Andrzej Czyżewski, Andrzej Friszke: Deforma PAN. Kontrola polityków nad nauką lekiem na każde zło?

Polska Akademia Nauk bez wątpienia potrzebuje zmian. Z pewnością jednak nie tych, które zaproponowało Ministerstwo Szkolnictwa Wyższego i Nauki. To droga donikąd. Poniżej wyjaśniamy, dlaczego tak uważamy – piszą historycy.

Publikacja: 19.08.2024 04:30

Polska Akademia Nauk

Polska Akademia Nauk

Foto: Adobe Stock

Potrzebę reformy PAN dostrzega przede wszystkim środowisko samej Akademii, które przygotowywało odpowiednie projekty zmian. Politycy odpowiedzialni od niemal pół roku za polską naukę uznali najwyraźniej te propozycje za mało satysfakcjonujące, skoro bez konsultacji z samymi najbardziej zainteresowanymi przygotowali własne rozwiązania. Ich szczegóły poznaliśmy w połowie lipca. 

Zarówno kierunek zmian zaproponowanych przez ministra nauki i szkolnictwa wyższego Dariusza Wieczorka i jego współpracowników, jak i sam styl ich wprowadzania budzą nasz głęboki sprzeciw, bo z długofalowym myśleniem o harmonijnym rozwoju polskiej nauki nie mają nic wspólnego. Ale po kolei.

Nadzór nad finansami i majątkiem PAN. Ekipa ministra Dariusza Wieczorka chce zerwać z pewną niepisaną zasadą

PAN to utrzymywana ze środków budżetowych instytucja naukowa, co do zasady samorządna w swoich działaniach i niezależna od każdej władzy. Codzienna praca odbywa się tutaj na poziomie instytutów, które skupiają wysokiej klasy specjalistów i specjalistki w obszarach od fizyki kwantowej, przez mikrobiologię po orientalistykę. Z jednej strony mamy zatem w Akademii reprezentujący nauki humanistyczne Instytut Historii, a z drugiej Instytut Biocybernetyki i Inżynierii Biomedycznej, czyli reprezentanta twardych nauk ścisłych. W sumie owych instytutów jest bez mała 70, a ich pracownicy i pracownice prowadzą projekty badawcze w każdej niemal dziedzinie współczesnej refleksji naukowej. 

PAN to jednak nie tylko sieć badawcza, ale także korporacja uczonych, której głównym zadaniem jest – w wielkim skrócie – dbanie o jakość pracy naukowej oraz stworzenie odpowiednich warunków (również finansowych) do prowadzenia tejże. Za te wymiary działalności Akademii odpowiada Zgromadzenie Ogólne członków PAN. Na co dzień zaś wybierane przez to grono prezydium z prezesem PAN na czele. W kwestiach administracyjnych i finansowych, w tym także zarządzaniem majątkiem Akademii, prezesowi i jego zastępcom pomocą służy kanclerz. Ten ostatni odpowiada za podejmowane przez siebie działania przed prezesem właśnie. 

Ten schemat podziału władzy i obowiązków nie jest rzecz jasna wolny od wad. W ramach Akademii – podobnie jak dzieje się to na większości uczelni – istnieją napięcia, a ich najczęstszym miejscem występowania jest, jak łatwo się domyślić, przecięcie spraw finansowych, majątkowych i decyzyjności. 

Od dłuższego czasu kluczową rolę w życiu PAN odgrywają dyrektorzy poszczególnych instytutów badawczych. Ujmując rzecz w dużym uproszczeniu: im lepszy wynik naukowy wypracują ich pracownicy, tym dana jednostka może liczyć na wyższą dotację z budżetu. Przy czym z tak dużą odpowiedzialnością nie idzie w parze równie silna pozycja dyrektorów w ustawowych władzach Akademii, czyli we wspomnianym Zgromadzeniu Ogólnym i Prezydium PAN. Naturalną koleją losu zatem szefowie PAN-owskich instytutów będą chcieli mieć większy wpływ na te gremia, bo to one decydują obecnie o strategii, majątku i zasadach działania Akademii jako całości.

Jak tej sytuacji chce zaradzić ekipa ministra Wieczorka? Sednem propozycji w końcu upublicznionych (do tego wątku wrócimy na koniec) przez ministerstwo jest wzmożenie nadzoru nad finansami i majątkiem PAN, przy równoczesnym stworzeniu pozorów większego upodmiotowienia wewnątrz Akademii – rozumianej jako korporacja uczonych – grup, które do tej pory miały skromny lub żaden wpływ na jej działania.  

