Bezpieczeństwo, głupcy!

Dla sytuacji Polski kluczową kwestią jest sprawa naginania przez mocarstwa zachodnie treści umów tak, by były one zgodne z interesami Rosji, a sprzeczne z interesami własnych sojuszników – pisze publicysta.

Publikacja: 07.10.2014 02:17

Krzysztof Rak

Krzysztof Rak

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek jd Jerzy Dudek

Wrześniowy szczyt NATO w Newport po raz kolejny udowodnił prawdę, szczególnie trudną do zrozumienia przez Polaków. Tę mianowicie, że nikt za nas nie weźmie odpowiedzialności za nasze bezpieczeństwo. Niestety i tym razem robimy wszystko, by prawdę tę wyprzeć z naszej świadomości.

W złej wierze

Polska liczyła, że w odpowiedzi na agresję Rosji na Ukrainę NATO podejmie decyzję o realnym wzmocnieniu tzw. flanki wschodniej Sojuszu. Już w kwietniu minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski zaapelował, aby na terytorium Polski na stałe stacjonowały 2 ciężkie brygady NATO (ok. 8 tys. żołnierzy i ponad 100 czołgów).

Mocarstwa zachodnie zbagatelizowały obawy sojuszników ze wschodniej Europy. Przyznanie Polsce roli gospodarza kolejnego szczytu NATO, czy stworzenie kilkutysięcznej „szpicy" sił szybkiego reagowania (wbrew wcześniejszym sugestiom ani jej żołnierze, ani dowództwo nie znajdą się na terytorium Polski) to przedsięwzięcia, które nie będą miały realnego wpływu na poprawę naszej obronności. Nota bene, w ostatnich dniach w niektórych krajach sojuszniczych pojawiły się poważne wątpliwości, podważające realność stworzenia tejże „szpicy".

Mocarstwa tę miękką politykę uzasadniają koniecznością dotrzymania umów zawartych z Moskwą w trakcie procesu rozszerzania NATO w końcu lat 90. XX wieku. Chodzi o „Akt stanowiący o wzajemnych stosunkach, współpracy i bezpieczeństwie pomiędzy NATO a Federacją Rosyjska" (1997). Miał on być rodzajem zadośćuczynienia Rosji za przyjęcie do Sojuszu Polski, Węgier i Czech w 1998 roku.

W dokumencie tym Moskwa zobowiązała się m. in. do: „uznania kluczowej roli demokracji, politycznego pluralizmu, państwa prawa i praw człowieka", „rezygnacji z groźby użycia lub użycia siły" przeciwko jakiemukolwiek państwu oraz „poszanowania suwerenności każdego państwa". Rosjanie w sposób otwarty i z pełną dezynwolturą od samego początku łamią ten, opisany w „Akcie...", zbiór „zasad naczelnych" współpracy pomiędzy NATO i Rosją. Najwyraźniej dokument ten podpisywali w „złej wierze", ponieważ od wprowadzenia konstytucji Federacji Rosyjskiej z 1993 roku, konsekwentnie budowali autokrację, likwidując pluralizm i depcząc we własnym kraju prawa człowieka. Dla mocarstw zachodnich nie miało to żadnego znaczenia, mimo że zwyczajowo, umowy zawarte z pogwałceniem zasady „dobrej wiary" (bona fide) uważa się za nieważne.

Co więcej, Moskwa prowadzi wojny przeciwko suwerennym państwom, tylko dlatego że zgłosiły one akces do Sojuszu (w 2008 roku z Gruzją i w 2014 z Ukrainą). Tym samym w rzeczywistości uznaje Sojusz za wroga. A przecież fundamentalnym założeniem „Aktu..." miało być, że „NATO i Rosja nie traktują się jako przeciwnicy".

Jakby tego było mało, mocarstwa zachodnie dotrzymują wobec Moskwy zobowiązań, których nigdy nie było. Kanclerz Merkel podczas swojej wizyty w Rydze w połowie sierpnia zapewniała, że stała obecność wojsk NATO na terytorium Państw Bałtyckich i Polski „wykraczałaby poza uzgodnienia" zawarte w „Akcie...". Dwa tygodnie potem stanowisko to potwierdził jeszcze dobitniej Biały Dom, który stworzenie stałych baz na terytoriach nowych członków uznał za sprzeczne z zobowiązaniami wobec Moskwy.

„Akt..." nie jest jednak prawnie wiążącą umową międzynarodową. Jest tylko deklaracją polityczną, rodzajem gentelmen's agreement. A zatem gdy jedna ze stron ją otwarcie gwałci, to w oczywisty sposób przestaje ona obowiązywać jej kontrahentów. Co więcej, nie znajdują się w nim zapisy, które potwierdzałyby wspólną wykładnię Moskwy i mocarstw zachodnich, zgodnie z którą państwa NATO w 1997 roku miały zobowiązać się, że na terytoriach nowych członków nie będzie rozmieszczana ani broń jądrowa, ani poważna natowska infrastruktura, ani duże oddziały wojsk.

