gruntu prawicowy i wprowadzany przez chadeckich polityków (wielu było wiernymi synami Kościoła katolickiego). Dziś Europę za „swoją" uważają głównie partie liberalne i socjaldemokratyczne. Liberałowie od dawna forsują pomysł głębszej federalizacji UE, uznając, że tylko likwidacja państw narodowych doprowadzi do zaszczepienia liberalnych wartości na całym kontynencie. Również socjaldemokraci chuchają i dmuchają na Wspólnotę, uważając ją za narzędzie szerzenia postępu i promocji europejskiego „modelu socjalnego" – to modne hasło, które powtarzają ostatnio w Europie wszyscy bez względu na poglądy polityczne. I teoretycznie europejska chadecja również ma własną wizję Unii, ale konserwatyści zarzucają jej, że przez wieloletni sojusz z socjalistami w Parlamencie Europejskim nie potrafiła stanąć na drodze procesowi kolonizowania UE przez lewicę.
Dlatego też tożsamościowa prawica uwielbia wytykać Brukseli rozmaite obsesje: od przeregulowania gospodarki, przez nadmiar przepisów, po wymagania dotyczące równości płci czy promowanie „niestereotypowych ról płciowych", czyli wspieranie ideologii gender. Konserwatyści zarzucają Unii, że w swych dokumentach dotyczących walki z dyskryminacją popiera postulaty środowisk LGBT, że poprzez próbę narzucania uznawania związków zawartych w innych krajach próbuje wprowadzić tylnymi drzwiami związki jednopłciowe (oficjalnie UE nie ingeruje w prawo rodzinne), że wprowadzając procedury europejskiej adopcji, otwiera drzwi dla legalizacji adopcji przez pary jednopłciowe w krajach, które sobie takiego rozwiązania nie życzą. Lista zarzutów prawicy wobec Unii jest bardzo długa.
Pytanie tylko, co prawica ma do zaproponowania w zamian. Tym bardziej, że – Polska jest tu na szczęście chlubnym wyjątkiem – wiele niechętnych Unii ugrupowań prawicowych jest równocześnie życzliwych wobec Rosji, biorąc za dobrą monetę popularyzowaną przez niektóre ośrodki narrację o przeciwdziałaniu zachodniemu zepsuciu. Władimir Putin nie wygląda na wiarygodnego patrona nowej integracji Europy. W dodatku antyeuropejskie partie często opowiadają się za protekcjonizmem i obwiniają Unię za te same grzechy co globalizację. Walcząc z wolnym rynkiem i swobodnym przepływem kapitału, postulują przy okazji likwidację Unii i zastąpienie jej przez państwa narodowe. Te są mocno zantagonizowane, byłby to więc kres europejskiego snu o pokoju i wzroście.
Dlatego też prawica – szczególnie polska – jeśli chce mieć w Europie coś do powiedzenia, musi wreszcie stworzyć pozytywną wizję Wspólnoty. Zaproponować Unię atrakcyjną dla kolejnych pokoleń młodych Europejczyków, którzy znudzeni dotychczasowym modelem integracji szukają ucieczki w rozmaitych radykalizmach.