Kto rozdaje pieniądze, ten ma władzę. Pozornie kosmetyczna zmiana powoduje, że władze PAN przestają być gospodarzem we własnym domu

Zacznijmy od finansów i majątku, czyli w przypadku PAN gruntów i budynków, w których swoje siedziby mają nie tylko instytuty, ale także inne jednostki afiliowane przy Akademii, czyli rozsiane po Polsce i świecie stacje badawcze, archiwa czy specjalistyczne biblioteki. Dotychczas bieżącym czuwaniem nad gospodarką finansową PAN zajmował się prezes przy współudziale kanclerza. W myśl nowych rozwiązań całość bezpośredniego nadzoru finansowego nad Akademią miałaby znaleźć się w kompetencji kanclerza PAN, nad którym faktyczną pieczę sprawowałby z kolei minister. To minister będzie go powoływał, ale także odwoływał. Co więcej, zwolnienie kanclerza PAN będzie mogło nastąpić nie tylko w przypadku, gdyby ten nie trzymał się przepisów, ale również wtedy, kiedy szef resortu „stwierdzi, że Kanclerz Akademii nie wykonuje należycie swoich obowiązków”. 

Dlaczego ta na pozór kosmetyczna zmiana ma tak duże znaczenie? Przede wszystkim dlatego, że w tym układzie wyłaniane nawet w najbardziej demokratyczny sposób – o tym za chwilę – władze PAN przestają być gospodarzem własnego domu. Stare porzekadło powiada, że pieniądze szczęścia nie dają. Ludzie doświadczeni dodają jednak w tym momencie, że na tego typu deklaracje mogą sobie pozwolić zazwyczaj tylko ci, którzy nigdy nie zaznali biedy. 

Otóż zarówno PAN, jak i cała polska nauka nigdy nie opływały i nadal nie opływają w luksusy. Jest wręcz na odwrót – tzn. od kilkudziesięciu lat polska nauka zwyczajnie klepie biedę i pozostaje skrajnie niedoinwestowana nie tylko na tle bogatego Zachodu, ale nawet bliższych nam realiów środkowoeuropejskich. Oczywiste jest, że w tej sytuacji sprawdza się inna prawda stara jak świat: pieniądz oznacza władzę. 

Ministerstwo chce zerwać z niepisaną zasadą, zgodnie z którą środowisko naukowe wnioskuje o pieniądze z budżetu, ale ich celowym wydatkowaniem zajmuje się już samo. Przy czym dodajmy, z racjonalności wydatkowania tych środków musi się starannie przed tym samym ministerstwem wytłumaczyć. Ta zasada i tak daje duże pole oddziaływania polityce na naukę, ale nowe rozwiązania dotychczasowe „bezpieczniki”, które chroniły Akademię przed ewentualnymi zakusami władzy do ręcznego sterowania badaniami, demontuje. 

Żeby nie być gołosłownym, posłużymy się przykładem. Otóż drugim kluczowym źródłem finansowania Akademii – poza wspomnianymi dotacjami, które poszczególne instytuty uzyskują na podstawie ewaluacji wyniku naukowego swoich pracowników – są ministerialne subwencje. W myśl nowych przepisów szef resortu nauki będzie nie tylko decydował o wysokości subwencji dla PAN, ale także faktycznie zarządzał jej rozdziałem i wydatkowaniem wewnątrz samej Akademii, poprzez podległego sobie kanclerza. To potencjalnie ogromne narzędzie nacisku na z definicji autonomiczne i niezależne środowisko.

O tym, że argument finansowy może być użyty w złej wierze, przekonują nie tak dawne wypadki, kiedy to poprzedni minister nauki chciał karać badaczy i badaczki z PAN – jego zdaniem „działających na niekorzyść polskiej racji stanu” – obcięciem funduszy na ich pensje i badania. Czy w obecnym ministerstwie naprawdę nikt nie dostrzega tego, że dla bieżących i wątpliwych korzyści tworzy się przepisy, które otwierają nieograniczone możliwości ręcznego sterowania nauką przez polityków? Czy aby na pewno na tym polegać miała zmiana zapoczątkowana 15 października zeszłego roku przy urnach wyborczych? Naszym zdaniem nie.

