W całym trwającym niemal trzy godziny i – szczerze mówiąc – dość nużącym filmie „Oppenheimer” Christophera Nolana na miano wstrząsającej zasługuje tylko jedna scena. I nie jest to bynajmniej żadna z próbnych czy wyśnionych przez jej konstruktora eksplozji nuklearnego ładunku.
Rzecz dzieje się w gabinecie prezydenta Trumana, na zamkniętym przed światem spotkaniu wąskiej, decydującej o spuszczeniu bomby atomowej na Japonię grupy. Dyskusja toczy się już nie tyle na temat „czy”, ile „gdzie” tego dokonać. A świeżo zaprzysiężony prezydent USA wyraża grzeczne, acz stanowcze życzenie, by skreślić z listy potencjalnych celów Kioto. Tak się bowiem złożyło, że był tam z żoną w podróży poślubnej i przywiózł z tego miejsca garść miłych wspomnień. Poczułby się więc niemile dotknięty, gdyby skryły się one w cieniu atomowego grzyba.
Czytaj więcej
Oscary 2024 za "najlepszy film” oraz w sześciu innych kategoriach. Przypominamy recenzję: „Oppenheimer” to biografia historyczna bliska arcydziełu. Cillian Murphy zagrał rolę życia, a Christopher Nolan udowodnił, że jest filmowcem kompletnym.
Zakładam, że Nolanowi tak po prostu wyszło. W całym filmie – poświęconym szaleńczemu pomysłowi skonstruowania przez człowieka „broni – Babel”, narzędzia stawiającego go na równi z bogami, ujarzmienia sił i praw użytych przez Absolut do stworzenia świata i wykorzystania ich do jego zniszczenia – udaje się to tylko raz. Tylko przez ten jeden krótki moment cała ta podniosłość budowana irytująco prostymi chwytami również przez samego reżysera zostaje rozłożona na łopatki. Ośmieszona, złapana na gorącym uczynku zwyczajnej małości i ludzkiej pychy. Kiedy Oppenheimer ma nadać nazwę projektowi – próbie generalnej atomowej eksplozji – nie waha się ani chwili. „Trinity” – jak Trójca Święta: Ojciec, Syn i Duch Święty – zamknięte w jednym ładunku, ujawniające się na oczach garstki naukowców w wybuchowej epifanii. Gdy Truman przemawia po hekatombie zgotowanej Hiroszimie, mówi, że była ona możliwa dzięki ujarzmieniu boskich sił rządzących przyrodą.
Czytaj więcej
Czy zrzucenie bomb na japońskie miasta było konieczne? Wojna wszak była wygrana i bez atomu. Oppenheimer pozostawił tę kwestię własnemu sumieniu, ale wątpliwości targały nim aż do śmierci.