W rzeczywistości państwa NATO zadeklarowały, że „w obecnych i przewidywalnych uwarunkowaniach bezpieczeństwa (security environment) będą realizowały swoją kolektywną obronę i inne zadania raczej poprzez zapewnienie koniecznej interoperacyjności, integracji i zdolności do wzmocnienia, aniżeli przez dodatkowe, stałe stacjonowanie znaczących sił bojowych [permanent stationing of substantial combat forces]". Zapis ten jest jednoznaczny. Sojusz nigdy nie zobowiązał się do tego, że na terytoriach nowych członków nie będą rozmieszczone jego wojska, lecz do tego, że w roku 1997 ten sposób zapewniania bezpieczeństwa nowym członkom nie będzie jego priorytetem. Tak samo nigdy nie zobowiązał się do niestacjonowania broni jądrowej. Odpowiedni zapis w „Akcie..." jest bowiem tylko deklaracją intencji, zgodnie z którą członkowie NATO w momencie podpisywania tego dokumentu „nie mają zamiaru, planu, ani powodu do rozmieszczenia broni jądrowej na terytorium nowych członków".

Nie należy zatem poprzestać na konstatacji, że tylko Moskwa łamie zobowiązania. To żadna nowość. Dla bezpieczeństwa Polski kluczową jest kwestia naginania przez mocarstwa zachodnie treści umów tak, by były one zgodne z interesami Rosji, a sprzeczne z interesami własnych sojuszników. Oznacza to bowiem, że poważniej traktują one zobowiązania wobec państwa, które deklaruje wrogość wobec NATO, aniżeli wobec własnych sojuszników. To stawia pod znakiem zapytania wiarygodność sojuszniczych gwarancji.

Ograniczone gwarancje

Nasze gwarancję bezpieczeństwa zapisane zostały w art. 5 Traktatu Północnoatlantyckiego. W przypadku agresji na jednego ze swoich członków NATO ma podjąć „działania, jakie uzna za konieczne, łącznie z użyciem siły zbrojnej, w celu przywrócenia i utrzymania bezpieczeństwa obszaru północnoatlantyckiego". Wbrew powszechnemu mniemaniu, nasi sojusznicy nie są bezwarunkowo zobowiązani do obrony terytorium naszego kraju, a jedynie „pomocy", jaką uznają za konieczną. Jeśli uznają, że konieczna jest pomoc militarna, to ją otrzymamy. Mogą jednak uznać za konieczną tylko pomoc dyplomatyczną, a wtedy będą musiały nam wystarczyć wyrazy protestu i oburzenia przywódców mocarstw zachodnich.

Dotychczasowa historia naszego członkostwa w NATO dowodzi, że nasi sojusznicy nie mają wielkiej ochoty przychodzić nam z militarną pomocą.

Po pierwszym rozszerzeniu w roku 1998 NATO nie przygotowało tzw. planów ewentualnościowych, czyli planów wspólnej obrony nowych członków na wypadek, gdyby zostali zaatakowani. Odpowiedzialność za ten stan rzeczy ponoszą Niemcy. Potwierdził to w roku 2011 w wywiadzie dla „Gościa Niedzielnego" generał Klaus Naumann - były Generalny Inspektor Bundeswehry i szef Komitetu Wojskowego NATO w latach 1996-99. Co więcej, ujawnił on, że w gruncie rzeczy to nasi sojusznicy byli bardziej pryncypialnymi przeciwnikami stacjonowaniu na naszym terytorium wojsk NATO, aniżeli Rosjanie:

„Kiedy jako szef Komitetu Wojskowego NATO byłem w Moskwie, przedstawiciele rosyjskiego MON pytali mnie, jak definiuję ten termin. Odpowiedziałem, że dla mnie trwałe stacjonowanie 'znaczących sił' w czasie pokoju miałoby miejsce wtedy, gdybyśmy rozmieszczali jakiś korpus armii (ok. 120 tys. żołnierzy), czego NATO nie planuje. Jednak gdybyśmy zdecydowali się na rozmieszczenie dywizji (ok. 20 tys. żołnierzy) w nowych państwach członkowskich, to nie stanowiłoby to już żadnego zagrożenie dla Rosji. Z tego, co wiem, ta odpowiedź została odebrana w Moskwie z pewną satysfakcją. Jednak ja musiałem się z niej spowiadać przed politykami w Radzie NATO, gdzie nie wszyscy byli zadowoleni, że tak bardzo obszernie zdefiniowałem siły, których nie można byłoby uznawać za 'znaczące'".

Stanowisko naszych sojuszników zaczęła się zmieniać dopiero około roku 2007, kiedy wskutek nacisków Warszawy powstały plany reakcji NATO na agresję militarną na terytoria nowych członków. Podczas szczytu w Lizbonie w 2010 r. przyjęto nową strategię Sojuszu i zgodzono się, że plany te będą aktualizowane. Ich szczegóły pozostają tajemnicą, ale coś niecoś o nich wiadomo.

