W przemówieniu do narodu w środę wieczorem Emmanuel Macron zapowiedział, że jest gotowy podjąć rozmowy z sojusznikami z Unii Europejskiej o francuskiej doktrynie jądrowej. To reakcja na apel w tej sprawie przyszłego kanclerza Niemiec Friedricha Merza. Ale także analizy sytuacji geostrategicznej, w jakiej znalazła się Wspólnota, którą przedstawił we wspomnianym wystąpieniu prezydent. Powiedział, że Rosja zagraża już nie tylko Ukrainie, ale i całej Europie, w tym Francji. Przyznał też, że choć utrzymanie strategicznego sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi jest wielce pożądane, to odkąd do Białego Domu wrócił Donald Trump, nie można już na nim bezwzględnie polegać. I trzeba szukać alternatywnych gwarancji bezpieczeństwa.
Donald Tusk podziela taką ocenę sytuacji. Nie tylko zaapelował do europejskich sojuszników o wzmocnienie swojej obecności w Polsce, bo nie wiadomo, czy i jak długo pozostaną tu amerykańskie wojska. Premier RP oświadczył także, że atomowa oferta Macrona „jest godna rozważania”.
Podstawowe pytanie dotyczy tego, jak Francja definiuje swoje „strategiczne interesy”
Jak daleko może pójść europejska dyskusja w sprawie francuskiej doktryny użycia broni atomowej? Od kiedy 60 lat temu Francuzi za sprawą generała de Gaulle’a zbudowali własne siły jądrowe, ostateczną decyzję w sprawie ich użycia podejmuje prezydent Republiki. To wielka różnica w stosunku do doktryny drugiego mocarstwa atomowego zachodniej Europy: Zjednoczonego Królestwa. Brytyjskie siły jądrowe są bowiem bardzo ściśle powiązane z amerykańskimi. Przez lat był to wielki atut, ale dziś każda zależność od Trumpa staje się wadą.
Czytaj więcej
Rosja zagraża Francji, zagraża wszystkim krajom europejskim - powiedział w nadzwyczaj uroczystym przemówieniu do narodu prezydent Francji. - Ojczyzna potrzebuje was, waszej determinacji - zwrócił się do rodaków Emmanuel Macron.
Jest jasne, że tej podstawowej zasady Francuzi nie zmienią. Nie dopuszczą, aby ktoś inny poza prezydentem współdecydował o naciśnięciu guzika atomowego. Sam Macron jasno to powiedział.