Warzecha: Profesor Bralczyk ma rację, mówiąc, że zwierzęta zdychają

Wbrew pozorom awantura o wypowiedź prof. Jerzego Bralczyka o tym, że zwierzęta zdychają, a nie umierają, nie jest ani tematem zastępczym, ani nieważną ciekawostką. Dowodzi tego między innymi zajadłość, z jaką językoznawcę zaatakowały w tej sprawie lewicowe media i kręgi celebryckie.

Publikacja: 24.07.2024 04:30

Warzecha: Profesor Bralczyk ma rację, mówiąc, że zwierzęta zdychają

Foto: Adobe Stock

Wśród kwestii, którymi zajmujemy się w publicznej debacie, są takie, których znaczenie jest rozpoznawalne na pierwszy rzut oka, ale są i imponderabilia. W przypadku tych ostatnich ich waga bywa na ogół niewidoczna dla większej części publiczności, mimo że faktycznie jest ogromna. To jedna z takich spraw. W istocie nie jest to – jak twierdzą niektórzy – kwestia „tylko słów”, ponieważ słowa mają ogromne znaczenie. Język kształtuje naszą świadomość, siatkę pojęć, a co za tym idzie – to, jak myślimy o świecie. Nie jest to żadne odkrycie – rozumieli to doskonale filozofowie, przez wieki zajmujący się kwestią realności bytów, a więc sporem o uniwersalia, czy filozofią języka. Rozumieli to politycy, którzy wprowadzanie totalitaryzmów zaczynali często od języka. Manipulacje językiem zajmowały jedno z głównych miejsc w ideologiach narodowego socjalizmu (deprecjonowanie Żydów czy Słowian poprzez odmawianie im określeń dotyczących ludzi) oraz komunizmu („kułacy”, „prywaciarze”, „towarzysz” zamiast „pan”). Twierdzić, że używanie wobec zwierząt określeń zarezerwowanych dla ludzi nie ma znaczenia, może jedynie ktoś pozbawiony świadomości językowej.

Czytaj więcej

Jacek Wasilewski: Próba „scancelowania” Bralczyka pokazuje, że nie o język tu chodzi

Przy czym histeria po słowach prof. Bralczyka rozpętała się, mimo iż pan profesor zajął w istocie stanowisko bardzo umiarkowane – powiedział jedynie, jak on sam chce mówić. Niczego nikomu nie narzucał ani też nie odwoływał się do głębszego sensu sporu – choć nie mam wątpliwości, że zdaje sobie z niego doskonale sprawę.

Istotą tendencji do uczłowieczania zwierząt nie jest – jak można by pochopnie sądzić – podniesienie ich rangi do poziomu człowieka, ale odwrotnie: sprowadzenie człowieka do poziomu zwierząt, czyli zaprzeczenie ludzkiej wyjątkowości, co ma oczywiście swoje daleko idące skutki. Jeśli bowiem człowiek nie jest kimś wyjątkowym, to jego potrzeby także nie mogą dominować nad potrzebami zwierząt czy, ogólniej, przyrody. Zgrywa się to znakomicie z ideologią czy może lepiej powiedzieć: religią walki o klimat. W tej optyce straty, jakie wskutek Zielonego Ładu poniosą ludzie – utrata wolności, zamożności, przejście od wzrostu do zwijania się (degrowth) – przestają mieć znaczenie. Człowiek staje się tylko trybikiem i ma się podporządkować, bo „planeta płonie”.

Czytaj więcej

Przewodnicząca RJP PAN komentuje wypowiedź Jerzego Bralczyka o śmierci zwierząt

Natomiast trzymanie się tradycyjnej i jedynie racjonalnej hierarchii zaznaczonej w języku (zwierzęta zdychają, nie są członkami rodziny, nie da się ich adoptować, a pies to nie „psiecko”) nie oznacza – wbrew sugestiom rozhisteryzowanych celebrytów – że człowiek nie ma wobec zwierząt obowiązków. Próba przekonywania, że jeśli nie godzimy się na antropomorfizację zwierząt, to zarazem pochwalamy ich dręczenie, jest skrajną demagogią.

Autor jest publicystą tygodnika „Do Rzeczy”

Wśród kwestii, którymi zajmujemy się w publicznej debacie, są takie, których znaczenie jest rozpoznawalne na pierwszy rzut oka, ale są i imponderabilia. W przypadku tych ostatnich ich waga bywa na ogół niewidoczna dla większej części publiczności, mimo że faktycznie jest ogromna. To jedna z takich spraw. W istocie nie jest to – jak twierdzą niektórzy – kwestia „tylko słów”, ponieważ słowa mają ogromne znaczenie. Język kształtuje naszą świadomość, siatkę pojęć, a co za tym idzie – to, jak myślimy o świecie. Nie jest to żadne odkrycie – rozumieli to doskonale filozofowie, przez wieki zajmujący się kwestią realności bytów, a więc sporem o uniwersalia, czy filozofią języka. Rozumieli to politycy, którzy wprowadzanie totalitaryzmów zaczynali często od języka. Manipulacje językiem zajmowały jedno z głównych miejsc w ideologiach narodowego socjalizmu (deprecjonowanie Żydów czy Słowian poprzez odmawianie im określeń dotyczących ludzi) oraz komunizmu („kułacy”, „prywaciarze”, „towarzysz” zamiast „pan”). Twierdzić, że używanie wobec zwierząt określeń zarezerwowanych dla ludzi nie ma znaczenia, może jedynie ktoś pozbawiony świadomości językowej.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Polska nie ma już wyjścia – musi sprawę ludobójstwa na Wołyniu szybko załatwić
Opinie polityczno - społeczne
Władysław Kosiniak-Kamysz: Rozliczenia to nie wszystko
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Nie tylko armaty i czołgi. Propaganda Kremla również zabija
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zero jak kredyt 0 proc. Czy matematyka jest mocną stroną Donalda Tuska?
Materiał Promocyjny
Aż 7,2% na koncie oszczędnościowym w Citi Handlowy
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Macron tańczy pod muzykę Marine Le Pen
Materiał Promocyjny
Najpopularniejszy model hiszpańskiej marki