W razie ewentualnego ataku NATO planuje nas wesprzeć 5 dywizjami, my ze swej strony winniśmy wystawić 4 dywizje. Trzeba jednak dodać, że plan ewentualnościowy ma rangę niższą, aniżeli artykuł 5 Traktatu Północnoatlantyckiego. A zatem jego realizacja następuje dopiero po decyzji politycznej sojuszników, dotyczącej rodzaju i zakresu pomocy.

Wiadomo także, że przesłanką NATO-wskiej strategii obrony nowych członków jest założenie, że atak poprzedzą długotrwałe przygotowania agresora, które zostaną dostrzeżone przez sojuszniczy wywiad. A co jeśli dojdzie do ataku z zaskoczenia?

Edward Lucas, brytyjski dziennikarz i autor „Nowej zimnej wojny" twierdzi, że „nadal nie mamy 'gotowego planu obrony' - opartego na założeniu, że oddziały NATO mogłyby być rozmieszczone nie po to, żeby zapobiegać wojnie, ale po to, żeby w niej walczyć". Innymi słowy w przypadku zaskakującego ataku zmasowanych sił agresora NATO nie przewiduje udziału w pierwszej fazie konfliktu (obrony zaatakowanego terytorium). Potwierdza to Witold Waszczykowski, poseł PiS, w latach 90. XX wieku najważniejszy urzędnik w polskim MSZ odpowiedzialny za integrację z Sojuszem. W jego opinii, NATO w najlepszym dla nas scenariuszu może co najwyżej „odwojować wcześniej zajęte terytorium".

Sojusznicza strategia obrony nowych członków, w gruncie rzeczy otwiera furtkę potencjalnemu agresorowi, który może czuć się bezkarny, pod warunkiem że z zaskoczenia przeprowadzi blitzkrieg. Rosjanie efekt zaskoczenia mogą osiągnąć np. wykorzystując do koncentracji wojsk ćwiczenia Zapad, sukcesywnie organizowane w Zachodnim Okręgu Wojskowym Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej.

Jakoś to będzie...

Dlaczego nie niepokoi nas problematyczność sojuszniczych zobowiązań i gwarancji bezpieczeństwa? Przede wszystkim dlatego, że strategia Sojuszu idealnie wpisuje się w polskie lekceważenie własnego bezpieczeństwa. W ten sposób sami ułatwiamy mocarstwom zachodnim politykę ustępstw wobec Moskwy.

Nie mamy strategii bezpieczeństwa narodowego. Mamy tylko dokumenty pod tym tytułem, których wytycznych nikt nie realizuje. Obowiązująca po dziś dzień, uchwalona w 2007 roku „Strategia Bezpieczeństwa Narodowego RP" nie jest realizowana w kluczowych punktach (bezpieczeństwo energetyczne i program dywersyfikacji surowców energetycznych), a reformy armii realizowane przez rządy PO są nawet z nią sprzeczne (wbrew strategii zredukowano stany osobowe w armii). W ciągu ostatnich 20 lat przygotowano kilkanaście planów i kilkaset projektów służących modernizacji wyposażenia sił zbrojnych. Większość tych przedsięwzięć pozostała na papierze. Zmiany struktur dowodzenia doprowadziły do takiego bałaganu, że nie wiadomo nawet, kto będzie głównodowodzącym polskiej armii w czasie wojny.

Niewiele pomyliła się premier Ewa Kopacz, kiedy na swój kobiecy sposób wyłożyła sens polskiej doktryny bezpieczeństwa: zamknąć się na klucz we własnym domu i czekać co zrobią nasi wrogowie, sojusznicy i partnerzy. Ta wypowiedź uświadomiła nam, że powinniśmy gruntownie zmienić podejście do bezpieczeństwa polskiego państwa. Oprzeć je przede wszystkim na własnych wysiłkach, a zobowiązania sojusznicze traktować jako dodatek. Złoczyńca musi wiedzieć, że nie ma czego szukać naszej ulicy.

Autor jest historykiem filozofii. ?Jako ekspert w dziedzinie stosunków międzynarodowych pracował ?w Kancelarii Prezydenta, Ministerstwie ?Spraw Zagranicznych oraz ?Kancelarii Prezesa Rady Ministrów

Wrześniowy szczyt NATO w Newport po raz kolejny udowodnił prawdę, szczególnie trudną do zrozumienia przez Polaków. Tę mianowicie, że nikt za nas nie weźmie odpowiedzialności za nasze bezpieczeństwo. Niestety i tym razem robimy wszystko, by prawdę tę wyprzeć z naszej świadomości.

W złej wierze

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Po spotkaniu z Zełenskim w Rzymie. Donald Trump wini teraz Putina
Opinie polityczno - społeczne
Hobby horsing na 1000-lecie koronacji Chrobrego. Państwo konia na patyku
felietony
Życzenia na dzień powszedni
Opinie polityczno - społeczne
Światowe Dni Młodzieży były plastrem na tęsknotę za Janem Pawłem II
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Opinie polityczno - społeczne
Co nam mówi Wielkanoc 2025? Przyszłość bez wojen jest możliwa