W ostatnim czasie dowiedzieliśmy się, że ustawa o Trybunale Stanu jest niezgodna z Konstytucją, bo trzeba uniemożliwić pociągnięcie do odpowiedzialności konstytucyjnej prezesa NBP. Że przepisy o rozwiązaniu spółki akcyjnej są sprzeczne z konstytucją w zakresie ich zastosowania do spółek radiofonii i telewizji publicznej (niespotykane tempo rozpoznania sprawy – kilka dni!). Że w takimż niespotykanym tempie sędzia (!) K. Pawłowicz zabezpieczyła złożoną tego samego dnia skargę konstytucyjną zakazując ministrowi A. Bodnarowi dokonywania jakichkolwiek czynności uniemożliwiających prok. Barskiemu wykonywanie funkcji Prokuratora Krajowego, zapominając o zasadzie wyczerpania środków odwoławczych jako warunku dopuszczalności skargi i o tym, że konieczne jest spełnienie warunku wykazania stałej i powtarzalnej praktyki stosowania przepisu w sposób sprzeczny z ustawą zasadniczą. Jak łatwo się domyślić, obie przesłanki zostały pominięte jako przeszkoda w wykazaniu służalczej postawy względem (byłego już) ośrodka władzy w państwie. Przypomnijmy jeszcze wcześniejszy wybryk pseudoorzeczniczy: gdy w Sądzie Najwyższym miała zapaść uchwała trzech połączonych Izb, stwierdzająca – w największym uproszczeniu, że tzw. neosędziowie w SN nie są prawidłowo powołanymi sędziami (a w istocie w ogóle nie są sędziami), TK Przyłębskiej wydał, na wniosek neo-prezes SN M. Manowskiej, postanowienie o zabezpieczeniu, zakazujące podjęcia tej uchwały, z uwagi na rzekomy spór kompetencyjny pomiędzy SN a Sejmem. Wymieniamy tylko przykłady pseudoorzeczniczej aktywności pseudotrybunału, utrudniających przywracanie praworządności. O orzecznictwie merytorycznym „trybunału” Przyłębskiej lepiej nie wspominać, jest powszechnie znane, z wyrokiem „antyaborcyjnym” i kwestionującym obowiązywanie niektórych przepisów TFUE i ETPCz na czele. Pseudotrybunał zawsze orzeka stosowanie do oczekiwań PiS i jego prezesa, a poziom argumentacji prawniczej szczególnie wysoki nie jest… (delikatnie to ujmując). Ale to nic zaskakującego. Zawsze, gdy pojawia się problem, z którym partia - matka nie może sobie poradzić (niezależnie czy u władzy czy w opozycji), do gry wchodzi TK Przyłębskiej.
Czy Trybunał Przyłębskiej to formalnie trybunał konstytucyjny?
Przypomnijmy pogląd, podzielany przez wielu, że TK Przyłębskiej w ogóle nie jest Trybunałem Konstytucyjnym. Ma bowiem skład, który w sposób trwały (od 2015 r.) jest niezgodny z konstytucją. Liczy bowiem 12 sędziów. Być może nawet 10-ciu, nie tylko z powodu trzech dublerów, wobec poważnych wątpliwości co do dopuszczalności wyboru K. Pawłowicz i S. Piotrowicza. Konstytucja zaś stanowi o 15 sędziach. Nie ma też legalnego prezesa, z uwagi na nieusuwalną wadliwość wyboru i powołania J. Przyłębskiej na tę funkcję. „Trybunał” Przyłębskiej to twór, który nie ma nic wspólnego z art. 194 Konstytucji. Jest jakimś dziwnym zgromadzeniem osób, o charakterze politycznym. Swoją drogą, łza się kręci w oku na wspomnienie prawdziwego TK (tego działającego do końca 2016 roku). Można było się z nim nie zgadzać w konkretnych rozstrzygnięciach (oj, było z czym się nie zgadzać…), ale zazwyczaj reprezentował wysoki poziom merytoryczny i zachowywał stosowną powagę.
Ale poza kryteriami formalnymi, przede wszystkim „trybunał” nie sprawuje wymiaru sprawiedliwości. Jest podmiotem polityki, a raczej (nie przesadzajmy z upodmiotowianiem fasady) – po prostu instrumentem walki politycznej. Takim politycznym łomem, którego używa się, gdy bardziej subtelne narzędzia okazują się nieskuteczne. Swoim jawnie służalczym „orzecznictwem” i brakiem niezależności od władzy politycznej TK Przyłębskiej skompromitował się tak dalece i w tak oczywisty sposób, że można mówić o tym, że nie jest trybunałem konstytucyjnym nie tylko w sensie formalnym, ale także w znaczeniu materialnym.
Czytaj więcej
W 2015 r. jako pierwszy w dyskusji nad wyborem kandydatów do Trybunału Konstytucyjnego przepowiedziałem wieloletni kryzys konstytucyjny. Pół roku później jako jeden z pierwszych odczułem jego skutki w związku z wywiadem dla „Rz” (19.04.2016 – „Orzeczenia TK nie zawsze są ostateczne”), w którym przedstawiłem tezy dziś także przez moich ówczesnych oponentów uznawane za oczywiste. Myślę, że również wówczas mieli tego świadomość, jednak zdaje się, że wówczas nie o prawo i nie o prawdę w tym sporze chodziło. Ostatecznie okazało się, że walka o obsadę TK jedynie pogłębiła trwający do dziś kryzys.
Co z tym można zrobić?
W tej sytuacji konieczne jest zweryfikowanie zasady domniemania konstytucyjności, w imię Konstytucji i aksjologii, na której ustawa zasadnicza jest oparta. Sprawa dyskutowana jest przez konstytucjonalistów od kilku lat, choćby na łamach konstytucyjny.pl. Założeniem logicznym, przesłanką tego domniemania jest bowiem istnienie prawdziwego sądu konstytucyjnego, który w sposób bezstronny, w szczególności apolityczny, ocenia zgodność ustaw z Konstytucją. Desygnowana przez Nowogrodzką zbiorowość zasiadająca w gmachu TK przy al. Szucha jest, eufemistycznie rzecz ujmując, daleka od tego wzorca. Konsekwencją braku prawdziwego sądu konstytucyjnego jest przesunięcie kompetencji umożliwiającej obalenie domniemania konstytucyjności ustaw na sądy i inne organy (chodzi tu o wielokrotnie dyskutowaną tzw. rozproszoną kontrolę konstytucyjności). Ma ona oczywiście wady: różne sądy mogą mieć różny pogląd na obowiązywanie tej samej ustawy. Orzecznictwo może nie być jednolite (co skądinąd zdarza się to w przypadku wielu ustaw, np. na gruncie kodeksu spółek handlowych). Ale sytuacja taka jest lepsza niż oczekiwanie na orzeczniczopodobne wybryki pseudotrybunału Przyłębskiej.