Pierwsza debata amerykańska przed wyborami prezydenckimi i występ obydwu kandydatów sprawił, iż realnie uświadomiono sobie, że Joe Biden po prostu fizycznie nie da rady pełnić niezwykle wymagającej funkcji w kolejnej kadencji. Natomiast bardzo realny stał się powrót do władzy Donalda Trumpa, który zaprezentował wszystkie swoje przymioty: pewność siebie, wigor, brak szacunku dla przeciwnika i dziennikarzy oraz chroniczne kłamstwa. Gawiedź oraz prawa strona politycznej palety się cieszy, bo ma prawdziwego buldożera, natomiast liberalne elity, począwszy od wpływowego „New York Timesa”, otwarcie domagają się od Bidena, by ustąpił na rzecz innego kandydata. Ustąpi? Można wątpić, bowiem u demokratów, począwszy od małżonki prezydenta i jego poprzedników Baracka Obamy i Billa Clintona pojawiło się – raczej samobójcze, jeśli nie okrutne – wezwanie: „Walcz!”.
Donald Trump pojawi się na szczycie europejskim u Viktora Orbána
Tymczasem po naszej stronie Atlantyku Francuzi właśnie urządzili sobie referendum nad sensem dalszego funkcjonowania na urzędzie prezydenta Emmanuela Macrona, obecnie jednego z najbardziej wyrazistych polityków europejskich. A obóz Marine Le Pen i skrajna prawica szykują na premiera młodego, zaledwie 28-letniego Jordana Bardellę. Co z kolei skłania najważniejszy dziennik europejski „Politico” do stawiania nie mniej ostrych postulatów niż jego odpowiednicy z „New York Timesa” oraz pytania, czy to nie jest przypadkiem „francuski moment brexitu”. No i czy hazardowe pociągnięcie Macrona z przeterminowanymi wyborami nie zatrzęsie nie tylko UE, ale nawet całym światowym ładem.
Czytaj więcej
Prezydent Joe Biden zagrał pokerowo. Decydując się jeszcze przed rozpoczęciem oficjalnej kampanii wyborczej na debatę telewizyjną z Donaldem Trumpem, miał nadzieję, że odwróci niekorzystne sondaże przed wyborami na prezydenta USA. Ale pokazał jedynie, że nie ma sił na to, by sprawować urząd przez drugą kadencję.
W aktualnej sytuacji nie są to pytania retoryczne czy pozbawione sensu. Tym bardziej że z naszej strony kontynentu też poszedł silny sygnał – od niezawodnego premiera Viktora Orbána, który właśnie przejmuje prezydencję w Unii po hasłem, a jakże, przejętym od Trumpa: „Uczynić Europę wielką”. A samego Trumpa, na dodatek, Orbán już zaprosił na planowany u siebie w Budapeszcie szczyt europejski.
Cały Zachód ma do czynienia z buntem mas
Zanim to jednak nastąpi, dopiął swego i właśnie zawiązał polityczny sojusz z czeską partią ANO byłego premiera Andreja Babiša oraz austriacką partią FPÖ Herberta Kickla. Mają utworzyć własną frakcję, nazwaną, a jakże, „patriotyczną” w nowym Parlamencie Europejskim. Jej założenia programowe powinny dzwonić w uszach europejskich demokratów nie mniej głośno niż zauważalny wiek Joe Bidena. W założeniach programowych stawiają oni bowiem sprawę jasno: nie wierzymy w zmiany klimatyczne, jesteśmy przeciwni Zielonemu Ładowi oraz wszelkiej maści migrantom; opowiadamy się za suwerennością, a nie federalizmem, wolnością, a nie nakazami (eurokratów z Brukseli) oraz – niczym Trump – pokojem, a nie wojną, o czym już od dawna mówi u siebie Orbán.