To zapowiada klarowniejszą sytuację, a jeśli ta zmiana, by się udała, Polska będzie stabilniejsza. Chodzi bowiem o kluczową władzę w państwie, do kompetencji której, jak mówi art. 146 konstytucji, należą sprawy polityki państwa nie zastrzeżone dla innych organów państwowych i samorządu terytorialnego.
Tydzień temu, w czasie gorączkowych spekulacji o przyśpieszonych wyborach, pisałem w tym miejscu, że konstytucja RP z 1997 r. całkiem świadomie chroni stabilność rządu i pozycję premiera. Na przykład jego osobista dymisja oznaczałaby dymisję całego rządu, a może on też odwołać (formalnie czyni to prezydent) każdego ministra, choćby za cenę doprowadzenia do rządu mniejszościowego.
Nie można jednak nie zauważyć częstych podróży premiera i liderów mniejszych koalicjantów na Nowogrodzką do siedziby PiS i jego prezesa, gdzie ucierały się kluczowe decyzje. Teraz prezes PiS będzie każdego tygodnia na posiedzeniu rządu w Alejach, bo gdyby tam nie dojechał, to będzie temat wieczoru. I chociaż szereg decyzji uciera się pewnie w mniejszych grupach, to teraz rząd będzie mniej liczny i obok kluczowych ministrów zasiądą wszyscy partyjni liderzy, co powinno ułatwić wykuwanie rządowych decyzji na miejscu.
Nie można też nie docenić faktu, że wchodząc do rządu prezes głównej partii nakłada na siebie prawną odpowiedzialność za podejmowane w ramach rządu decyzje, co jest zdrowszą sytuacją, gdyż z uprawnieniami, z władzą, winna być powiązana odpowiedzialność.
Mówiąc o rządzie, o jego władzy, nie sposób pominąć uchwalania ustaw, które są jednym z zasadniczych narzędzi rządzenia. Niestety rządy PiS składają wiele ważnych projektów, np. dotyczących reform sądownictwa, jako poselskie, zwykle z uzasadnieniem, że to szybsza ścieżka. Co jednak