Ukraiński przywódca Wołodymyr Zełenski dla mieszkańców wielu państw demokratycznych jest bohaterem, który nie porzucił własnego kraju i stawił czoło drugiej największej armii świata. Armii dyktatora, który po raz pierwszy od II wojny światowej postanowił na nowo przekroić mapę Europy. Prezydent USA widzi to inaczej, nazywając Zełenskiego „dyktatorem bez wyborów” i „umiarkowanie udanym komikiem”.
Nie wspominam już o tym, że przekłada odpowiedzialność z agresora na jego ofiarę. Wygląda na to, że zarówno jedna, jak i druga strona toczonych od jakiegoś czasu zakulisowych rozmów rosyjsko-amerykańskich, postanowiła wyeliminować z tego procesu prezydenta Ukrainy. Trump ma ku temu szereg osobistych powodów (dawne zaszłości z 2019 roku, spór o ukraińskie surowce itd.), ale Moskwa widzi w tym szansę na wysadzenie Ukrainy. Od środka.
Wojna Rosji z Ukrainą. Obojętny Trump, podstępny Putin
Załóżmy, że pod presja Trumpa (i być może części Europy) ukraiński prezydent zgodziłby się na przeprowadzenie wyborów tuż po zawieszeniu broni. Byłaby to prawdziwa katastrofa dla Ukrainy. Powodów jest wiele. W świetle prawa ukraińskiego władze w Kijowie po zawieszeniu broni musiałyby natychmiast znieść stan wojenny.
Setki tysięcy żołnierzy miałyby prawo powrócić do swoich domów, mężczyźni w wieku poborowym mogliby swobodnie wyjechać za granicę. Z sondaży wynika, że wielu Ukraińców mogłoby to potraktować jako szansę ucieczki. Przecież zawieszenie broni nie oznacza trwałego pokoju. Porozumienia pokojowe i gwarancje bezpieczeństwa przyszłoby negocjować i podpisywać już przyszłemu ukraińskiemu przywódcy, już po wyborach.
Czytaj więcej
Władimir Putin uważa, że Ukraina nie ma prawa do istnienia. Ukraińską państwowość traktuje tak samo, jak Hitler traktował kwestię żydowską. To fanatyk – mówi „Rzeczpospolitej” prof. Władisław Inoziemcew, mieszkający od lat w USA znany rosyjski ekonomista i opozycjonista.