Burek, Wierczyńska: Kilka gorzkich uwag o ręcznym sterowaniu nauką

Ostatnie lata pokazały, że duża część środowiska naukowego jest wyjątkowo kreatywna i elastyczna gdy chodzi o zdobywanie punktów za publikacje.

Publikacja: 14.01.2024 07:25

Burek, Wierczyńska: Kilka gorzkich uwag o ręcznym sterowaniu nauką

Foto: Adobe Stock

Środowisko naukowe i akademickie w Polsce od czasów tzw. reformy Gowina, której elementem były nowe zasady punktowania czasopism naukowych i wydawnictw wydających monografie naukowe, co jakiś czas przeżywa poruszenie. Wiąże się ono z publikacją kolejnej edycji listy z punktami przypisanymi czasopismom naukowym (lista wydawców monografii naukowych była rzadziej zmieniana i spotykała się ze słabszą reakcją, co nie oznacza, że jest wolna od kontrowersji). Taką, kolejną już w przeciągu roku listę, opublikował właśnie nowy minister.

Czytaj więcej

Prof. Wierczyński: Trzeba zmienić zasady ustalania punktacji czasopism

Sterowana punktoza

Zacznijmy jednak od kilku słów wyjaśnienia, by przejść do sedna toczącej środowisko naukowe od lat choroby. Każdy artykuł opublikowany w czasopiśmie naukowym otrzymuje odpowiednią liczbę punktów (przypisaną przez ministra do każdego czasopisma indywidualnie). Od nich zależy ewaluacja samych jednostek i osobista ocena pracownicza zatrudnionych w tych jednostkach naukowych. Liczba uzyskanych punktów za publikacje jest jednym z elementów oceny, która przekłada się na finansowanie z budżetu państwa i na zakres ich uprawnień (np. możliwości nadawania stopni naukowych). Jeszcze kilka lat temu wysoką punktację mogły otrzymać czasopisma, które spełniały standardy publikacyjne (podwójna ślepa recenzja, zasady etyczne dotyczące plagiatowania, czy retrakcji).

Ręczne sterowanie punktami było widać i wcześniej, ale stało się normą w kadencji ministra Czarnka. W lutym 2021 r. opublikował on wykaz czasopism sporządzony niezgodnie z zasadami określonymi w obowiązującym rozporządzeniu. Kuriozalne, że to rozporządzenie ministra nauki, a więc minister Czarnek mógł po prostu je znowelizować i zalegalizować nowe zasady sporządzania wykazu, ale tego nie zrobił. Wolał złamać obowiązujące przepisy niż je zmienić. Tak samo postępował z kolejnymi wykazami wydawanymi w latach 2021-23. Przestało mieć znaczenie czy czasopismo ma wieloletnią tradycję publikacyjną, publikuje według uznanych międzynarodowo standardów i wypełnia wymogi ustanowione przez samo ministerstwo. Zaczęły być doceniane czasopisma, które minister (a może i inne osoby zaangażowane w proces powstawania listy?) po prostu miał ochotę docenić.

