Ciąć do żywego czy tylko usunąć najbardziej zepsute członki? – przed takim dylematem stanął premier po ujawnieniu nagrań szefa MSW Bartłomieja Sienkiewicza z prezesem NBP Markiem Belką oraz byłego ministra infrastruktury Sławomira Nowaka z byłym szefem wywiadu skarbowego Andrzejem Parafianowiczem.
Szef rządu poszedł za radą najbliższych współpracowników i pozbył się tylko zepsutych Nowaka i Parafianowicza, którzy i tak od miesięcy znajdowali się poza rządem. A przy życiu pozostawił Sienkiewicza i Belkę.
Według naszych rozmówców z otoczenia Donalda Tuska polityczny plan działań niwelujących koszty polityczne nagrań dokonanych w lokalu Sowa & Przyjaciele to rodzaj scenariusza kontrolowanej katastrofy. – Nie ma najmniejszych złudzeń, że premier, rząd i PO zapłacą spadkiem poparcia za to, co się znalazło na nagraniach – mówi nasz rozmówca. – Ale nieodpowiednie rozegranie tej afery, nieodpowiednie antidotum, mogłoby zaszkodzić jeszcze bardziej.
Wychodząc z takiego założenia, Tusk całkowicie świadomie podzielił bohaterów „sowich nagrań" na dwie grupy. Ponieważ Nowak z Parafianowiczem rozmawiali o kwestii całkowicie zrozumiałej dla przeciętnego wyborcy – czyli zatrzymaniu kontroli skarbowej w firmie żony Nowaka – stali się naturalnymi kandydatami na kozłów ofiarnych całej afery.
Wskazując po nazwiskach kozłów ofiarnych, premier tak naprawdę chronił ludzi dla niego znacznie ważniejszych – Sienkiewicza i Belkę. To rozmowa Sienkiewicza z Belką stanowi większy problem dla władzy niż drobne geszefty Nowaka z Parafianowiczem. Bo o ile Nowak z Parafianowiczem być może naruszyli paragrafy kodeksu karnego albo też kodeksu karnego skarbowego, o tyle Sienkiewicz z Belką z pewnością otarli się o złamanie konstytucji – matki wszelkich ustaw.