Po ujawnieniu afery Cambridge Analytica nikt nie ma już wątpliwości, że wielkie portale społecznościowe mają rozstrzygający wpływ na wyniki wyborów i najważniejsze decyzje polityczne. Sam Mark Zuckerberg przyznał, że Facebook ma więcej cech rządu niż „tradycyjnej prywatnej firmy". Właściciele największych portali pogodzili się już, że ich działanie zostanie poddane głębszej regulacji prawnej. W najbliższych miesiącach rozstrzygnie się, czy nowe przepisy będą skutecznie chroniły wolności obywatelskie czy ograniczą dostęp do informacji.
Ujawniony kilka miesięcy temu wyciek danych osobowych z Facebooka wywołał dyskusję o luźnym traktowaniu standardów prawnych przez administratorów części największych sieci społecznościowych. Najważniejszym efektem debaty (jej kulminacyjnym punktem były przesłuchania Marka Zuckerberga przed Kongresem USA i Parlamentem Europejskim), było uświadomienie opinii publicznej, że w czasach, gdy dla coraz większej liczby osób sieci społecznościowe są podstawowym źródłem informacji o otaczającej ich rzeczywistości, sposób ich funkcjonowania tworzy ramy debaty publicznej.
Lepiej niż na tablicy
W amerykańskiej literaturze prawniczej coraz częściej pisze się o portalach społecznościowych jako o „nowych regulatorach", którzy wykonują wiele funkcji właściwych dotychczas dla władz publicznych. Chociaż w praktyce przyjęte przez nie wewnętrzne zasady moderacji nie podlegają negocjacjom z internautą, określają granice, w jakich może on uczestniczyć w dyskusjach na najważniejsze tematy życia publicznego.
Amerykański Sąd Najwyższy w orzeczeniu Packingham v. North Carolina uznał wręcz, że prawo do korzystania z portalu społecznościowego wynika z wolności wypowiedzi, którą gwarantuje pierwsza poprawka do Konstytucji USA. W jego uzasadnieniu sędzia Anthony Kennedy pisał, że „o ile w przeszłości trudno było określić, jakie miejsca (...) są najważniejsze z punktu widzenia wymiany poglądów o tyle dzisiaj nie ma wątpliwości, że jest to cyberprzestrzeń". W Polsce to, że korzystanie z portali społecznościowych stanowi „dużo skuteczniejszą metodę komunikowania się niż wywieszanie ogłoszeń na tablicy", dostrzegł m.in. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Gdańsku.
Choć podczas przesłuchań przed amerykańskim Kongresem Mark Zuckerberg zaprzeczał, że jego firma jest monopolistą, nie potrafił wskazać, kto stanowi jej bezpośrednią konkurencję. Facebook z ponad dwoma miliardami użytkowników ma całkiem inny charakter niż choćby Twitter, z którego korzysta 330 mln osób, czy YouTube, na którym publikowane są tylko nagrania wideo. Senator Lindsey Graham rozwiewał te wątpliwości: „Gdy kupuję forda i nie działa on dobrze (...), to mogę kupić chevroleta. Jeżeli nie jestem zadowolony z Facebooka, z jakiego podobnego produktu mogę skorzystać?".