Szampan u niektórych

Przyznajmy uczciwie: na poziomie instytucjonalnym, w niektórych ośrodkach w ostatnich latach strzelały korki od szampana. Wysoka punktacja „własnego” periodyku dawała – obok oczekiwanego prestiżu – nadzieję na lepszy wynik ewaluacji. W tym drugim przypadku nierzadko i niestety często słusznie zakładano, że takie dowartościowanie czasopisma zapewni „bezpieczne” miejsca publikacji dla mniej aktywnych naukowo pracowników, którzy od wielu lat publikowali sporadycznie, a tym bardziej w czasopismach cieszących się uznaniem i popularnością w danej dziedzinie naukowej, w tym o zasięgu międzynarodowym. Radość była tym większa – gdy, jak to praktykował minister Czarnek - podwyższenie punktacji dotyczyło numerów wydanych w okresie do czterech lat przed ogłoszeniem nowej listy. Wspaniałomyślność byłego ministra wydawała się wyjątkowa. Może mącił ją tylko fakt, że wśród wielu czasopism, które dostały taki „prezent” w wersji wyjątkowo hojnej (wzrost punktacji np. z 20 punktów na 100, 140 lub nawet 200 punktów) znalazło się kilka tych, gdzie w rzeczonym okresie publikował sam minister. Wielka radość wybuchała i w samych redakcjach „docenionych” czasopism (chlubnym wyjątkiem była np. redakcja „Roczników Psychologicznych”, która publicznie odcięła się od „sprezentowanych” przez ministra punktów). Czytaliśmy o tej radości i sukcesach na stronach internetowych, profilach w mediach społecznościowych etc. Taka decyzja, wydawałoby się, że przynosi prestiż i – często urzeczywistnioną - nadzieję na m.in. wzrost liczby zgłaszanych tekstów, poczucia wartości i zakresu władzy u osób decyzyjnych w redakcjach. W niektórych przypadkach może również poważny argument w dyskusji o zwiększeniu dodatku zadaniowego do pensji lub innej formy wynagrodzenia za prace w redakcji (o ile praca w czasopiśmie jest wynagradzana).

W innych miejscach w Polsce dominowało mniej lub bardziej uzasadnione rozgoryczenie związane z „niedoszacowaniem” części innych periodyków. Wśród odpowiedzialnych za parametryzację jednostki naukowej zdarzało się uczucie strachu, szczególnie, gdy kadra danej jednostki publikowała przede wszystkim we własnych, tak nisko „wycenionych” w kolejnych listach czasopismach. W innych redakcjach – tu możemy opierać się na bezpośrednim doświadczeniu jako redaktorzy czasopism naukowych, które w omawianym okresie nie zostały doszacowane przez ministra – realne obawy czy uda się utrzymać dany tytuł na rynku. Zmiany w naszym przypadku objawiły się m.in. w dramatycznym spadku ilości zgłaszanych tekstów, a wraz z kolejnymi hojnymi „prezentami’ dla czasopism publikujących teksty w tej samej dziedzinie – również licznymi (mniej lub bardziej eleganckimi) prośbami o wycofanie już zgłoszonych, ale jeszcze nieopublikowanych tekstów.

Czytaj więcej

Ćwiek: Punktoza na uczelniach ma się dobrze

Zmiana strategii

Tą drogą część środowiska naukowego zaakceptowała nowe zasady i szybko zmieniała swe strategie publikacyjne. Proces ten obserwowaliśmy i na poziomie indywidualnych zachowań autorów i autorek, jak i decyzji podejmowanych na poziomie niektórych jednostek naukowych. Dowodem na tę drugą postawę były przypadki zwiększonej liczby publikacji autorstwa osób pochodzących z rodzimej jednostki naukowej, w ostatnich numerach – jakie udało się wydać tuż przed parametryzacją - czasopism wydawanych przez tę jednostkę, a hojnie „wycenionych” w kolejnych listach ogłaszanych przez ministra. Często również władze danej jednostki naukowej oficjalnie wzywały (a następnie doceniały) swoich podwładnych do publikacji w hojnie „obdarowanych” czasopismach. Wszystko to pomimo podnoszonych głosów, by nie legitymizować tymi działaniami decyzji ministra Czarnka, wątpliwych z punktu widzenia prawa i etyki akademickiej.

