Kilka tygodni temu jeden z generałów zaszokował opinię publiczną, stwierdzając, że w razie wojny amunicji wystarczy nam na tydzień, dwa. Gdybyśmy żyli gdzieś na szerokości geograficznej Portugalii, a wojna w Ukrainie wybuchła nagle wczoraj, refleksja byłaby jedna: nie inwestowaliśmy zbyt wiele w obronność, sytuacja się zmieniła i choć zagrożenie daleko, trzeba coś z tym zrobić. Problem polega jednak na tym, że żyjemy w Polsce, na granicy frontu od kilku lat. Geostrategicznie od wieków sąsiadujemy z państwem wrogim, które stanowi dla Polski egzystencjalne zagrożenie. Przytaczanie historii wydaje się w tym kontekście zbędne.
Trzeba zrobić wszystko, aby wzmocnić obronność
W Polsce dużo mówi się o wzmocnieniu sił zbrojnych, co zresztą jest realizowane – zakup nowego sprzętu, myśliwców i armat. Jesteśmy dumni, że wspieramy Ukrainę i jesteśmy istotnym ogniwem w logistycznym łańcuchu dostaw dla walczącego sąsiada. Geopolitycznie ani strategicznie nie mamy jednak żadnych złudzeń co do naszego położenia i zagrożeń z tym związanych.
W takiej sytuacji strategia wydaje się prosta: trzeba zrobić wszystko, aby wzmocnić obronność. Oczywiście, wieloletnie zaniedbania sprawiają, że nie da się tego osiągnąć od razu. Potrzeba pieniędzy i czasu, ponieważ inwestycje nie zrealizują się same, fabryki się nie wybudują, a technologie same się nie stworzą – trzeba je pozyskać.
Mądre państwo, widząc coraz mocniej migającą czerwoną lampkę, podejmuje działania. Zakup sprzętu to jedno, ale zapewnienie amunicji i wszystkiego, co potrzebne do obrony i wsparcia, wymaga przestawienia części przemysłu na te potrzeby, tworząc odpowiednie warunki do jego funkcjonowania. Tak zrobiły Niemcy.
Czytaj więcej
Państwo po raz kolejny – tym razem realizując inwestycje w obronność – zamierza odstąpić od norma...