Fasadowa demokratyzacja. Minister szkolnictwa wyższego i nauki dostaje możliwość skorzystania z opcji atomowej 

O ile powyższe zmiany ministerstwo uzasadnia potrzebą usprawnienia działalności Akademii, o tyle istotę nowych rozwiązań, którymi teraz się zajmiemy, próbuje się „opakować” jako działania na rzecz transparentności procedur decyzyjnych wewnątrz PAN, a przede wszystkim ich udemokratycznienia. Naszym zdaniem to wyłącznie parawan, którym próbuje się przykryć dokonany w proponowanej nowelizacji faktyczny zamach na autonomię Akademii. Już wyjaśniamy, w czym rzecz. 

Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda w jak najlepszym porządku. Wspominaliśmy o dotychczasowym braku przełożenia kluczowej roli dyrektorów poszczególnych instytutów działających pod szyldem PAN na kluczowe dla całej Akademii decyzje. W upublicznionym przez ministerstwo projekcie nowelizacji faktycznie znajdziemy zapisy, które sprawią, że głos szefów instytutów na forum Akademii będzie ważył więcej. To jednak transakcja wiązana. Otóż ta sama nowelizacja zwiększa równocześnie bezpośredni nadzór ministerstwa nad dyrektorami, którzy w świetle proponowanych rozwiązań będą musieli uzyskać ze strony ministra zatwierdzenie rocznego sprawozdania z gospodarki finansowej podległych sobie instytutów. Do tej pory zatwierdzał je prezes PAN. 

Czytaj więcej

Piątka dla nauki, czyli pięć filarów reformy państwowych uczelni wyższych

Nowe przepisy nie precyzują wprawdzie, co dzieje się w przypadku, gdyby dyrektor takowego zatwierdzenia nie uzyskał, ale jasne jest, że jego pozycja dzięki takiemu rozwiązaniu bynajmniej nie ulega wzmocnieniu. Możemy sobie wyobrazić sytuację, w której brak na pozór czysto formalnej zgody staje się pretekstem do uruchomienia procedury odwołania niechcianego szefa instytutu.

W kontekście pozorowanego wzmacniania pozycji tego ostatniego należy widzieć też nowy zapis ustawy, który daje ministrowi możliwość samodzielnej likwidacji instytutu badawczego PAN, gdyby ewaluacja dorobku jego pracowników wypadła skrajnie źle. To opcja atomowa. Nie ma w tym przypadku mowy o żadnym trybie odwoławczym czy pośrednictwie gremiów naukowych Akademii, co biorąc pod uwagę oczywiste dla wszystkich mankamenty procedur ewaluacyjnych – to temat na osobny tekst – otwiera drogę do nadużyć, manipulacji i nacisków. 

W trakcie lektury całości propozycji, które wyszły z Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, można odnieść wrażenie, że ich twórcom towarzyszyło hasło „kontrola lekiem na każde zło”. I tak np. w świetle nowych przepisów szef resortu nauki będzie mógł powołać swoich przedstawicieli zarówno przy PAN-owskich radach wydziałów, jak i miejscowych radach instytutów, czyli gremiach, które koncetrują się na zadanich czysto naukowych, np. dbaniu o poprawny przebieg postępowań habilitacyjnych i profesorskich. 

Po co ministrowi tego typu „mężowie zaufania”? Czemu ma służyć tak rozbudowany system dozoru? Czy nikt w budynku przy ul. Wspólnej nie widzi, że w nieodpowiednich rękach nowe przepisy dają ogromne możliwości ręcznego sterowania nauką przez aktualnie rządzących polityków?

Wróćmy do kluczowego wątku pozorności hasła udemokratycznienia działalności Akademii, którym tak ochoczo posługuje się ministerstwo. Okazuje się bowiem, że nawet tak pozorowane „upodmiotowienie” ma kolejną cenę, którą z oczywistych powodów ministerialni legislatorzy niespecjalnie się chwalą. Otóż nowa wersja ustawy zakłada, że wszyscy członkowie PAN, którzy ukończyli 75. rok życia, tracą prawo współdecydowania o losach Akademii. Nadal mogą posługiwać się prestiżowym tytułem i formalnie nadal są członkami Zgromadzenia Ogólnego PAN, tyle że pozbawieni „głosu stanowiącego”. Innymi słowy, mogą jedynie doradzać młodszym koleżankom i kolegom. 

Ta sama zasada tyczy się sytuacji, w której członek PAN zasiada w radzie naukowej instytutu. Zasiadać może, służyć radą może, ale np. głosować nad oceną habilitacji już nie. Naprawdę trudno zrozumieć, dlaczego bądź co bądź lewicowe, szefostwo resortu nauki z jednej strony szermuje hasłem upodmiotowienia wykluczonych, a z drugiej promuje ageizm. 

