Reaktywna, nieprzemyślana, bez pomysłu. Taka była polityka historyczna w 2024 roku. Jaka będzie w tym?

80. rocznica zakończenia II wojny światowej najpewniej upłynie w atmosferze konfliktu, zamiast stać się dużym międzynarodowym wydarzeniem.

Publikacja: 04.01.2025 06:30

Donaldowi Tuskowi wciąż brakuje inicjatywy: właściwie jedyna, jaką podjął, to wizyta w Muzeum Powsta

Donaldowi Tuskowi wciąż brakuje inicjatywy: właściwie jedyna, jaką podjął, to wizyta w Muzeum Powstania Warszawskiego

Foto: PAP/Leszek Szymański

Trudno uznać, żeby rząd miał pomysł na politykę historyczną. Jest bardziej reaktywna niż przemyślana, stanowiąc wyłącznie funkcję polityki krajowej. To główne wnioski, które płyną z 2024 roku. A w nowym nie zanosi się na zmianę. Zwłaszcza że to rok wyborczy. Można się więc spodziewać, że historia – choć na dalszym planie – pojawi się w kampanii wyborczej, wywołując konflikty. 

Przez ostatnie osiem lat. Zmarnowane przez PiS pieniądze i potencjał 

Mogło się wydawać, że wraz z końcem ośmioletnich rządów Zjednoczonej Prawicy idea polityki historycznej upadnie. Była dla PiS programowo ważna, ale rządzący regularnie ją kompromitowali, sprowadzając do zawłaszczania instytucji (Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku), międzynarodowej awantury (nowelizacja ustawy o IPN w 2018 roku) czy trudnych do uzasadnienia wydatków (jacht Polskiej Fundacji Narodowej i Ławki Niepodległości). Jednak słoń poruszający się w składzie porcelany ma więcej gracji. 

Choć miała na to osiem lat i dysponowała poważnym budżetem, Zjednoczona Prawica w żaden sposób nie wzmocniła Polski w obliczu zsynchronizowanej oraz prowadzonej z żelazną konsekwencją niemieckiej polityki pamięci, która staje się coraz poważniejszym problemem

O ile tzw. pierwszy PiS – a przede wszystkim skoncentrowane wokół prezydenta Lecha Kaczyńskiego środowisko muzealników, którzy są dziś albo na politycznym oucie, albo po przeciwnej stronie barykady – mógł pochwalić się wizją i materialnymi osiągnięciami (Muzeum Powstania Warszawskiego), Zjednoczona Prawica zostawiła po sobie wyłącznie zgliszcza. Do największych porażek można zaliczyć 100. rocznicę odzyskania niepodległości w 2018 roku (nie nadano jej międzynarodowej rangi, próba organizacji koncyliacyjnej imprezy na poziomie centralnym spaliła na panewce). O nieudolności Zjednoczonej Prawicy świadczy niespełniona obietnica otwarcia Muzeum Bitwy Warszawskiej w jej 100. rocznicę (15 sierpnia 2020 roku). Poza tym, idąc po władzę, formacja Jarosława Kaczyńskiego konsumowała kolejne mity, po pierwsze, nie umiejąc dalej nimi gospodarować, a po drugie, stopniowo się radykalizując – trudno o lepszy przykład niż żołnierze wyklęci: fenomen się wypalił, ponadto podjęto próbę zastąpienia go innym, czyli Brygadą Świętokrzyską Narodowych Sił Zbrojnych, którą honorowali premier Mateusz Morawiecki i prezes IPN dr Karol Nawrocki.

Jeśli zaś PiS rozumiał znaczenie polityki historycznej – w przeciwieństwie do środowisk liberalnych i lewicowych – to koncentrował się wyłącznie na zaspokojeniu bieżących potrzeb politycznych, a nie celach długoterminowych: MaBeNa, czyli maszyna bezpieczeństwa narracyjnego, nie powstała, choć postulował to prezydencki doradca prof. Andrzej Zybertowicz. Choć miała na to osiem lat i dysponowała poważnym budżetem, Zjednoczona Prawica w żaden sposób nie wzmocniła Polski w obliczu zsynchronizowanej oraz prowadzonej z żelazną konsekwencją niemieckiej polityki pamięci, która staje się coraz poważniejszym problemem.  

