Bulwersująca jest czwartkowa decyzja Izby Cywilnej SN, która skierowała pytania prejudycjalne do TSUE w sprawie frankowiczów. I nie chodzi o argument/ treść postawionych pytań wskazujących na wątpliwości, czy aby sędziowski skład jest legalny, (bo część sędziów wybrała nowa KRS), choć oto już pytano Trybunał, kilka razy. Ale jak przy tej okazji potraktowano pół miliona czekających na werdykt obywateli, a także zainteresowane wyrokiem banki.
Istotne pytania mające wyjaśnić, jak rozstrzygać sprawy frankowe, pierwsza prezes SN zadała Izbie Cywilnej już wiele miesięcy temu. Miały w końcu rozstrzygnąć wszelkie wątpliwości sądów. To istotne, bo w ten sposób zminimalizowany by został stan niepewności zarówno posiadaczy samych kredytów, jak i banków. Wszyscy by wiedzieli, na czym stoją.
Ważny był tu nie tylko aspekt ekonomiczny, ale i społeczny – tak ogromny zasięg miałoby orzeczenie – i o skutki dla gospodarstw domowych, podobnie jak dla banków zmuszonych do gromadzenia specjalnych miliardowych rezerw.
Mając przed sobą takie okoliczności, każda instytucja zadbałaby o politykę informacyjną, aby ograniczyć niepewność co do orzeczenia, dać komfort oczekującym, bo przecież właśnie dla nich jest ono wydawane. Każda, ale nie Sąd Najwyższy. Sędziowie tego sądu zdali się uczestniczyć nie w rozprawie, na którą czekały setki tysięcy Polaków, ale w jakimś prawnym konklawe, gdzie nie zna się dnia ani godziny werdyktu.
Skrajnie zlekceważyli tych ludzi. Pokazali dobitnie, że aspekt społeczny jest dla nich kompletnie nieistotny. Ważne są pryncypia, dogmaty, procedury, formalne uniki, ale nie zwykły szary obywatel, który czeka na wyrok. Ileż to razy powtarza się w polskim sądownictwie w ostatnich dekadach?