Nowy prezydent, mówiąc, że „Polska polityka zagraniczna (...) nie powinna podlegać rewolucji, bo polityka zagraniczna rewolucji nie lubi", ma rację. Pozostaje pytanie, jak trafnie Andrzej Duda i jego otoczenie odczytują jej najważniejsze zadania i czy proponują właściwe recepty. W sytuacji, w której polityka zagraniczna na niewielkie znaczenie w debacie publicznej, to prezydent ze względu na „głębszy oddech" (dłuższa kadencja, możliwość sprawowania urzędu przez dziesięć lat) powinien być głównym promotorem strategicznej refleksji na temat obecności Polski w świecie.
Szczególnie że prezydent Duda staje dziś przed wyjątkową koniecznością współtworzenia i uprawiania wraz z rządem pełnowymiarowej polityki zagranicznej, czasami bez oglądania się na Unię Europejską i NATO, w czasach „złej pogody": niestabilności wokół UE, w tym na Wschodzie, jej transformacji oraz zmian w globalnym układzie sił (Chiny).
Wolimy być biorcą
Polska powinna dorobić się wreszcie szczegółowej i długoterminowej strategii polityki zagranicznej uwzględniającej zmieniający się kontekst międzynarodowy i potrzeby wewnętrzne (polityka zagraniczna jako narzędzie modernizacji). Specyfika polskiej kultury politycznej, która realizuje się głównie „tu i teraz" oraz „na własnym podwórku", spowodowała jednak, że prezydent Duda i jego środowisko nie przedstawili dotychczas, poza ogólnymi hasłami, szczegółowych pomysłów zmian. Nie znajdziemy ich w programie Prawa i Sprawiedliwości, choć w ciągu ośmiu lat w opozycji PiS mógł opracować kompleksowy program nowej polityki zagranicznej.
Tę samą słabość wykazała także rządząca przez dwie kadencje Platforma Obywatelska. W 2012 r. MSZ przyjął pierwszą strategię polityki zagranicznej na... cztery lata. Ani razu nie odwołali się do niej w swoich exposé ministrowie spraw zagranicznych.
Dziś trudno się oprzeć wrażeniu, że prezydent i jego współpracownicy traktują polskie członkostwo w UE skrajnie selektywnie. Polska wydaje się częścią Europy, gdy są pieniądze do wzięcia z budżetu unijnego lub gdy następuje agresja Rosji na Ukrainę, a przestaje nią być, gdy wybucha kryzys uchodźców nad Morzem Śródziemnym. W tym względzie trudno dostrzec fundamentalną różnicę w podejściu rządu PO i prezydenta PiS. Wolimy być biorcą europejskiej solidarności niż jej dawcą.