Ale wiadomo, że Kreml nie uratowałby zachodniego sąsiada przed bankructwem za nic. Opozycja na Majdanie podejrzewa, że Janukowycz obiecał wyparcie się na dobre pomysłu stowarzyszenia z Unią, a być może nawet zapowiedział, że jeśli nie teraz, to w niedalekiej przyszłości jego kraj weźmie udział w projekcie odtworzenia przez Władimira Putina postsowieckiego imperium.

Jeśli jednak taka jest prawda, to Kreml może już niedługo pożałować tego zwycięstwa. Janukowycz wybrał umowę z Moskwą, a nie Brukselą, nie ze względu na bliskość kulturową z Rosją czy sympatię do jej prezydenta. W przeciwieństwie do Unii Kreml nie domagał się w zamian za pieniądze reform strukturalnych. Gwarantował ukraińskim oligarchom utrzymanie niewydolnego, do cna skorumpowanego systemu gospodarczego.

A to będzie kosztować Moskwę bardzo dużo. Jeśli na utrzymanie Białorusi w swojej strefie wpływów Rosja musi wydawać blisko 10 mld dolarów rocznie, to w przypadku Ukrainy rachunek może być nawet pięć razy większy. Ustalone dzisiaj na Kremlu kredyty będą więc tylko niewielką częścią ostatecznego rachunku za kijowską ucztę.

Ukraińskie finansowe bagno może nie tylko wciągnąć Putina i zagrozić stabilności samej Rosji. Jest też całkiem prawdopodobne, że ten wydatek okaże się bezużyteczny.

Witalij Kliczko już zapowiedział, że odpowiedzią na moskiewskie porozumienie będzie rewolucja na Ukrainie. Czy do niej dojdzie, nie wiadomo. Pewne jest natomiast, że nie takiej polityki po Janukowyczu spodziewała się większość ukraińskiego społeczeństwa. Realne jest więc ryzyko, że obecny prezydent i jego klan stracą władzę, być może już w wyborach 2015 roku. Wówczas dzisiejsze zwycięstwo Putina okazałoby się dla Rosji nie tylko bardzo drogie, ale i zupełnie bezużyteczne.