Szykując się do kampanii wyborczej, politycy opozycji powinni pamiętać, że mają w Prawie i Sprawiedliwości zdolnego przeciwnika. Zdolnego do wszystkiego. Zresztą z punktu widzenia PiS niewykorzystywanie okazji, jakie daje jej rzeczywistość, byłoby politycznym błędem. Bo tak, polityka to nie łyżwiarstwo figurowe, tu nie ma punktów za styl, liczy się wyłącznie skuteczność. A PiS właśnie testuje, czy łamanie wszelkich granic przyzwoitości będzie skuteczne.
Dlaczego to łamanie granic przyzwoitości? Weźmy sprawę Jana Pawła II. Na krótką metę PiS opłaca się wziąć go na sztandary. Mobilizowanie zwolenników krzykiem oburzenia, że oto depcze się świętości, może się okazać strzałem w dziesiątkę. Specyficzną cechą polskiej sekularyzacji jest bowiem przekonanie, że Kościół ma swoje za uszami, że zbyt natrętnie wychodzi ze swoim moralizatorstwem, co widać na przykład po spadku odsetka Polaków, którzy ufają Kościołowi jako instytucji. Ale to jeszcze nie oznacza, że Polacy masowo stali się ateistami. Podobnie nie oznacza to, że Jan Paweł II stał się dla nich – tak jak jest dla najmłodszego pokolenia – wyłącznie symbolem obciachu. Ci, którzy pamiętają jeszcze komunizm, doskonale pamiętają też jego rolę. I dlatego nawet tak ikoniczne dla opozycji postaci jak Tomasz Lis czy Roman Giertych wskazują na wielką rolę historyczną, jaką odegrał Święty.
Czytaj więcej
W Sejmie emocje rozpaliły uchwały o obronie dobrego imienia papieża Polaka, a MSZ po dokumencie TVN24 zaprosiło ambasadora USA na rozmowę.
Biorąc pod uwagę propagandowe talenty Prawa i Sprawiedliwości, krucjata w obronie dobrego imienia Jana Pawła II może okazać się bardzo skutecznym narzędziem. PiS testuje, jak daleko może się w tej sprawie posunąć. Premier Mateusz Morawiecki, którego otoczenie znane jest z piarowskich talentów, jako pierwszy narzucił narrację, przyrównując zbrojną agresję Rosji na Ukrainę do hybrydowego ataku na Jana Pawła II, stawiając się w szeregu obrońców jego pamięci. Ale jeśli ktoś myślał, że na tym koniec, srodze się pomylił. PiS postanowiło poświęcić wiele godzin z posiedzenia Sejmu na dyskusję na temat specjalnej uchwały w obronie dobrego imienia Jana Pawła II. Marszałek Sejmu Elżbieta Witek nawet puszczała na sali plenarnej wystąpienie papieża z jednej z pielgrzymek.
Skalę absurdu przebiło wezwanie do MSZ ambasadora Marka Brzezińskiego. Ktoś w obozie rządowym uznał, że wyborcom spodoba się wezwanie ambasadora USA w sprawie publikacji przez medium zależne od kapitału amerykańskiego reportażu, który miał się wpisywać w wojnę hybrydową wobec Polski. Sygnał do wyborców był wyraźny: "Jesteśmy w stanie zaryzykować nawet konflikt z krajem, który gwarantuje nam dziś bezpieczeństwo, byleby bronić to, co dla nas najważniejsze, bronić naszej tożsamości. To, że jesteśmy sojusznikiem USA nie oznacza, że wyrzekniemy się polskości…”.