Czy naprawdę musimy być jak jedna pięść? Szantaż Dariusza Wieczorka wobec środowiska naukowego

Podsumujmy zatem. Ujednolicenie spraw nadzoru nad PAN, czyli przejście Akademii spod formalnej kurateli sprawowanej obecnie przez Kancelarię Prezesa Rady Ministrów pod nadzór Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, to zaledwie wybieg w procesie zwiększenia bezpośredniej kontroli świata polityki nad światem nauki. Podobnie hasło „upodmiotowienia” wcześniej niedoreprezentowanych środowisk we władzach PAN okazuje się wydmuszką, albowiem dotyczy wyłącznie spraw czysto naukowych i sprawozdawczości. 

Kluczowe rozstrzygnięcia finansowe i organizacyjne dotyczące teraźniejszości i przyszłości polskiej nauki będą zapadały wyłącznie w gabinetach polityków. To skrajnie złe rozwiązanie.

Naprawdę trudno wierzyć w to, że nowa ekipa zawiadująca polską nauką nie widzi tych niebezpieczeństw. 

Pośrednio wskazują na to również styl i czas wprowadzania proponowanych zmian.  Ministerstwo długo nie chciało poddać pod konsultację pomysłu na reformę PAN, który jak wiele na to wskazuje, od pewnego czasu był już w swoich najważniejszych punktach gotowy. Tak rewolucyjne i budzące kontrowersje rozwiązania zdecydowało się natomiast upublicznić w środku okresu wakacyjnego, kiedy zwyczajowo instytucjonalne życie naukowe, nie tylko w Polsce, zamiera. 

Równocześnie z kręgu ministerstwa wychodzi przekaz o potrzebie jedności środowiska naukowego i bezwarunkowym wspieraniu inicjatyw resortu. „Musimy być jak jedna pięść” – tak mówił sam minister Wieczorek podczas niedawnych obrad Zgromadzenia Ogólnego PAN. Tu ponownie trudno oprzeć się wrażeniu, że z jednej strony mamy do czynienia z zaklinaniem rzeczywistości, a z drugiej z formą szantażu wobec środowiska. Czytaj: podważanie sensu zmian proponowanych przez ministerstwo oznacza pośrednie wsparcie dla patologicznych sytuacji, które były smutną codziennością polskiej nauki w okresie przed 15 października 2023 roku. 

Takie stawianie sprawy jest niepoważne i nie fair. PAN potrzebuje zmian, ale nie takich i nie tak wprowadzanych. W tej sytuacji my też apelujemy: o poważne potraktowanie i otwartą dyskusję nad przyszłością Akademii, a przede wszystkim o poszanowanie autonomii nauki.

Autor

Andrzej Czyżewski

Historyk, jego zainteresowania badawcze koncentrują się na historii najnowszej Polski i memory studies

Autor

Andrzej Friszke

Historyk, badacz historii PRL, zwłaszcza dziejów opozycji oraz emigracji politycznej

Potrzebę reformy PAN dostrzega przede wszystkim środowisko samej Akademii, które przygotowywało odpowiednie projekty zmian. Politycy odpowiedzialni od niemal pół roku za polską naukę uznali najwyraźniej te propozycje za mało satysfakcjonujące, skoro bez konsultacji z samymi najbardziej zainteresowanymi przygotowali własne rozwiązania. Ich szczegóły poznaliśmy w połowie lipca. 

Zarówno kierunek zmian zaproponowanych przez ministra nauki i szkolnictwa wyższego Dariusza Wieczorka i jego współpracowników, jak i sam styl ich wprowadzania budzą nasz głęboki sprzeciw, bo z długofalowym myśleniem o harmonijnym rozwoju polskiej nauki nie mają nic wspólnego. Ale po kolei.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Troska o dobrostan zwierząt jest częścią polskiej historii. Czas na kolejny krok
Opinie polityczno - społeczne
Jan Środoń: Boże, broń nas przed taką reformą. Jak skutecznie naprawić PAN?
Opinie polityczno - społeczne
Ćwiek-Świdecka: Sprawdziany zachęcą do gimnastyki? Ciekawa koncepcja walki ze zwolnieniami z WF-u
analizy
Jacek Nizinkiewicz: Czy Donald Trump oddałby Polskę Władimirowi Putinowi? Co wiemy po debacie
Opinie polityczno - społeczne
Paweł Łepkowski: Donald Trump z Kamalą Harris na mocny remis w niegrzecznej debacie
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: gdzie „Pan Bóg i Polacy” widzą prezesa IPN?