Czytaj więcej

Niemcy to „chory człowiek Europy”. Te same błędy, te same nierozliczone sprawy

2024 rokiem polityki historycznej

Jednak pogłoski o śmierci polityki historycznej okazują się przesadzone. Największym zaskoczeniem w 2024 roku okazał się dla mnie artykuł Rafała Kalukina z tygodnika „Polityka”. W numerze z 15 sierpnia krytykuje on rząd Donalda Tuska za „brak serca do polityki historycznej” oraz punktuje brak przygotowań do 85. rocznicy wybuchu II wojny światowej w Gdańsku (o co premiera miała prosić prezydent miasta Aleksandra Dulkiewicz) i cięcia w oprawie artystycznej polskiej prezydencji w UE. Zmiana polega na tym, że publicysta nie kwestionuje pojęcia polityki historycznej (choć część historyków, którym bliska jest Platforma Obywatelska, wciąż to robi), ponadto postuluje aktywność w obszarze, który możemy zdefiniować jako soft power. Do tej pory w środowiskach liberalnych i lewicowych było to niespotykane. 

Zresztą świadczy o tym również fakt, że kiedy latem powrócił spór o Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, Tusk zareagował, zmuszając historyków do ustępstw, bo wcześniej w sprawę zaangażował się minister obrony narodowej, podbijając prawicową krytykę ekspozycji stałej

Polityka historyczna nie skończyła się również dlatego, że 2024 rok obfitował w tym obszarze w wyzwania. I jak się okazało, liberalno-lewicowy rząd nie mógł ich zignorować. Według informacji Witolda Jurasza z Onetu Donald Tusk odrzucił propozycję, którą, odwiedzając Warszawę 2 lipca 2024 roku, złożył mu kanclerz Niemiec Olaf Scholz: premier uznał, że 200 mln euro dla żyjących ofiar II wojny światowej to za mało. Rządzący zajęli też twarde stanowisko w sprawie Wołynia: zarówno minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, jak i premier Donald Tusk zgodę na ekshumację i pochówek polskich ofiar ukraińskich nacjonalistów uznali za jeden z warunków przyjęcia Ukrainy do UE – nie zrobili tego wcześniej premier Mateusz Morawiecki i prezydent Andrzej Duda.

Władysław Kosiniak-Kamysz narzuca rytm Donaldowi Tuskowi

„Pan wicepremier Kosiniak-Kamysz nie odkrył Ameryki” – zaczął swoją wypowiedź o Wołyniu Donald Tusk. O ile Radosław Sikorski zajął jednoznaczne stanowisko pod wpływem opinii publicznej, kiedy został skrytykowany za brak reakcji na arogancką i relatywizującą zbrodnię wypowiedź byłego ministra spraw zagranicznych Ukrainy Dmytra Kułeby, premier poczuł się zmitygowany przez koalicjanta. To Władysław Kosiniak-Kamysz narzucił więc rytm (zaproponował m.in. ustawę o wychowaniu patriotycznym). Zresztą świadczy o tym również fakt, że kiedy latem powrócił spór o Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, Tusk zareagował, zmuszając historyków do ustępstw, bo wcześniej w sprawę zaangażował się minister obrony narodowej, podbijając prawicową krytykę ekspozycji stałej.

Za polityką historyczną nogami zagłosowali również Polacy. „Ja mam wrażenie, że my równamy do jakichś wschodnich wzorców, jeżeli chodzi o propagandę” – krytykował organizowaną przez rząd Zjednoczonej Prawicy paradę wojskową w 2023 roku Szymon Hołownia. Ale 15 sierpnia 2024 roku, a więc w Święto Wojska Polskiego, rząd, do którego przecież należy, musiał zrobić to samo. Utrwalenie tego wzorca jest najpewniej jedynym sukcesem PiS: wydarzenie cieszy się popularnością – wreszcie świętujemy. Czy będzie to nowy 11 listopada? 

Wajcha wybiła w drugą stronę

Pomimo tego, że Kalukin odczarował politykę historyczną, Tuskowi wciąż brakuje inicjatywy: właściwie jedyna, jaką podjął, to wizyta w Muzeum Powstania Warszawskiego – złożona 1 sierpnia i połączona z obietnicą przeznaczenia pieniędzy na jego rozbudowę. A historycy, których sympatie polityczne są czytelne, mogą czuć się rozczarowani tym, że premier do tej pory nie poruszył tematu przyszłości IPN, choć jednym z postulatów KO jest likwidacja nielubianej przez nich instytucji

Czytaj więcej

Historycy ukręcili na siebie bicz. Dlaczego Donald Tusk miałby się z nimi liczyć?

Jednocześnie trudno zaryzykować tezę, że zmiana na stanowisku dyrektora Muzeum Historii Polski nastąpiła bez udziału premiera (nawet jeśli ktoś mu to podpowiedział), zwłaszcza że dr hab. Marcin Napiórkowski to znana mu postać: jest współautorem musicalu „1989”, a premier był na jego premierze. To może świadczyć o próbie poszukiwania nowej opowieści, ale bardziej o przyszłości niż przeszłości. Ale też o tym, że wajcha wybiła w drugą stronę: do tego ograniczona została zresztą polityka historyczna przez byłego już ministra kultury Bartłomieja Sienkiewicza, który zamienił Instytut Dmowskiego w Instytut Narutowicza. Z kolei Hanna Wróblewska na czele Instytutu Pileckiego postawiła prof. Krzysztofa Ruchniewicza, którego stanowisko wobec niemieckiej polityki pamięci jest co najmniej miękkie, a przekonanie do tego, że Polska powinna prowadzić własną – wątpliwe. 

W 2025 roku będą się ze sobą przeplatać okazje i napięcia

Odnotowuję, że 2024 rok przyniósł zaskakujący wzrost zrozumienia dla idei polityki historycznej i soft power wśród publicystów: nie ma przesady w stwierdzeniu, że był to nawet gorący temat. Ale rząd nie prezentuje żadnej wizji (Władysław Kosiniak-Kamysz próbuje głównie pozyskać prawicowy elektorat). A 2025 rok zapowiada się jako pełen tak okazji, jak i napięć.

Czytaj więcej

Polityka historyczna. Bolesna lekcja od Niemiec

Do pierwszych zaliczyć można 120. rocznicę wybuchu rewolucji 1905 roku, a przede wszystkim 1000-lecie koronacji Bolesława Chrobrego – to okazja, by opowiedzieć o związkach Polski z Zachodem, wszak stała się wówczas jednym z europejskich królestw. Przed nami również 80. rocznica zakończenia wybuchu II wojny światowej: pozostało raptem pięć miesięcy, a nie słychać nic o przygotowaniach i pomyśle na jej umiędzynarodowienie; ponadto w maju wypadać będą wybory prezydenckie – można się więc spodziewać tego, że wydarzenie upłynie pod znakiem historycznych sporów. Zwłaszcza że PiS wciągnął w kampanię Instytut Pamięci Narodowej. Zresztą w roku wyborczym można się niestety spodziewać wyłącznie otwierania historycznych ran, wzajemnych zarzutów i brutalnej rywalizacji zamiast konsensusu. 

Poważna próba dla państwa polskiego i dojrzałości podzielonej klasy politycznej nadejdzie już w pierwszym miesiącu nowego roku: 27 stycznia przypada 80. rocznica wyzwolenia niemieckiego nazistowskiego obozu Auschwitz, a w związku z tym, że polski MSZ zajmuje jednoznaczne stanowisko, czyli respektuje postanowienie Międzynarodowego Trybunału Karnego o aresztowaniu premiera Beniamina Netanjahu, Izrael może demonstrować niezadowolenie. 

Prawicy zabrakło umiejętności. A  przy tym nie potrafiła się powstrzymać od uczynienia z historii osi konfliktu. Jednak póki obecny rząd nie dostrzeże znaczenia polityki historycznej, nic się nie zmieni. Jednostkowe reakcje nie zastąpią obliczonej na wiele lat strategii. Dlaczego polityka historyczna jest istotna? „Zdobywanie serc i umysłów zawsze było ważne, ale w epoce globalnej informacji jest jeszcze ważniejsze”, jak pisze Joseph S. Nye Jr. (uznany amerykański politolog, który pracował w administracji Billa Clintona). 

Trudno uznać, żeby rząd miał pomysł na politykę historyczną. Jest bardziej reaktywna niż przemyślana, stanowiąc wyłącznie funkcję polityki krajowej. To główne wnioski, które płyną z 2024 roku. A w nowym nie zanosi się na zmianę. Zwłaszcza że to rok wyborczy. Można się więc spodziewać, że historia – choć na dalszym planie – pojawi się w kampanii wyborczej, wywołując konflikty. 

Przez ostatnie osiem lat. Zmarnowane przez PiS pieniądze i potencjał 

Pozostało jeszcze 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Główny cel polskiej prezydencji w UE? Zwycięstwo Trzaskowskiego
Materiał Promocyjny
Jak przez ćwierć wieku zmieniał się rynek leasingu
Opinie polityczno - społeczne
Kazimierz Groblewski: Narodowe zakłady na Nowy Rok 2025 – minister wyśle przelew do PiS czy nie wyśle?
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Czaputowicz: Jak Polska blefuje, czyli podsumowanie 2024 roku w polityce zagranicznej
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Baśnie noworoczne. Co nas czeka w 2025 roku?
Materiał Promocyjny
5G – przepis na rozwój twojej firmy i miejscowości
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Elon Musk poparł AfD. I wywołał w Niemczech absolutną histerię
Materiał Promocyjny
Nowości dla przedsiębiorców w aplikacji PeoPay