Ostatnie lata pokazały, że duża część środowiska naukowego jest wyjątkowo kreatywna i elastyczna. Na początku zmian, gdy większość polskich czasopism naukowych miało przypisanych 20, 40 lub 70 punktów, nastał czas wzmożonej produkcji „monografii naukowych”. Często liczyły (także w obszarze nauk humanistycznych i społecznych) nie więcej niż 80 czy 100 stron i miały kilku współautorów. Były to zwykle osoby z różnych jednostek naukowych lub co najmniej uprawiające różne dziedziny nauki, tak aby – zgodnie z obowiązującymi wtedy zasadami - każdy ze współautorów otrzymał maksymalne 80 lub 200 punktów (w zależności od miejsca wydawnictwa na liście wydawców książek naukowych) za tę samą, często bardzo skromną - w treści i rozmiarze - „monografię”. Innym, spektakularnym dowodem na kreatywność i elastyczność części środowiska naukowego w Polsce były często już opisywane (zwykle w kontekście kosztów dla budżetu państwa) przypadki setek i więcej artykułów, jakie polscy autorzy wydali w niszowych i egzotycznych czasopismach „międzynarodowych”, które z nieznanych bliżej powodów zostały wysoko „wycenione” na polskiej liście czasopism naukowych. Koszty dla budżetu państwa były z jednej strony związane z finansowaniem tłumaczeń lub/i korekty językowej tych tekstów, a z drugiej (i wtedy były często jeszcze wyższe) za opłaty publikacyjne, jakie „sprytne” i biznesowo nastawione redakcje pobierały za opublikowanie takich tekstów. Takie szczegóły, jak zerowa reputacja naukowa danego czasopisma, czy też fakt, że nierzadko – i oczywiście po opłacaniu opłaty publikacyjnej – teksty były wydawane w ekspresowym tempie i – znowu nierzadko – w wersji przesłanej przez autora/kę (czyli bez żadnej recenzji), wielu osób już nie interesowały. W stosunku do tak działających redakcji ukuto adekwatne określenie: wydawnictwo drapieżne. Finansowe konsekwencje „sukcesów” publikacyjnych w takich wydawnictwach często nie kończyły się na tym etapie. Niekiedy te sukcesy” z powodzeniem przedstawiano do nagród rocznych, premii/dodatków czy innych form nagradzania wyjątkowych osiągnięć naukowych, jakie praktykuje większość polskich jednostek naukowych. Nie wspominając już, że uzasadniały awanse naukowe. Nagrody przyznawane były za publikacje w wysoko punktowanych czasopismach, które zostały docenione dzięki hojnej ręce ministra, a nie otrzymywali ich publikujący w mniej punktowanych, ale za to prestiżowych czasopismach, przynoszących międzynarodowe uznanie i przekładających się na solidną reputację. Uczelnie zaczęły przyznawać nagrody pieniężne za publikacje, które przynoszą pieniądze, czyli dają punkty w parametryzacji. To znosi prestiż zawodu naukowca na rzecz doraźnych korzyści materialnych.

Czytaj więcej

Wyzwanie dla Heraklesa, czyli pięć pytań o polską naukę

Nomina sunt odiosa

W całym tekście celowo unikamy podawania konkretnych nazw jednostek naukowych, czy też tytułów czasopism. Wierzymy jednak, że osoby śledzące bliżej ostatnie lata w polskiej nauce znajdą swoje własne, przystające do tych opisów przykłady.

Lista czasopism punktowanych od początku jej istnienia zawierała liczne błędy lub (często jeszcze bardziej szokujące) pominięcia takie jak nieobecność niektórych prestiżowych czasopism na liście w ogóle. Innym poważnym wypaczeniem było przypisywanie czasopism do dyscyplin, w których nie wydały ani jednej publikacji. Przypisanie do dyscypliny miało przekładać się w pierwotnym zamierzeniu na ocenę wyciąganą z oceny średniej, dokonywanej przez przedstawicieli kolejnych dyscyplin. Tyle tylko że nikt nie weryfikował samego przypisywania do dyscyplin, a w konsekwencji wiele czasopism ma zaniżoną punktację ze względu na to, że zostały w danej dyscyplinie ocenione nisko, choć nigdy nie miały z tą dyscyplina nic wspólnego. Kolejne wersje listy – w sposób oczywisty bezprawne, wydane w sprzeczności z nieuchylonymi nigdy zasadami jej tworzenia (co kompetentnie obnażył w swoich kilku uchwałach Komitet Nauk Prawnych PAN) tylko pogarszały tę sytuację utrwalając pierwotne naruszenia i dodając kolejne.

