Rz: Trybunał Konstytucyjny ostro rozprawił się ostatnio z nowelizacją prawa o ustroju sądów powszechnych. Sędziowie długo walczyli z tymi zmianami i nie udało im się przekonać ministra, by od nich odstąpił. To upór czy pewność sprawiły, że musiał interweniować prezydent?
Irena Kamińska: Upór. I to niczym nieusprawiedliwiony. Ministrowie sprawiedliwości przychodzą i odchodzą, każdy ma jakąś wizję, a jej realizację powierza wiceministrom, nie interesując się często szczegółami. Wiceministrowie odpowiedzialni za sądy i za nowelizację prawa o ustroju sądów powszechnych to sędziowie i to oni gotują nam ten los. Jeżeli przeciwko jakiejś koncepcji, jak w tym przypadku, są Krajowa Rada Sądownictwa, prokurator generalny, stowarzyszenia sędziów, prezydent, to sędzia, nawet w funkcji wiceministra, powinien mieć moment refleksji, a nie bronić do upadłego koncepcji. Jest bowiem ciągle sędzią. I jego obowiązkiem jest obrona zasad demokratycznego państwa prawa. Coś jednak niedobrego dzieje się z sędziami obejmującymi tę funkcję. Zapominają, kim są i gdzie będą musieli wrócić.
Trybunał wydał orzeczenie jedynie słuszne i chwała mu za to. Nie zmienia to jednak faktycznych możliwości ministra sprawiedliwości. Może on zapoznać się z każdymi aktami sprawy bez ich ściągania do ministerstwa. Pozostał bowiem niezaskarżony przepis art. 175a § 5 ustawy, który daje ministrowi możliwość dostępu do centralnych baz danych sądów i sądowych systemów teleinformatycznych. W bazach tych będą elektroniczne wersje akt, a w nich wszystko. Nie tylko dane osobowe, ale i dane wrażliwe oraz cały przebieg postępowania. Trybunał, uzasadniając orzeczenie, mówił o poczuciu przyzwoitości polityków sprawujących urząd ministra, ale nikt już chyba nie wierzy, że głównie tą zasadą kieruje się większość polityków.
Obywatel powierza w toku postępowania najskrytsze tajemnice dotyczące jego lub najbliższych mu osób. Kto teraz zagwarantuje, że nie wyciekną do mediów przy jakiejś politycznej rozgrywce?
Po co ministrowi coraz więcej władzy nad sądami?