Nie będę zajmować się polityczną oceną tego, co nie podoba się na Węgrzech, ponieważ tutaj akurat linie dyskusji są dość jednoznaczne. Wiadomo, kto broni, a kto krytykuje, i jak to się ma do naszych politycznych podziałów. Szkoda na to mojego – i czytelników – czasu. Natomiast chciałbym zwrócić uwagę na kontekst gospodarczy problemów Węgier (i Węgrów), bo tutaj zwolennicy „orbanizacji" gospodarczej po prostu mijają się z prawdą. A że to trudniej czytelnikom ocenić niż biadania nad „traumą", „frustracją" biednych Węgrów, rzekomo tak pokrzywdzonych przez los, warto przypomnieć pewne fakty i pokazać związki przyczynowe.
Kiedy obrońcy obecnej formacji rządzącej tłumaczą ową frustrację sprawami gospodarczymi, czyta się zwykle o złodziejstwach rządzących przed Fideszem socjalistów i totalną krytykę węgierskiej transformacji, formułowaną w kategoriach, które doskonale znamy i naszego podwórka. Spójrzmy więc najpierw na to, po kim podobno „naprawia bałagan" obecna formacja rządząca.
Koszty sukcesu
Po pierwsze Węgry, obok siedmiu innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej (w tym Polski), to kraj niewątpliwego transformacyjnego sukcesu. Dlatego znalazły się w ósemce krajów postkomunistycznych, które pierwsze weszły do Unii w 2004 r. Tyle że Węgry zapłaciły za sukces wyższą cenę, niż musiały. A winni temu byli współczujący sfrustrowanym Węgrom konserwatyści rządzący w latach 1990 – 1994.
Znam nie tylko dane, ale i nastroje. Pamiętam ministrów tego rządu, których znałem jeszcze z wcześniejszych, dysydenckich lat. Mówili oni, że Węgrzy przeżyli dość trudnych lat i teraz należy ich chronić przed kosztami transformacji. Rząd Józsefa Antalla w ciągu kilku zaledwie lat zwiększył deficyt budżetowy do 10 proc. PKB, a jednocześnie pozwolił deficytowi w bilansie płatności bieżących z zagranicą wzrosnąć do takiego samego poziomu.
Ochrona Węgrów przed kosztami transformacji poszła tak daleko, że udział wydatków publicznych w PKB pod koniec kadencji wzrósł do poziomu szwedzkiego (2/3 PKB!). Tyle że Szwecja potrzebowała ćwierć wieku, by doprowadzić państwo opiekuńcze do tego kryzysowego poziomu, a Węgrom zabrało to niespełna cztery lata! Konserwatywne rządy Antalla były wyraźnie niechętne prywatyzacji, ale logika opieki nad „ciężko doświadczonym Węgrami" była nieubłagana. Trzeba było skądś brać na to pieniądze i prywatyzacja dawała takie szanse. W rezultacie w pierwszej połowie lat 90. Węgry prywatyzowały bardzo szybko i dzięki temu – oraz niezłej reputacji z przeszłości (o czym niżej) – dorobiły się najwyższego poziomu zagranicznych inwestycji bezpośrednich w przekształcającym się regionie.