5 punktów za BYIL

W każdej dziedzinie nauki można znaleźć setki lub więcej przykładów na powyższe stwierdzenia. Szczególnie smakowite na to przykłady były przedmiotem licznych komentarzy i żartów, jakie czytaliśmy najczęściej w mediach społecznościowych. Poprzestaniemy tylko na jednym przykładzie, dobrze ilustrującym absurdalność i nieadekwatność listy czasopism do faktycznego znaczenia, prestiżu i konkurencyjności, jakie charakteryzują niektóre czasopisma o fundamentalnym znaczeniu dla poszczególnych dziedzin nauki. W kolejnych edycjach polskiej listy czasopism naukowych konsekwentnie pomijane jest jedno z najbardziej rozpoznawalnych i prestiżowych czasopism z obszaru prawa międzynarodowego publicznego, tj. British Yearbook of International Law (BYIL). Konsekwencją tego pominięcia jest fakt, że za ewentualną publikację autor afiliowany w polskiej jednostce naukowej otrzyma 5 punktów. Niektóre polskie czasopisma naukowe, które wydają artykuły również w tym samym obszarze (a więc „konkurencyjne” dla BYIL), w ostatnich latach zostały zaszczycone wzrostem punktów np. aż do 140 lub nawet 200 (i to czasami w sytuacji, gdy na tzw. liście Gowina ich nie było lub miały jedynie 20 punktów). Oznacza to, że jeśli chciałoby się „zrównoważyć” punktowo publikację w jednym z tych „obdarowanych” czasopism polskich artykułami wydanymi w BYIL musiałoby być ich 28 lub 40. Warto zauważyć, że – choć oczywiście nie tylko z tego właśnie powodu - od ponad 30 lat nie ukazał się w tym roczniku żaden tekst napisany przez osobę afiliowaną w Polsce. W związku z tym jak ocenić kogoś, kto zdecyduje się na ten „nieracjonalny” z perspektywy autorów listy czasopism naukowych krok i z sukcesem przejdzie proces recenzyjny w BYIL? Czy taka osoba np. zasługuje na dofinansowanie korekty językowej tekstu zgłaszanego do tego czasopisma? Czy zasługuje na awans naukowy? Czy można uznać, że jest kilkadziesiąt razy gorsza od kolegi/koleżanki, publikujących w „doszacowanych” przez ministra Czarnka czasopismach polskich?

Odnosząc powyższe uwagi do „nowej” listy opublikowanej w dniu 5 stycznia 2024 r. to oczywiście znamy wypowiedzi nowego ministra, że to tylko tymczasowo, że to nie jest „nowa” lista, a jedynie powrót do tej przedstawionej przez Komisję Ewaluacji Nauki z 29 czerwca 2023 r., czyli przed kolejną porcją „ręcznie” wprowadzonych przez poprzedniego ministra zmian (pomijamy że listy są wprowadzane komunikatami- a to znaczy że nawet nie były ogłoszone w odpowiednim dzienniku urzędowym) .

Nie zmienia to jednak faktu, że:

1) jest to w rzeczywistości forma legitymizowania czegoś, czego nie można niczym obronić, a tym bardziej legitymizować. Również w tej wersji lista jest pełna absurdalnych i czasami również „ręcznie” wprowadzonych zmian, z tą tylko różnicą, że przed datą 29 czerwca 2023 r. Dla ilustracji – i wracając do przykładu z BYIL – są na nowo-starej liście „konkurenci” brytyjskiego rocznika, którzy mieli 200 punktów, a teraz mają „tylko” 140, a więc już tylko 28 artykułów w BYIL dzieli kogoś do zrównania się z punktami z kimś kto opublikuje w tym periodyku;

2) jest to przykład kolejnego naruszenia prawa – ponownie odwołując się do uchwał Komitetu Nauk Prawnych PAN „przywrócona” przez nowego ministra lista została wydana z rażącym naruszeniem prawa.

