Inaczej do licznej grupy przeciwników Senatu jako konstytucyjnej instytucji dojdą kolejni. Zanim wyższa izba parlamentu przystąpiła do prac nad ustawą dyscyplinującą sędziów, marszałek Tomasz Grodzki zapowiedział, że Senat „z dużym prawdopodobieństwem" odrzuci ustawę, gdyż jest niemal niemożliwa do naprawienia. A pierwsze dwa tygodnie z czterech, jakie Senat ma na kontrolę sejmowej ustawy, poświęcił na jej konsultowanie, w tym z przedstawicielami Komisji Europejskiej i Weneckiej. Naraził się zresztą na zarzuty, że prowadzi swego rodzaju senacką politykę zagraniczną, wkraczając w kompetencje rządu.
Zostawmy te kontrowersje na inną okazję. Tak się składa, że tuż po wyborach w tekście „Jaki będzie marszałek, taki będzie Senat" napisałem, że kluczowa rola w forsowaniu opozycyjności tej izby przypadnie jej marszałkowi. Miałem na myśli głównie przestrzeń medialną, w sferze prawnej rola Senatu jest bowiem bardzo ograniczona.
Czytaj także:
Sejm przyjął przepisy dyscyplinujące sędziów
Senat, owszem, może wnieść do sejmowej ustawy poprawki, a nawet bardzo dużo. Może też ich nie wnieść. Wreszcie może ustawę odrzucić. Ale każda z tych opcji wymaga dokładnego zbadania i przedyskutowania, a czas ucieka – wyższa izba ma na to maksymalnie 30 dni. Co jednak najważniejsze, każdą z uchwał Senatu jakakolwiek by była, Sejm może przegłosować bezwzględną większością, którą PiS ma, więc o ile jakieś poprawki Sejm mógłby przyjąć, o tyle odrzucenie ustawy jest raczej płonne. Polityczny karnawał marszałka Grodzkiego się skończy, jeśli nie na tej ustawie, to na następnych.