Lista nie działa wstecz

Pojawiły się pierwsze wypowiedzi aprobujące decyzję ministra ze względu na dwie okoliczności. Po pierwsze, że tym razem lista nie działa wstecz. Fakt, nowe punkty mają być przypisywane tylko publikacjom wydanym po 1 stycznia 2024 r. Co to jednak zmienia w stosunku do skrajnej nieadekwatności samej listy oraz jej bezprawnego charakteru? Dodatkowo, w świetle wcześniej przedstawionych przykładów „kreatywności” części środowiska „naukowego” w Polsce istnieje poważna obawa, że ostatnie wydania co najmniej części czasopism o obniżonej punktacji, a które jeszcze nie wydały wszystkich planowanych na 2023 rok numerów, będą wyjątkowo opóźnione i jednocześnie rekordowo obszerne. Drugi – rzekomo pozytyw – zmian to troska o polskich naukowców, którzy bez listy czasopism nie wiedzieliby, gdzie mają publikować w okresie przejściowym. Takie głosy muszą chyba zakładać, że całe nasze środowisko jest przeżarte toczącą je gangreną, która skutecznie zniechęca do dzielenia się wynikami swoich badań bez przypisanych punktów miejscom ich potencjalnej publikacji oraz dodatkowo zatraciło minimalny instynkt, który pozwoliłby mu samodzielnie ocenić (bez wskazania ministra i urzędników kierowanego przez niego ministerstwa), jakie miejsca publikacji są warte podejmowanych wysiłków, aby wynik tych badań został w nich ogłoszony.

Minister Czarnek wielokrotnie pokazywał, że ręcznie steruje polską nauką i dość arbitralnie podejmuje decyzje, w konsekwencji uprzedmiatawiając naukowców w Polsce. Obawiamy się, że w tej – przecież jednej z pierwszych decyzji nowego ministra – widać ten sam sposób myślenia. Na taką ocenę nie wpływa okoliczność, że ma to być rozwiązanie tylko tymczasowe, ani zapowiedź innego podejścia do punktacji czasopism w przyszłości. Należałoby raczej uchylić poprzednie listy czasopism naukowych i zawiesić punktację do czasu opracowania – oby przy realnym udziale środowiska naukowego – nowych zasad ewaluacji. Przy opracowywaniu ich założeń warto przyjrzeć się licznym patologiom, opartym na oportunizmie i źle pojętej kreatywności z jaką mieliśmy do czynienia w ostatnich latach, tak aby efekt końcowy nie tylko był możliwie sprawiedliwy, ale również zniechęcający do omijania i wypaczania nowego systemu. Być może warto zacząć od poważnej dyskusji czy w polskich warunkach jakakolwiek lista czasopism naukowych z przypisanymi de facto urzędniczo punktami ma sens? Oby omawiana decyzja nowego ministra stała się umiarkowanie udanym początkiem do zmiany całego systemu na lepszy, a z pewnością do wyrugowania przynajmniej części obecnych w nim patologii. Pewną nadzieją, że tak może być jest smutna konstatacja, że ostatnie lata w tym obszarze były tak złe, że (już chyba?) gorzej być nie może.

Wojciech Burek – adiunkt w Instytucie Studiów Europejskich Uniwersytetu Jagiellońskiego. Redaktor naczelny rocznika „PWPM- Problemy Współczesnego Prawa Międzynarodowego, Europejskiego i Porównawczego.

Karolina Wierczyńska – profesorka w Instytucie Nauk Prawnych Polskiej Akademii Nauk, redaktorka rocznika „Polish Yearbook of International Law”, wiceprzewodnicząca Komitetu Nauk Prawnych PAN w kadencji 2020-2023.

Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Morał z procesu o zabójstwo generała Papały
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Ministerstwo Efektywności Rządu. Jak poradzi sobie Elon Musk?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Państwo zdemontuje się samo
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Powrotu do kompromisu aborcyjnego nie będzie
Materiał Promocyjny
Fotowoltaika naturalnym partnerem auta elektrycznego
Opinie Prawne
Isański, Kozłowski: Wielka mistyfikacja - przepisizm zamiast praw
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje